To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Chętnie skorzystali z mojej propozycji, ja zaś przeładowałem jeden pełny kontener, a trzy inne opróżniłem i przeładowałem puste, zawartość pozostawiając w pierwszym promie, który zamknąłem i zablokowałem, by nikt przypadkiem nie spostrzegł jego zawartości... Kiedy rano poszedłem zameldować Jedynce o gotowości do transportu, stwierdziłem, że już wcześniej dokonano aresztowania wszystkich Nienumerowanych, pozostających dotąd jeszcze na wolności. Świadkami akcji było podobno kilkunastu przypadkowo obudzonych mieszkańców pobliskich lepianek, którym wyjaśniono, że spiskowcy przeciw społeczeństwu zostaną przykładnie ukarani. - Wszystko gotowe - powiedziałem Jedynce. - Jeszcze tylko ta broń, którą mieli dostać. Wiedziałem dobrze, że nie da mi do ręki tych porażaczy, a tym bardziej - komukolwiek z deportowanych. Chciałem jedynie dowiedzieć się, jakie ma w tym zakresie plany. - Szóstka poleci tam śmigłowcem - powiedział. - Zabierze dla nich broń i ładunki. Przy okazji sprawdzi, jak załatwiłeś sprawę. - Może lecieć ze mną, promem. Zmieści się w kabinie. - Nie chciałbym, aby... przytrafiło mu się coś złego. - Nie ufasz mi? - Nie o to chodzi. Po prostu jestem przesądny... Ci z parzystymi numerami nie mają jakoś szczęścia... - powiedział, znacząco przechylając głowę i patrząc na mnie bezczelnie. - Niech tak będzie. Mam nadzieję, że nie roz- 143 wali się przy lądowaniu! - powiedziałem obojętnie. - l jeszcze jedno. Co z Luizą? - Tak jak się umówiliśmy: po wykonaniu zadania będziesz mógł ją sobie zabrać. - Na pewno? - Obiecałem. - Wobec tego - powiedziałem dość ostro -niech Szóstka zabierze ją do śmigłowca. Chcę ją dostać zaraz po wykonaniu zadania. - Dlaczego? - Powiedzmy, że już nie mogę wytrzymać z tęsknoty. Skoro naprawdę zamierzasz mi ją oddać, to nie zrobi ci różnicy, jeśli dostanę ją tam i wrócę z nią razem. - Dobrze... - wycedził powoli. Byłem pewien, że obmyśla sposób dalszego odroczenia momentu, w którym będzie musiał pozbyć się zakładniczki. - Uprzedzam cię, że przywiozę tutaj z powrotem cały transport, jeśli Luiza nie przyleci tam z Szóstką! - powiedziałem stanowczo. - Nie ufamy sobie, komendancie - powiedział uśmiechając się, niby żartem. - Szkoda! Jesteśmy sobie potrzebni nawzajem... Widziałem jednak, jak jego małe, złe oczy błyszczą wściekłością. Gdyby miał innego pilota, pewnie potraktowałby mnie inaczej. - Nie zabieram żadnych strażników, bo i tak będzie za ciasno w przedziale pasażerskim - powiedziałem odchodząc. - Gdybyś miał jakieś kłopoty z silnikiem, to odrzuć korpus promu i ratuj się na spadochronach! -powiedział za mną, chichocząc. "Bydlę! - pomyślałem. - Ale na szczęście niedługo już będę go musiał znosić". 144 Zaraz po starcie rozsunąłem przegrodę dzielącą kabinę pilotów od przedziału pasażerskiego i w krótkich słowach przedstawiłem towarzyszom mój plan. Milczeli, mimo ze zachęcałem ich do wyrażenia opinii i akceptacji. - Nie wierzymy ci! - powiedział któryś. -Zbyt dobrze wiemy, jaką pozycję zajmujesz i co zrobiłeś dotychczas... - Ależ... - głos uWiązł mi w gardle. Zupełnie nie wiedziałem, jak mam ich przekonać o czystości moich intencji. - Przecież... wszystko to robiłem z myślą o was, dla was, żeby was... - Mamy do ciebie tylko jedną prośbę - usłyszałem głos mojego byłego dowódcy. - Żebyś już nigdy niczego więcej nie robił dla nas! Byłem wstrząśnięty ich reakcją. Myślałem, że entuzjastycznie odniosą się do mojego planu przejęcia władzy w osiedlu, usunięcia uzurpatorów, zbudowania na nowo tego spaczonego świata, zapewnienia ludziom znośniejszych warunków życia... A oni nie mogli pozbyć się swych małostkowych uprzedzeń, swych prywatnych uraz. W swym zacietrzewionym partykularyzmie nie potrafili szerzej spojrzeć na sytuację. Cóż z tego, że w swych planach widziałem siebie na czele przyszłych władz tej planety? Czyż nie należałoby mi się to słusznie za moją aktywność, za ponoszenie codziennego ryzyka w delikatnych sytuacjach, w kontakcie z przeciwnikiem? To ja przecież naprawdę walczyłem o coś, podczas gdy oni uprawiali szeptaną agitację, wzniecając zamieszki, zmuszając Jednocyfrowych do nieustannej czujności, wręcz szkodząc ogółowi i nie posuwając naprzód sprawy wprowadzenia tego społeczeństwa na drogę prawidłowego rozwoju