To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Tym razem nie potrafię ukryć uczuć. Łzy płyną mi po twarzy i skapują na kolana jak krew. – Zawsze mówię swoim pacjentom, że jeśli nie staną twarzą w twarz ze swoimi problemami, czeka ich dzień zapłaty. – Anna pochyla się do przodu, kładąc nacisk na słowa, które kieruje wprost w moje serce. – To jest twój dzień zapłaty. – Celuje we mnie palcem, nie spuszczając z oczu. – Teraz będziesz ze mną rozmawiać, Kay Scarpetta. Patrzę ponuro w dół, na swoje kolana. Na moich spodniach widać ślady łez i mam idiotyczne skojarzenie, że są doskonale okrągłe, bo spadły pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. – Nigdy się od tego nie uwolnię – mówię cicho, z rozpaczą. – Od czego? – To wzbudziło zainteresowanie Anny. – Od tego, czym się zajmuję. Wszystko przypomina mi o czymś związanym z pracą. Nie mówię o tym. – Chcę, żebyś teraz mi o tym powiedziała. – To głupie. Anna, cierpliwa jak wędkarz, czeka, wiedząc, że dotykam haczyka. Potem go połykam. Podaję przykłady, które uważam za żenujące, jeśli nie zgoła śmieszne. Mówię jej, że nigdy nie piję soku pomidorowego ani warzywnego, ani krwawej mary z lodem, bo kiedy lód się zaczyna topić, wygląda, jakby krzepnąca krew oddzielała się od surowicy. Podczas studiów przestałam jadać wątróbkę, a myśl o jakimkolwiek organie jako o daniu na moim talerzu jest nie do zniesienia. Przypominam sobie poranek na Hilton Head Island, kiedy spacerowałam z Bentonem po plaży – cofająca się fala pozostawiała bruzdy na szarym piasku, który niezwykle przypomniał błonę śluzową żołądka. Moje myśli krążą i biegną, dokąd chcą, i po raz pierwszy od dawna pojawia się w nich wycieczka do Francji. Przy tej wyjątkowej okazji, kiedy Bentonowi i mnie udało się naprawdę oderwać od pracy, objechaliśmy winnice wzdłuż szlaku Grands Vins de Bourgogne, Wielkich Win Burgundii. Przyjmowano nas w sławnych Drouhin i Dugat, próbowaliśmy win z beczek w Cambertin, Montrachet, Musigny i Vosne-Romanee. – Pamiętam, że czułam wzruszenie, którego nie umiem opisać – dzielę się wspomnieniami, o których istnieniu nie wiedziałam. – Światło wczesnej wiosny, załamujące się na stokach, i poskręcane, przycięte winorośle, wszystkie unoszące gałęzie w ten sam sposób, ofiarowujące nam to, co mają najlepszego, swoją istotę. A jakże często nie docieramy do ich istoty, nie poświęcamy dość czasu, żeby odnaleźć harmonię zawartą w subtelnych tonach, tę symfonię, którą wspaniałe wina wygrywają na naszych podniebieniach, jeśli im na to pozwolić. – Mój głos cichnie. Anna czeka w milczeniu, aż wrócę. – To tak, jak pytać mnie tylko o sprawy, które prowadzę – ciągnę dalej. – Wyłącznie o okropności, które oglądam, choć mam tyle innych rzeczy do powiedzenia. Nie jestem przecież jakimś tanim dreszczowcem. – Czujesz się samotna – zauważa cicho Anna. – I niezrozumiana. Może tak samo odczłowieczona jak twoi nieżywi pacjenci. Nie odpowiadam, tylko ciągnę dalej swoje analogie; opisuję kilkutygodniową podróż z Bentonem pociągiem przez Francję, zakończoną w Bordeaux i to, jak dachy robiły się coraz czerwieńsze w miarę posuwania się na południe. Pierwszy dotyk wiosny pokrył drzewa nierzeczywistą, połyskliwą zielenią, a żyły wody i jej większe arterie pobiegły w stronę morza, tak jak naczynia krwionośne w ciele człowieka zaczynają się i kończą w sercu. – Ciągle uderza mnie symetria w przyrodzie, to, że