To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Chananiasz bardzo wcześnie zaczął go uczyć na garncarza i mówił, że chłopak jest bardzo zdolny. Chananiasz uważał, że sam jest garncarzem jakich wielu. Ale Marek był artystą. - Wskazała głową patkę wydłubaną w ścianie z gliny. - Kiedy miał dwanaście lat, zrobił tę urnę. Markus spojrzał na półkę i zobaczył, że praca chłopca nie ustępuje temu, co robiono w Rzymie. - Marek miał piętnaście lat, kiedy poszli do Jerozolimy. Markus ze smutkiem przyglądał się urnie. Jeśli był tak zręczny, mając dwanaście lat, co mógłby osiągnąć, gdyby nie zginął? - Szkoda, że zginął tak młodo. - Szkoda dla nas. Błogosławieństwo dla niego. Markus spojrzał na nią posępnie. - Śmierć nazywasz błogosławieństwem? - Marek jest teraz z Panem tak samo, jak jego matka i siostry. Strzała bólu przeszyła mu serce. - Czy błogosławieństwem nazwiesz i to, że Hadassa została rozszarpana przez lwy? Czy nazwiesz błogosławieństwem to, że ludzie wznosili radosne okrzyki, kiedy umierała? Także jego siostra krzyczała radośnie. - Nosisz w sobie gniew, Markusie Lucjanusie Walerianie. Co jest jego rdzeniem? Zacisnął zęby. - Przyszedłem tu, by rozmawiać o Hadassie, nie o mnie. Splotła dłonie na podołku i przyjrzała się mu kpiąco. - Niewiele mam ci do powiedzenia. Hadassa była grzeczną dziewczynką, która robiła to, czego od niej oczekiwano. Niczym nie zwracała na siebie uwagi. Była nieśmiała. Widać było, że to dziecko ogarnia przerażenie za każdym razem, kiedy Chananiasz zabiera swoją rodzinę do Jerozolimy. Jej wiara była chwiejna. - Chwiejna? - Roześmiał się chrapliwie z niedowierzaniem. - Tak to zapamiętałam. - Ponieważ Markus nic nie powiedział, wzruszyła ramionami. - Hadassa byłaby szczęśliwa, gdyby mogła spędzić całe życie w tym mieście, poślubić dobrego chłopca, mieć dzieci i nigdy nie zapuszczać się dalej niż Morze Galilejskie, które bardzo lubiła. Dobrze i bezpiecznie się czuła w otoczeniu rodziny, przyjaciół i wszystkich rzeczy, które dobrze znała. - Lecz zabrał je Bóg, którego czciła. - Tak może się zdawać. Ujął w obie dłonie glinianą czarkę, stojącą przed nim na stole. - Jakich miała przyjaciół? - Rówieśników. Nie spotkasz tu żadnego z nich. - Dlaczego? Bo jestem poganinem? - Bo nie tylko jej rodzina nie wróciła z Jerozolimy. W naszym mieście stoi wiele pustych domów. Markus skrzywił się. Czuł wstyd. Wstydził się swojego zachowania wobec tej starej kobiety. Wstydził się, że jest Rzymianinem. Wstał i podszedł do otwartych drzwi. Patrzył na nie brukowaną ulicę. Lekki wiatr wzbijał w powietrze kurz. Jakaś kobieta szła ulicą, niosąc na głowie duży dzban. Dokoła niej brykały dzieci. Jakiś starzec siedział przed domem, oparłszy się plecami o ścianę. - Jaka była Hadassa, kiedy ją znałeś? - usłyszał dochodzący zza pleców głos kobiety. Wzniósł spojrzenie ku jasnemu niebu. - Kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, pomyślałem to samo, co ty mi powiedziałaś: że nie ma w niej nic niezwykłego. Była strasznie zagłodzona. Ogolono jej głowę i włosy ledwie odrastały. Miała największe brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. - Obrócił się i spojrzał na starą kobietę. - Bała się mnie. Drżała za każdym razem, kiedy się zbliżałem. Tak było z początku. Potem mówiła rzeczy, których nikt nie śmiałby mi powiedzieć. Przypomniał sobie, jak podeszła do niego w ogrodzie Klaudiusza i błagała, by oszczędził życie niewolników. Błagała wtedy także ze względu na niego. "Proszę, Markusie, błagam. Niech krew niewinna nie spłynie na twoją głowę." Zamknął oczy. - Szukałem jej i nocą widywałem w ogrodzie. Klęczała. Czasem leżała twarzą do ziemi. - Otworzył oczy. Twarz mu stężała. - Zawsze modliła się do swojego niewidzialnego Boga. Do Chrystusa. Wymówił te słowa jak przekleństwo. - Później także w ciągu dnia wystarczyło mi jedno spojrzenie na jej twarz, bym wiedział, że się modli. Przy pracy. Przy obowiązkach służebnej. - Potrząsnął głową. - Powiadasz, że miała małą wiarę, ale ja mówię, że nie znałem nikogo, kto wierzyłby wytrwalej. Nie przekonywały jej żadne argumenty. Nawet groźba śmierci. Nawet śmierć sama. Łzy spływały po policzkach starej kobiety, która nie przestała się jednak uśmiechać. - Pan ją wydoskonalił. Markus poczuł, że gniew ogarnia go jak wicher. - Wydoskonalił? Żeby mieć tym szlachetniejszą ofiarę? Debora spojrzała na niego. - Dla swoich dobrych celów. - Dla dobrych celów? Cóż może być dobrego w jej śmierci? Wasz dawny Bóg zadowalał się krwią jagniąt. - Roześmiał się zgrzytliwie, smutno. - Chcesz wiedzieć, dlaczego Hadassa umarła? Bo Jego Syn nie zadowala się dawnymi ofiarami. Chce krwi swoich wyznawców! Debora uniosła nieco rękę. - Usiądź, Markusie. Milcz i słuchaj. Usiadł i ujął głowę w dłonie