To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Constanzo przytaknął. - Znowu stoimy pod murem, prawda? - Popatrzył wzdłuż stołu i zaczął wypytywać cywilów, rozpoczynając od sekretarza obrony. - Co należy zrobić, Arthurze? Przez cały czas wiedzieliśmy, że te okręty tam są. Obecnie od zdobycia Moskwy dzieli nas pięć czy sześć tygodni i pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, którzy polegną, żeby tam dotrzeć. Czy mamy zatrzymać się z powodu gróźb Razowa? Wycofać się w takiej chwili? Sekretarz obrony potrząsnął głową. - To było bardzo stanowcze wyzwanie - oznajmił. - Gdybym tylko wiedział, czy on blefuje... - No cóż, nie wiemy - przyznał Constanzo, spoglądając ze złością na sekretarza stanu. - A co ty radziłbyś zrobić, Leonardzie? Wahanie, niemal udręka, poprzedziło odpowiedź: - Nie widzę możliwości zatrzymania się teraz. Prezydent skinął głową, a potem zapytał dyrektora CIA, szefa NSA, dyrektora Biura Telekomunikacji Białego Domu, innych. Zanim doszedł do Lamberta, odpowiedzi wykrystalizowały się - padały takie słowa, jakich Constanzo oczekiwał. - Blefują - stwierdził indagowany wiceprezydent, siedzący tuż koło Grega. - Nie ośmieliliby się odpalić tych rakiet. Wiedzą, co byśmy z nimi wtedy zrobili. Lambert pomyślał, że Constanzo nie zechce go spytać, ponieważ patrzył na sekretarza obrony, licząc, że i on dołączy do zdania poprzedników. Kiedy jednak sekretarz nic nie mówił, prezydent, nie oglądając się, zagadnął: - Greg, a ty co myślisz? - Uważam, że powinniśmy wstrzymać atak i zaproponować pokój. - Prezydent uśmiechnął się krzywo, patrząc w dół. Lambert przygotował argumenty - to jest zbyt wielkie ryzyko. Razów może po prostu nie mieć wyboru, jeśli pozostali członkowie STAWKI opowiedzą się za użyciem broni jądrowej. Constanzo jednak nawet nie spojrzał na Grega. - Podjąłem już decyzję - oświadczył. Podniósł wzrok na generała Thomasa. - Kontynuujemy uderzenie na Moskwę, wprowadzając jednak dwie modyfikacje. Po pierwsze, zanim dojdziemy do pierścienia obronnego wokół miasta, zakończycie okrążanie Moskwy, całkowicie ją zamykając. Ile czasu nam to zajmie? Thomas odparł: - Mniej więcej cztery-pięć dni po dotarciu do przedmieść miasta, czyli gdzieś za miesiąc od dziś. - Dobrze. Mam teraz spotkanie w Departamencie Pracy, a potem z prezydium Kongresu - oznajmił Constanzo, wstając z fotela. - Musimy koniecznie coś zrobić, żeby zapobiec zahamowaniu produkcji. Ta cała mowa, którą przed chwilą wygłosiłem, nic nie da. - Panie prezydencie - odezwał się sekretarz obrony - wspomniał pan o wprowadzeniu dwóch modyfikacji do naszych planów zdobycia Moskwy. - Ach, rzeczywiście - potwierdził Constanzo, po czym zwrócił się do dowódcy Operacji Morskich. - Chcę, żeby zostało to zgrane w czasie: kiedy armia uderzy na Moskwę, pan wkroczy do Bastionu. LOS ANGELES, KALIFORNIA 20 lipca, 03:20 GMT (19:20 czasu lokalnego) - Władze miejskie Los Angeles błagają mieszkańców o zachowanie spokoju - słyszała Melissa przez radio, bezskutecznie próbując wcisnąć się w maleńki odstęp pomiędzy dwoma samochodami na lewym pasie. Autostrada międzystanowa numer dwieście dziesięć, którą chciała wyjechać z miasta, biegnąca w stronę gór San Gabriel, była zakorkowana. - Ich prośby jednak pozostają bez odzewu. Łączymy się teraz z helikopterem naszej stacji KRZY, śledzącym ruch uliczny. - Głośny klakson wystraszył Melissę. Obejrzała się i zobaczyła mijającą ją rodzinę; kierowca przystanął na moment, popatrzył i ruszył dalej. Zanim sięgnęła do swojego klaksonu, już ich nie było, pokazała więc tylnemu zderzakowi samochodu znikającego za poprzedzającą ją dużą ciężarówką wzniesiony w górę środkowy palec. - Tu Chopper Man na pokładzie Imprezowego Helo-koptera wysoko nad zachodnim LA, man - odezwał się znajomy głos ogłupiałego od narkotyków reportera ruchu drogowego tej rockowej stacji. Ale jego charakterystyczny sposób mówienia prawie zupełnie zaniknął. - Wszystkie autostrady wychodzące z Los Angeles przypominają olbrzymie parkingi, man; 1- 10 jest zapakowana na całej długości od Pomony aż tutaj; to samo z 1-5 - stąd aż do Irvine. - Czy jest jakaś droga, na której sytuacja wygląda trochę lepiej, Chopper Man? - zapytał prezenter muzyczny. - Cóż, dla tych z was, którzy załadowali furgon, wiecie, broni, alkoholu i fasolki, zdaje się, że część dróg zjazdowych na północ, w stronę San Gabriel, jest jeszcze wolna. Melissa przesunęła się jakieś pół metra do przodu, po „wolnej” autostradzie; ciągle próbowała wepchnąć się jakimś cudem na lewy pas. Matthew zaczął się kręcić, więc włożyła mu do buzi butelkę. Przyssał się, nie otwierając oczu. - Nietoperze! Nietoperze atakują Los Angeles, man! Są wieeelkie! Wiadomość z ostatniej chwili! Radioaktywne nietoperze z Riverside napadły na Los Angeles! Melissa postanowiła zmienić stację, ale - trzymając jedną ręką butelkę - zobaczyła na lewym pasie niewielki odstęp pomiędzy zbliżającymi się samochodami. Obróciła kierownicę i czekała, wysuwając przód samochodu nieco w lewo. - Dobra, Chopper Man - powiedział prowadzący program - odetchnij głęboko, stary. Wkrótce będzie po wszystkim! - Butelka wysunęła się z buzi śpiącego synka akurat w samą porę. Melissa oparła obie ręce na kierownicy i spróbowała wjechać w wolne miejsce. Pojazd zbliżający się lewym pasem z tyłu przyhamował, po czym wysunął się do przodu, żeby odciąć jej drogę - było to duże, rodzinne kombi, wiozące na dachu stos rzeczy przykrytych brezentem. Nie mieli zamiaru jej puścić i Melissa zaczęła płakać. Z przechylonej butelki, którą ciągle miała w ręce, mimo że trzymała kierownicę, wylewało się mleko. Siedząca na fotelu pasażera kobieta powiedziała coś do swojego męża, a ten machnął na Melissę. - Dziękuję! - zawołała, wciskając się na lewy pas. Kiwnęła jeszcze dłonią w podzięce i wtedy zrozumiała, że tamci zauważyli butelkę. Butelkę! - pomyślała, chowając ją do elastycznej kieszeni na drzwiach