To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Dobrze — oświadczyłam stanowczo — zdecydowałam się. Nie mam zamiaru nigdzie latać po nocy. Niech pan tu przyjeżdża. — Proszę uprzejmie. Gdzie mam przyjechać? Podałam ulicę i numer domu. Już mi było wszystko jedno. Ostatecznie, jeżeli facet okaże się antypatycznym gburem, to też się nic nie stanie. Już kilka razy w życiu miałam do czynienia z antypatycznymi gburami i znakomicie sobie dawałam radę. A w to, że nagle w przedpokoju rzuci się na mnie i zamorduje mnie albo zgwałci, to ja bardzo przepraszam, ale nie wierzę. To wcale nie jest takie łatwe, jak by się zdawało. Jeżeli nawet jest bandytą albo złodziejem, to też nic nie szkodzi. Każdemu złodziejowi na widok mojego mieszkania odejdzie ochota do popełniania przestępstw. Tu doprawdy nie ma co ukraść, nawet mój zegarek źle chodzi. — Niech pan tylko nie liczy na to, że dam panu coś do zjedzenia — powiedziałam, tknięta nagle poczuciem gościnności. — Mogę panu najwyżej dać herbaty, nic innego nie mam. — Nic nie szkodzi, ja jestem po kolacji. A… przepraszam bardzo za nietaktowne pytanie… czy pani ma męża? — Nie, Bogu chwała, nie mam męża. Jestem nieskazitelnie wolną kobietą. Aha, a pan ma żonę? — Nie, nie mam. — A miał pan? — Miałem. — I co pan z nią zrobił? — Przecież jej nie udusiłem. Co można zrobić z żoną. Rozwiodłem się. — To bardzo uprzejmie z pana strony. No, jak ma pan przyjechać, to już! Żebym się nie zdążyła rozmyślić. — Już jadę. Tylko jeszcze jedno. Czy nie zechciałaby pani być tak niesłychanie uprzejma i zejść na dół, przed bramę, żebym ja się nie błąkał w nocy po obcym domu? Byłbym pani ogromnie wdzięczny. — Dobrze, zejdę przed bramę. — To jeszcze niech mi pani powie, jak pani będzie ubrana, żebym mógł panią poznać. — W fioletowe palto. — Fioletowy kolor w tych ciemnościach! Fatalnie, nie do rozpoznania. Może pani będzie miała coś na głowie? Bo co będzie, jak tam będą stały na przykład dwie panie? — Wprawdzie wątpię w obecność dwóch pań przed moją bramą o tej porze, ale mogę wziąć ze sobą znak rozpoznawczy. Szczotkę do zamiatania. — Świetnie, wobec tego pani ze szczotką do zamiatania to będzie pani. — Tak. Albo nie! Szczotka do zamiatania trochę nieporęczna. Wezmę ze sobą taką długą rurę z kalki technicznej. Biała, lepiej widoczna w ciemnościach. — Dobrze, niech będzie rura. Za dwadzieścia minut jestem. Na razie. — Cześć pracy — mruknęłam i odłożyłam słuchawkę. Zeszłam z tapczanu, na którym leżałam na poduszkach i pod kocami, obłożona gromadą różnych szpargałów, tworzących nieopisany śmietnik. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam uprzątać pobojowisko. …Za dwadzieścia minut… Czy ten człowiek oszalał? Jakim sposobem on złapie taksówkę o tej porze w alei Lotników? Mowy nie ma, nie zdąży… Przestałam się śpieszyć. …Zaraz, ale jeżeli on mówił z taką pewnością siebie, to może ma pod ręką jakiś wóz do dyspozycji? A, to zdąży na pewno. Za to ja nie zdążę pomalować się i posprzątać. Zaczęłam się znów śpieszyć. Dokładnie piętnaście po dwunastej zeszłam na dół w palcie, w czarnych klapkach na nogach i z rurą w ręku. Przed domem po drugiej stronie ulicy stała warszawa z pracującym silnikiem, a w środku siedział jakiś facet w kapeluszu. Zatrzymałam się na chodniku po swojej stronie i usiłowałam mu się przyjrzeć. Pan w samochodzie otworzył okno, wystawił głowę i powiedział: — Niech pani wsiada. — Nie mogę — odparłam stanowczo. — Dlaczego? — Bo mi się woda na gazie gotuje. — To niech pani zgasi wodę i niech pani wsiada. — Mowy nie ma, nie będę tyle razy po piętrach latała. Niech pan wysiada. W czasie tego przekomarzania się stałam w klapkach na śniegu i krzyczeliśmy do siebie na całą szerokość ulicy. Z uwagi na spóźnioną nieco porę uznałam, że te popisy akustyczne są raczej nie na miejscu, i przeszłam na drugą stronę jezdni. Mój rozmówca przyglądał się temu w milczeniu, a potem powiedział: — Niech pani się zatrzyma. Niech pani zaczeka tam, gdzie pani stoi. Ruszył powoli i podjechał tuż przede mnie. Nie pozostało mi nic innego, tylko wsiąść, więc wsiadłam. Pan przy kierownicy ucałował moją dłoń i mruknął pod nosem coś, co, w myśl panujących zwyczajów, miało zapewne oznaczać nazwisko. Przyglądałam mu się tak intensywnie, że o mało mi oczy z głowy nie wylazły, ale w ciemnościach nic konkretnego nie mogłam dojrzeć. Ruszyliśmy przed siebie. — Dokąd pan jedzie? — spytałam, bo oczyma duszy ciągle widziałam czajnik z wodą, stojący na gazie