To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Poirot zadał jeszcze kilka pytań i oświadczył, że to już wszystko. Annie oddaliła się, natomiast pośpiesznie weszła pani Todd z twarzą płonącą od ciekawości. Była, czułem to wyraźnie, dotknięta wyproszeniem z pokoju na czas rozmowy z Annie. Poirot potrafił jednak szybko ją udobruchać. - Trudno kobiecie o tak wyjątkowej inteligencji jak pani - wyjaśnił - znosić cierpliwie żmudne docieranie do prawdy, czyli metodę, którą my, nieszczęśni detektywi, zmuszeni jesteśmy stosować. Bystrym nie jest łatwo patrzeć w spokoju na głupotę. Uśmierzywszy w ten sposób wszelkie dąsy ze strony pani Todd, Poirot skierował rozmowę na jej męża i usłyszał, że pracuje on w firmie na terenie City, a w domu będzie dopiero po szóstej. - Niewątpliwie jest bardzo poruszony i zmartwiony tą niewyjaśnioną sprawą. Czyż nie tak? - On się nigdy nie martwi - obwieściła pani Todd. "Dobrze, dobrze, weź inną, moja droga". To wszystko, co powiedział! Ten jego wieczny spokój doprowadza mnie czasem do szału. "Niewdzięczna kobieta", powiedział i dodał: "Pozbyliśmy się jej". - A inni domownicy, madame? - Chodzi o pana Simpsona, naszego płacącego gościa? No więc, dopóki dostaje śniadanie i wieczorny posiłek, nie przejmuje się niczym. - Jaki jest jego zawód, madame? - Pracuje w banku - wymieniła nazwę i drgnąłem przypomniawszy sobie lekturę "Daily Blare". - To młody człowiek? - Dwadzieścia osiem lat, zdaje mi się. Miły, spokojny, młodzieniec. - Chętnie zamieniłbym z nim parę słów, jak również pani mężem, jeśli można. W tym celu wrócę tu dziś wieczorem. Ośmielę się zasugerować nieco odpoczynku, madame, wygląda pani na zmęczoną. - Pewnie, że jestem zmęczona! Najpierw to zmartwienie z Elizą, wczoraj praktycznie cały dzień na zakupach, pan wie, co to jest, panie Poirot i mnóstwo do zrobienia w domu, bo przecież Annie nie poradzi sobie z tym wszystkim, a prawdopodobne, że i ona złoży wypowiedzenie, rozbita tą sytuacją. Tyle się tego nazbierało, tak, jestem przemęczona! Poirot wymruczał coś współczującego i wyszliśmy. - Ciekawy zbieg okoliczności - zauważyłem. - Ten urzędnik Davies, który zniknął, był z tego samego banku co Simpson. Czy tu może być jakiś związek? Poirot uśmiechnął się. - Z jednej strony urzędnik, który zniknął, a z drugiej zaginiona kucharka. Trudno dostrzec cokolwiek łączącego te dwie sprawy, chyba, że Davis odwiedził Simpsona, zakochał się w kucharce i namówił ją, żeby towarzyszyła mu w ucieczce! Roześmiałem się. Natomiast Poirot pozostał poważny: - Mógł zrobić coś gorszego - powiedział z dezaprobatą. - Pamiętaj, Hastings, jeśli wyjeżdża się na obczyznę, dobra kucharka może być większą pociechą niż ładna buzia! - przerwał na chwilę, a potem dodał: - To ciekawa sprawa, pełna sprzecznych elementów. Jestem zainteresowany, tak, zdecydowanie zainteresowany. Tego wieczoru wróciliśmy na Prince Albert Road pod numer 88 i rozmawialiśmy zarówno z Toddem, jak i Simpsonem. Ten pierwszy był melancholijnym czterdziestoparolatkiem o zapadniętych policzkach. - Och! Tak, tak - powiedział niezdecydowanie. - Eliza. Tak. Dobra kucharka, przypuszczam. I gospodarna. Dla mnie ważna jest gospodarność. - Czy może pan odgadnąć powód jej tak nagłego odejścia od państwa? - Och, no, wie pan, służące. Moja żona zbytnio się martwi. Cały problem jest naprawdę bardzo prosty. "Weź inną, moja droga", powiedziałem. "Weź inną". To wszystko w tej sprawie. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Pan Simpson, niepozorny, młody mężczyzna w okularach okazał się równie mało pomocny. - Musiałem ją widzieć, tak przypuszczam. Starsza kobieta, prawda? Oczywiście jest ta druga, którą zawsze widuję, Annie. Miła dziewczyna. Bardzo grzeczna. - Czy służące były ze sobą w dobrych stosunkach? Pan Simpson zastrzegł, że nie może na ten temat wiele powiedzieć, ale przypuszcza, że tak. - Zatem, nie ma tam dla nas nic interesującego, mon ami - powiedział Poirot, gdy wyszliśmy z domu. Wcześniej musieliśmy jeszcze wysłuchać donośnej repetycji poglądów pani Todd. To samo co z rana, tylko znacznie obszerniej. - Jesteś rozczarowany? - spytałem