To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dopiero jednak w Dwudziestym Drugim Wieku ludzkość stworzyła dla siebie ze stali zespół prawdziwych Furii. Przedtem ludzkość przeszła kryzys. Był więc sensowny powód do budowy człekokształtnych Furii, chodzących krok w krok za ludźmi, którzy zabijali innych ludzi. Za nikim więcej. Nie było już wówczas żadnych innych przestępstw, które miałyby jakiekolwiek znaczenie. Rzecz była prosta. Bez żadnego ostrzeżenia człowiek, który czuł się całkowicie bezpieczny, nagle słyszał za sobą ciche stąpanie. Oglądał się i widział idącą ku niemu maszynę o dwóch rękach, wyglądającą jak człowiek ze stali, bardziej nieprzekupną, niż mógłby być jakikolwiek człowiek zbudowany z czegoś innego niż stal. Wtedy dopiero morderca wiedział, że został osądzony i skazany przez wszechwiedzące, elektroniczne umysły, znające społeczeństwo lepiej, niż mógłby je poznać jakikolwiek umysł ludzki. Przez resztę swoich dni człowiek słyszał za sobą owe ciche kroki, kroczącą klatkę o niewidzialnych prętach, która odgradzała go od świata. Już nigdy w życiu nie miał być samotny. A pewnego dnia - nigdy nie wiedział, kiedy strażnik zmieniał się w kata. Danner siedział wygodnie rozparty na profilowanym, restauracyjnym krześle i smakował językiem kosztowne wino. Przymknął oczy, by lepiej czuć jego smak. Czuł się absolutnie bezpieczny. Och, był chroniony, chroniony w sposób doskonały. Już blisko godzinę tu siedział, zamawiając najdroższe potrawy, wsłuchując się w cichą muzykę i szmer rozmów przy sąsiednich stolikach. To było miłe miejsce. I było bardzo miło mieć tak dużo pieniędzy - teraz. To prawda, musiał zabić, by je zdobyć. Nie masz poczucia winy, jeśli cię nie wykryją, a Danner był chroniony. Chroniony u samego źródła, co było czymś nowym w tym świecie. Danner znał konsekwencje zabójstwa. Gdyby Hartz nie przekonał go, że jest absolutnie bezpieczny, nigdy by nie pociągnął za spust... Przez jego umysł przemknęło wspomnienie jakiegoś archaicznego słowa. Grzech. Nic nie znaczyło. Kiedyś, w jakiś niezrozumiały sposób, łączyło się z winą. Teraz już nie. Ludzkość przeszła zbyt wiele. Grzech był słowem pozbawionym znaczenia. Przestał o tym myśleć i skosztował sałaty "heart-ofpalms". Nie smakowała mu. No cóż, z takimi rzeczami trzeba się liczyć. Nic nie jest doskonałe. Znowu łyknął wina. Lubił, jak szkło, niby coś żywego, wibrowało w jego ręku. To było dobre wino. Zastanawiał się, czy nie zamówić jeszcze. Nie, pomyślał, zostawmy to na następny raz. Tak wiele było jeszcze przed nim, tak wiele czekało na niego. To było warte każdego ryzyka. A on, oczywiście, nie ryzykował. Danner był człowiekiem, który urodził się w niewłaściwym czasie. Był wystarczająco stary, by pamiętać ostatnie dni utopii, wystarczająco młody, by schwytały go w pułapkę nowe prawa ekonomii niedostatku, które maszyny narzuciły swoim twórcom. We wczesnej młodości miał dostęp do każdego zbytku, tak jak wszyscy. Pamiętał dni, kiedy dopiero dorastał, a ostatnie Maszyny Ucieczki jeszcze pracowały, pamiętał cudowne, jaskrawe, przedziwne wizje światów, które nigdy nie istniały i istnieć nie mogły. Potem ekonomika niedostatku zlikwidowała te przyjemności. Teraz dostaje się, co konieczne - i nic więcej. Teraz trzeba pracować. Danner nienawidził każdej minuty tych nowych czasów. Gdy nadeszła gwałtowna zmiana, był zbyt młody i niedoświadczony, by wziąć udział w wyścigu. Dzisiejsi bogacze byli ludźmi, którzy zbudowali swe fortuny na kontrolowaniu nielicznych rozkoszy, zapewnianych jeszcze przez maszyny. Wszystko, co pozostało Dannerowi, to piękne wspomnienia i ponure, gniewne uczucie, że go oszukano. Jedyne, czego pragnął, to, by wróciły jasne dni i nie miało znaczenia, jak to osiągnąć. Cóż, teraz to osiągnął. Przesunął palcem po brzegu kieliszka, wsłuchując się, jak cicho dźwięczy pod jego dotknięciem. Dmuchane szkło? - zastanawiał się, Zbyt mało wiedział o przedmiotach zbytku, by zrozumieć. Ale nauczy się. Miał całe życie, żeby się uczyć. I być szczęśliwym. Popatrzył na salę. Poprzez przezroczysty dach widział stłoczone wieże miasta. Tworzyły kamienny las ciągnący się dalej, niż sięgał wzrokiem. A to było tylko jedno miasto. Kiedy się nim zmęczy, będą inne. Wokół kraju, wokół planety leżała sieć łącząca miasto z miastem, podobna do olbrzymiej, splątanej, na wpół żywej monstrualnej pajęczyny. Można ją nazwać społeczeństwem. Poczuł nagle, jak zadrżała. Sięgnął po wino i wypił szybko. Cień niepokoju, który, jak mu się zdawało, wstrząsnął fundamentami miasta, był czymś nowym. To dlatego... tak, z pewnością powodem był nieznany dotąd lęk. To dlatego, że nie został odkryty. To nie miało sensu. Oczywiście, miasto było tworem złożonym. Oczywiście, pracowało w oparciu o niezawodne maszyny. One i tylko one sprawiały, że człowiek nie stawał się - i to szybko - kolejnym wymarłym gatunkiem