To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
..? - Tyle mogę, chociaż nie wiem po co. Do siostry mówiłam, jak u niej nocowałam, niech i ona zobaczy, jaki ludzie rozum mają. I do tej pani, co mnie na tego notariusza namówiła... Robert do pogawędki się nie wtrącał, ale słuchał jej pilnie, wyliczając sobie czas. Jeśli informacja o podpisaniu testamentu miała spowodować śmiertelne zejście testatorki, a to śmiertelne zejście nastąpiło tego samego dnia, zaledwie w parę godzin później, jeśli jedno z drugim miało ścisły związek, zabójca musiał uzyskać swoją wiedzę natychmiast. Błyskawicznie. Chyba że chciał właśnie nie dopuścić do podpisania testamentu, ale tu wchodziłaby w grę nie istniejąca rodzina, to tam jakieś dziecko dziecka... Tego jeszcze porządnie nie rozpatrywali. Poza tym spóźniłby się, zatem wiedzą posiadałby mętną. W pierwszym wypadku natomiast w grę wchodzą tylko osoby, z którymi pani Wystrzyk rozmawiała w piątek, po wyjściu od notariusza. Z siostrą, zdaje się, wczoraj, więc siostra do bani... Z niecierpliwością czekał, kiedy Bieżan uwzględni te komplikacje czasowe. Nie wątpił, że też już na to wpadł i doskonale rozumiał, że stosuje delikatny podstęp. Nie chce eksponować tej naprawdę interesującej osoby, żeby pani Wystrzyk nie poleciała do niej już nazajutrz o poranku... Bieżan, zapewne telepatycznie, wyczuł jego niecierpliwość. Westchnął ciężko. - W ten piątek musiała pani być nieźle przejęta. Poszła pani potem do pracy? - Pewnie, że poszłam, bo jak raz szłam do tej pani, co mnie na notariusza namówiła i zawsze słuchała, jak o sprawie mówiłam, bo też jakąś taką miała. Ciekawiło ją, jak się ta moja załatwi, więc nawet chciałam jej powiedzieć, bo mnie termin wyznaczyli. Zawsze pytała jak człowiek... - A która to pani? - Pani Weronika, na Czarnomorskiej dwadzieścia siedem mieszka, piąte piętro, mieszkania osiemnaście... - Na Czarnomorskiej! To ona też jest naszym świadkiem. Jak się nazywa? - A, jakoś tak, zaraz, a, Wąsiak. Od wąsów, z tabliczki pamiętani, chociaż ją zdjęli, jak malowali drzwi, a potem nie założono, bo gdzieś zginęła. Ale pocztę widziałam, rachunki. Co to za różnica, jak się nazywa, grunt, że człowiekowi użyczliwa i taka przyjacielska. Jej opowiedziałam, jak tam było... - Mam nadzieję, że o tej rozumnej babci też? - Pewnie, bo ją nawet zaciekawiło. - A pamiętała pani, co ta babcia komu zapisywała? - Ja, proszę pana, sklerozy jeszcze nie mam. Połowę dla wnuczki, a resztę innym krewniaczkom, ale jak porządnie wyznaczała! Pani Weronika też ją pochwaliła. - A u tej pani Wąsiak ktoś może był...? - Nikogo nie było, mąż to tam późno wraca. Tylko ona i ja. Jakby kto był, tobym pewnie nic nie gadała... - No to przynajmniej całe zdenerwowanie mogła pani z siebie wyrzucić. To zawsze dobrze robi, człowiek się potem lepiej czuje. Pani też się chyba lepiej poczuła? - A pewnie, ale jeszcze mnie korciło, takie resztki. Aż nie wytrzymałam i u pani Korcińskiej też o tym mówiłam, bo potem byłam u pani Korcińskiej na Puławskiej, to po drodze, śmieszna rzecz, ona też Weronika, ale jej tylko zakupy doniosłam, bo taką mamy umowę. I trochę w kuchni sprzątnęłam, bo ona jednej szklanki po sobie nie umyje. Tak po drodze do niej wpadam. Ją też ciekawiło, ale głównie ta babcia, wielki majątek zapisywała i pani Korcińska wyliczała nawet, ile to wypadnie na nasze pieniądze. Tam to nawet była jej córka, słuchała i wzdychała, dlaczego jej kto czegoś takiego nie zapisze, mówiła. Powiem panu, że śmiały się i nawet mnie rozweseliły. - A potem...? - Potem to do domu wróciłam, bo się późno zrobiło, prawie ósma. - Pani jest po prostu nadzwyczajna - pochwalił Bieżan, wysiliwszy się na wielki zachwyt. - Nie ma pani pojęcia, jak mi pani pomogła. Adres pani Korcińskiej jeszcze mi potrzebny. Puławska ile? - Trzydzieści siedem. Zaraz, ale właściwie o co to chodzi? - zreflektowała się nagle Hania Wystrzyk. - To są same porządne osoby... - Ja pani powiem - wtrącił się nagle Robert Górski, który, śledząc rozmowę z boku, lepiej niż Bieżan wyczuł atmosferę. - Niech pani sama pomyśli, kto ma powiedzieć prawdę o przestępstwie, jak nie porządni ludzie? To są właśnie świadkowie, szukamy świadków, daj nam Boże porządnych ludzi. Złodziei, bandziorów, włamywaczy, różnych takich, co napadają, trzeba wyłapać, nie? Bez świadków przestępstwa ciemna mogiła. Te panie ich widziały, chociaż same 0 tym nie wiedzą, bo taki napadu dokona i grzecznie po ulicy idzie, niby nic i co mu kto zrobi? To jak go mamy złapać? Tylko przez świadków! Osobliwe zwierzenie do Hani przemówiło. W skupieniu 1 z detalami, z własnej woli, opisała jeszcze raz cały piątek, podała adresy pań, przypomniała sobie nawet, że córka pani Korcińskiej ma na imię Monika. Obiecała na razie nikomu nic nie mówić. Pożegnała Edzia i Roberta wyraźnie usatysfakcjonowana. - Rany boskie, wariactwa dostanę - wyznał w przygnębieniu Bieżan, wyszedłszy na ulicę. - Ile tych Weronik, do cholery? To takie popularne imię? - Ale jeden adres się zgadza - odparł przejęty Robert. -Ten koło siostry Marcinka, jak jej tem, Pruchniakowa. Tylko nazwisko nie pasuje, co za jakaś Wąsiak, do pioruna, Pruchniakowa mówiła, że Bańkowicz... - Nowy mąż Wąsiak... Nie, też mi nie gra, tabliczka była dawno. - Wyszła za Wąsiaka i u niego zamieszkała... - Możliwe. Co ci ludzie wyprawiają z mieszkaniami i meldunkami, to wszelkie pojęcie przechodzi. Ale na dobrą sprawę zostają nam dwie możliwości. - I dwie Weroniki... Zaraz, jeśli ta ma dorosłą córkę, nie może być młoda..