dopływy i potoki widziane z powietrza wyglądają jak układ krążenia, a kamienie przypominają mi porozrzucane kości – mówię. – A mózg najpierw jest gładki, a potem pojawiają się na nim bruzdy i zagłębienia, tak jak poprzez tysiące lat formują się góry. Jesteśmy poddani tym samym prawom fizyki. A jednak nie. Na przykład po mózgu nie widać, czym się zajmuje. Przy pobieżnym badaniu jest równie interesujący jak grzyb. Anna kiwa głową. Pyta, czy dzieliłam się tymi refleksjami z Bentonem. Mówię, że nie. Chce wiedzieć, dlaczego nie miałam ochoty dzielić tych na pozór niewinnych spostrzeżeń z nim, moim kochankiem, a ja jej odpowiadam, że muszę się nad tym chwilę zastanowić. Nie jestem pewna odpowiedzi. – Nie – zachęca mnie. – Nie myśl. Poczuj to. Zastanawiam się dalej. – Nie. Poczuj to, Kay. Poczuj to. – Kładzie dłoń na sercu. – Muszę pomyśleć. Doszłam do tego, kim jestem, dzięki myśleniu – odpowiadam defensywnie. Ocknęłam się, wracam z innego świata, w którym przed chwilą przebywałam. Znalazłam się teraz z powrotem w salonie Anny i rozumiem wszystko, co mi się przydarzyło. – Doszłaś tam, gdzie jesteś, dzięki wiedzy – mówi moja przyjaciółka. – A wiedzieć to postrzegać. Myślenie to przetwarzanie wszystkiego, co postrzegamy, często też maskuje prawdę. Dlaczego nie chciałaś dzielić z Bentonem bardziej poetyckiej strony swojej psychiki? – Bo tak naprawdę nie przyjmuję jej do wiadomości. Ta strona jest bezużyteczna. Na przykład porównanie mózgu do grzyba w sądzie nie doprowadziłoby do niczego. – Aha. – Anna znowu kiwa głową. – W sądzie cały czas posługujesz się analogiami. Dlatego jesteś takim skutecznym świadkiem. Przywołujesz obrazy zrozumiałe dla zwykłych ludzi. Czemu nie powiedziałaś Bentonowi o skojarzeniach, o których teraz mi mówisz? Przestaję się huśtać i znowu układam złamaną rękę na kolanie. Odwracam się od Anny i patrzę przez okno na rzekę, unikając rozmowy jak przedtem Buford Righter. Dziesiątki gęsi kanadyjskich zebrały się wokół starego jaworu. Siedzą w trawie jak ciemne dynie o długich szyjach, nadymają się, biją skrzydłami i wyciągają dzioby w poszukiwaniu jedzenia. – Nie chcę przechodzić na drugą stronę tego lustra – zwracam się do Anny. – To nie jest tak, że po prostu nie chciałam powiedzieć Bentonowi. Nikomu nie chcę o tym mówić. W ogóle nie chcę o tym mówić. A skoro nie powtarzam niechcianych obrazów i skojarzeń, nie, no, nie... Anna znowu kiwa głową, tym razem głęboko. – Nie powtarzając tych obrazów, nie dopuszczasz wyobraźni do udziału w swej pracy – kończy moją myśl. – Muszę być kliniczna, obiektywna. Kto jak kto, ale ty powinnaś to zrozumieć. Anna przygląda mi się badawczo, zanim decyduje się na odpowiedź. – Więc o to chodzi? A może unikasz nieznośnego bólu, jaki z całą pewnością ściągnęłabyś na siebie, gdybyś pozwoliła wyobraźni włączyć się w sprawy, które prowadzisz? – Pochyla się bliżej, opiera łokcie na kolanach i gestykuluje. – A co by było na przykład – robi dramatyczną pauzę – gdybyś mogła wziąć fakty naukowe i medyczne i użyła swej wyobraźni, żeby szczegółowo odtworzyć ostatnie chwile życia Dianę Bray. Co by było, gdybyś mogła je przywołać jak na taśmie filmowej i zobaczyć – widzieć, jak została napadnięta, jak krwawiła, była bita i gryziona. Zobaczyć, jak umiera? – To by było niewypowiedzianie okropne – mówię. – Jakąż by to miało siłę, gdyby przysięgli mogli zobaczyć taki film – zauważa Anna