To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Noc, którą spędzili w kościele, była punktem zwrotnym w życiu Kurta Wallandera; zdawało się, że wkroczył w nowy jego etap. Poprzednio niewiele zastanawiał się nad życiem. Możliwe, że w momentach melancholii, na widok zamordowanych ludzi, przejechanych dzieci lub desperackich samobójców rozumiał, że w obliczu śmierci życie jest bardzo kruche. Tak krótko człowiek żyje, a tak długo będzie martwy. Ale otrząsał się z takich myśli; życie postrzegał przede wszystkim przez pryzmat codzienności, ufał w swoją zdolność wzbogacania jej według filozoficznych recept. Niewiele też dbał o czasy, w których przyszło mu żyć. Człowiek rodzi się, gdy się rodzi, umiera, gdy umiera, Wallander rzadko przekraczał myślą te granice bytowania. Ale tej nocy, którą spędził w chłodnym kościele z Baibą Liepą, postanowił, że musi głębiej wejrzeć w siebie. Spostrzegł, że świat prawie w ogóle nie przypomina Szwecji i że jego własne problemy wydają się bez znaczenia przy tych, które dotknęły Baibę. Dopiero tej nocy po raz pierwszy zdołał sobie uświadomić, czym była ta masakra, która pozbawiła życia Inese; nieprawdopodobne stało się prawdziwe. Istnieli pułkownicy, sierżant Zids, prawdziwe kule wystrzeliwane z prawdziwej broni, które roztrzaskiwały mózgi i w ułamku sekundy tworzyły pustkę. Wiedział, że ten dręczący koszmar powoduje, że życie upływa w ustawicznym strachu. Kręgi strachu, pomyślał. Taki jest mój czas, nie rozumiałem tego przedtem, zanim dożyłem mojego wieku. Powiedziała, że w kościele są bezpieczni na tyle, na ile w tym kraju w ogóle można być bezpiecznym. Ksiądz był bliskim przyjacielem Karlisa Liepy, bez zastrzeżeń udzielił kryjówki Baibie, gdy zwróciła się do niego o pomoc. Wallander powiedział jej o swoich odczuciach: że wydaje mu się, iż go znaleźli i teraz tylko czekają gdzieś w ukryciu. - Po co mieliby czekać? - zdziwiła się. - Dla ludzi tego pokroju takie słowo nie istnieje. Jeśli mogą złapać i zlikwidować tych, co zagrażają ich interesom, robią to natychmiast. Wiedział, że mogła mieć rację. Ale uważał, że kluczową kwestią jest sprawa testamentu, ci ludzie bali się pozostawionych przez majora dowodów, a nie wdowy po nim czy nieszkodliwego - w ich opinii - szwedzkiego gliniarza, który postanowił dokonać własnej, tajemnej zemsty. Uderzyło go jeszcze jedno przeczucie, na tyle zaskakujące, że postanowił na razie nic nie mówić o nim Baibie. Nagle zdał sobie sprawę, że może istnieć trzeci powód, dla którego cienie na razie tylko czyhały, zamiast się objawić, zaaresztować ich i odwieźć na komendę policji. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej prawdopodobna wydawała mu się ta możliwość. Ale na razie milczał, by nie narażać Baiby na dodatkowy stres. Rozumiał jej rozpacz z powodu śmierci Inese i przyjaciół oraz desperację spowodowaną niemożnością znalezienia miejsca ukrycia testamentu. Roztrząsała przecież wszystkie możliwości, próbowała wczuć się w myśli Karlisa, ale bez skutku. Zerwała kafelki w łazience, pocięła obicia mebli, lecz nie znalazła niczego oprócz kurzu i kości zdechłych myszy. Wallander próbował jej pomóc. Usiedli po przeciwnych stronach stołu. Baiba nalała herbaty, światło lampy naftowej wypełniło ponurą kościelną komórkę ciepłem i atmosferą bliskości. Najchętniej objąłby ją i ukoił jej smutek. Znowu pomyślał, że chciałby zabrać ją ze sobą do Szwecji. Wiedział jednak, że nie ma takiej możliwości. W każdym razie nie teraz, nie tuż po tym, jak straciła Inese i przyjaciół. Wiedział, że Baiba prędzej umrze, niż ustanie w poszukiwaniach testamentu pozostawionego przez jej męża. Jednocześnie wciąż rozważał trzecią możliwość, tę, która tłumaczyłaby brak aktywności psów. Jeśli było tak, jak przypuszczał, w cieniu czaił się nie ich wróg, ale wróg ich wroga, który ich strzegł. „Kondor" i „mewa", pomyślał. W dalszym ciągu nie wiem, który z decydentów w jakie stroi się piórka. Ale może „mewa" wie, kim jest „kondor", i usiłuje chronić upatrzoną przez niego ofiarę? Noc spędzona w kościele była jak podróż na nieznany kontynent. Chcieli coś znaleźć, nie mając pojęcia, gdzie tego szukać. Co to było? Paczka zawinięta w brudny papier? Teczka? Wallander był przekonany o sprycie majora, który musiał wiedzieć, że łatwy do odnalezienia schowek jest bezwartościowy. Lecz żeby poznać świat majora, musiał wiedzieć więcej o Baibie. Zadawał jej pytania, których zadawać nie chciał, ale ona wyperswadowała mu obiekcje. Z jej pomocą wszedł z butami w ich najbardziej intymne życie. Czasami pochylali się nad jakąś sprawą, sądząc, że naprowadza ich to na ślad. Ale później okazywało się, że Baiba przebadała już tę możliwość i że trop prowadził donikąd. O czwartej nad ranem był bliski poddania się. Zmęczonymi oczami przyjrzał się jej wyczerpanej twarzy. - O czym jeszcze nie pomyśleliśmy? - spytał, i było to pytanie skierowane do nich obojga. - Gdzie jeszcze szukać? Skrytka musi być w jakimś pomieszczeniu. Pomieszczeniu niedostępnym, wodoodpornym, żaroodpornym, zabezpieczonym przed włamaniami. O czym jeszcze nie pomyśleliśmy? Ciągnął nieubłaganie dalej. - Czy wasz dom ma piwnicę? Przytaknęła. - O strychu już mówiliśmy. Mieszkanie wywróciliśmy do góry nogami. Dacza pani siostry. Dom pani teścia w Windawie. Niech pani myśli, Baiba. Musi być coś, o czym jeszcze nie pomyśleliśmy. Zauważył, że jest bliska załamania. - Nie - powiedziała. - Nie ma już innego miejsca. - To nie musi być w domu. Opowiadała pani, że czasami jeździliście na wybrzeże. Czy istnieje jakiś kamień, na którym siadywaliście? Gdzie rozbijaliście namiot? - Już o tym mówiłam. Wiem, że tam Karlis nigdy niczego by nie ukrył. - Czy rzeczywiście rozbijaliście namiot zawsze w tym samym miejscu? Przez osiem lat? Może choć raz, jeden jedyny, wybraliście inne? - Oboje lubiliśmy powtarzające się przyjemności. Chciała iść dalej, ale on ciągnął ją z powrotem. Uważał, że major nigdy by nie wybrał przypadkowej kryjówki. To miejsce musi być związane z ich wspólną historią. Zaczął od początku. Nafta w lampie kończyła się, Baiba znalazła świecę, nakapała stearyny i ustawiła ją. Następnie jeszcze raz przeszli przez całe jej życie z majorem