To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wreszcie będę mógł naprawić tylną ścianę domu, wymienić spękane płytki w atrium, a może też pozwolić sobie na nową niewolnicę do pomocy Bethesdzie... – Tak ważne, że nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek trafi ci się podobne. – Mummiusz skinął poważnie głową. – A przy tym, domyślam się, delikatne – indagowałem dalej. – Wyjątkowo. – I wymaga dyskrecji? – Bardzo daleko posuniętej – potwierdził. – Rozumiem więc, że stawką jest coś więcej niż byle majątek. Czyżby honor? – Więcej niż honor – odpowiedział ponuro Mummiusz, z zabobonnym lękiem w oczach. – Zatem życie? Stawką jest czyjeś życie? Po wyrazie jego twarzy zorientowałem się, że mówimy o morderstwie. Sowite honorarium, tajemniczy zleceniodawca, zbrodnia... nie mogłem się dłużej opierać. Stać mnie było jedynie na zachowanie obojętnej miny. Mummiusz zaś wyglądał bardzo poważnie – jak wojownik na polu bitwy, nie podniecony w oczekiwaniu na starcie, ale po wszystkim, wśród stosów trupów, ogarnięty żalem. – Nie życie – odrzekł powoli. – Nie zwykłe pojedyncze życie. Życie wielu mężczyzn, kobiet i dzieci wisi na włosku. Jeśli nie będziemy przeciwdziałać, krew popłynie jak woda, a szloch niewiniątek będzie słychać w samej paszczy Hadesu. Dokończyłem wino i odstawiłem kubek. – Marku Mummiuszu – zapytałem – czy powiesz mi wprost, kto cię przysyła i czego ode mnie oczekujecie? – Już i tak za wiele powiedziałem. – Potrząsnął przecząco głową. – Może zanim przybędziemy na miejsce, kryzys minie, problem będzie rozwiązany i nie będziemy twoich usług w ogóle potrzebować. W takim razie najlepiej, byś nic nie wiedział, ani teraz, ani kiedykolwiek. – I żadnych wyjaśnień? – Żadnych. Ale zapłatę otrzymasz niezależnie od okoliczności. Skinąłem głową. – Jak długo nie będzie nas w Rzymie? – spytałem. – Pięć dni, już ci mówiłem. – Wydajesz się przekonany. – Pięć dni – zapewnił. – A potem możesz wrócić do Rzymu... może nawet i wcześniej, ale na pewno nie później. Za pięć dni wszystko się skończy, tak czy inaczej. Dobrze... albo źle. – Rozumiem – odrzekłem, ni w ząb nie rozumiejąc. – A dokąd się wybieramy? Mummiusz zacisnął usta. – Bo widzisz... – ciągnąłem – wcale nie jestem pewien, czy mam ochotę wałęsać się po kraju akurat teraz, nie mając pojęcia, dokąd zmierzam. Trwa akurat drobny buncik niewolników. Zdaje się, że dyskutowaliśmy o nim przed chwilą. Moje źródła na wsi mówią, że należy zdecydowanie unikać niepotrzebnych wycieczek. – Będziesz bezpieczny – rzucił krótko i władczo mój gość. – Mam więc twoje słowo jako żołnierza... a może byłego żołnierza?... że nie znajdę się w sytuacji taktycznego zagrożenia? – Powiedziałem, że będziesz bezpieczny – powtórzył, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek. – Dobrze więc. Myślę, że pozostawię w domu Belbona dla ochrony. Jestem pewien, że twój mocodawca zapewni mi eskortę, jeśli zajdzie potrzeba. Ale chciałbym zabrać z sobą Ekona. Chyba szczodrość twojego szefa obejmie też zapewnienie mu strawy i miejsca do spania? Mummiusz popatrzył sceptycznie na Ekona. – To tylko chłopiec – zauważył. – Eko ma osiemnaście lat. Już od ponad dwóch lat nosi męską togę. – Jest niemową? – Tak. Ideał żołnierza, co? – Myślę, że możesz go zabrać – mruknął. – Kiedy wyruszamy? – Kiedy tylko będziesz gotów. – Zatem rano? Spojrzał na mnie, jakbym był najgorszym leniem w centurii, domagającym się drzemki przed bitwą. W jego głosie pojawił się znowu ton dowódcy. – Nie! Natychmiast, gdy się przygotujesz do drogi! I tak już zmarnowaliśmy dość czasu! – No, dobra. – Ziewnąłem. – Powiem tylko Bethesdzie, by spakowała mi trochę rzeczy... – To niepotrzebne. – Mummiusz wyprostował się w końcu na całą swą wysokość, wciąż zmęczony, ale uradowany, że znów ma sprawy pod kontrolą. – Wszystko, czego będziesz potrzebował, zostanie ci dostarczone. Oczywiście. Klienta, który płaci dwa tysiące sesterców, z pewnością stać i na dorzucenie paru drobiazgów jak zmiana odzieży, grzebień czy niewolnik tragarz. – Dobrze więc. Jeszcze tylko chwileczkę, pożegnam się z Bethesdą. Wychodziłem już z gabinetu, kiedy Mummiusz chrząknął i zapytał: – Tak dla pewności... chyba żaden z was nie ma kłopotów z chorobą morską? ROZDZIAŁ II – Ale dokąd ten człowiek cię zabiera? – zażądała odpowiedzi Bethesda. (Tak, zażądała. Nieważne, że jest tylko niewolnicą. Jeśli jej impertynencja wydaje się wam nieprawdopodobna, to dlatego, że jej nie znacie). – Kim on jest? Skąd masz pewność, że można rogów, by cię wywabić za miasto i tam bez świadków poderżnąć ci gardło? – Bethesdo, gdyby ktoś chciał mi to zrobić, o wiele łatwiej przyszłoby mu to tu, w Suburze. Zabójcę można wynająć na każdym rogu. – Tak, i dlatego masz Belbona, by cię chronił. Dlaczego nie bierzesz go z sobą? – Ponieważ wolę, by tu został i pilnował ciebie i innych pod moją nieobecność, abym nie musiał się o ciebie martwić. Nawet wyrwana ze snu w środku nocy Bethesda była cudownym zjawiskiem. Jej włosy, kruczoczarne z przebłyskami srebra, wiły się wokół twarzy jak niesforna aureola. Nawet w złości zachowywała tę samą niewzruszoną godność, która przyciągnęła mnie do niej na targu w Aleksandrii przed piętnastoma laty. Poczułem ukłucie wątpliwości, jak zawsze, gdy miałem się z nią rozstać. Świat jest miejscem niepewnym i niebezpiecznym, a życie, jakie wybrałem, często graniczy z kuszeniem licha. Już dawno jednak nauczyłem się skrywać swe wątpliwości. Bethesda przeciwnie. – To kupa forsy – powiedziałem. – Jeśli on nie kłamie – prychnęła. – Myślę, że nie. Nie można przetrwać w takim mieście jak Rzym tak długo jak ja, nie nabywając choć ździebełko umiejętności oceny charakteru. Marek Mummiusz jest uczciwy o tyle, o ile może. Zgadzam się, że nie jest zbyt skory do wynurzeń. – Ależ on nawet nie chce powiedzieć, kto go przysyła! – To prawda, nie chce, ale otwarcie o tym mówi. Innymi słowy: nie kłamie. Dziewczyna znów prychnęła wzgardliwie. – Mówisz jak jeden z tych oratorów, dla których ciągle pracujesz, jak ten śmieszny Cycero, nazywających prawdę kłamstwem albo kłamstwo prawdą, kiedy tylko im to pasuje. Ugryzłem się w język i odetchnąłem głęboko