To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Miasto wyglądało fatalnie. Niemal wszystkie maszty były połamane, barierki i większość blach po- gięta, sieci poszarpane. Pokłady ogrodnicze praktycznie prze- stały istnieć; pozostał po nich tylko szkielet. Po kabinie Phory nie został nawet kawałek ściany. Bezlistne Drzewo poniżej po- kładu dowodzenia wyglądało na uschnięte. Poczułem smutek. Może jeszcze odżyje, w końcu co rok gubi liście. W ich miejsce wyrastają nowe i cykl zaczyna się od początku. — Część roślin udało się uratować — powiedział Athor. — Mam nadzieję, że opowiecie nam o nich. Może będą się nada- wać do hodowli w naszych ogrodach. Z drugiej strony kilku ludzi wymontowywało mniejsze ele- menty i układało pod ścianą. Była tam już spora sterta. Podszedłem bliżej i dotknąłem dłonią zimnego metalu łuko- watej belki nośnej. Przynajmniej główna konstrukcja wygląda- ła na nienaruszoną. Wciąż kapała z niej woda. Spadochrony, częściowo podarte, leżały pod ścianą doku; li- ny starannie zwinięto i położono obok. Dalej były posegregowa- ne według podobieństwa przedmioty i wyrwane siłą uderzenia kawałki pokładów. Rozpoznałem kapitańską narzutę z setki króliczych futer. Wszedłem do środka miasta na najniższym poziomie. Nie ostały się tutaj niemal żadne płyty podłogowe, ale schody były całe. Wszedłem po nich aż na pokład główny, po drodze ocenia- jąc zniszczenia. Regulator wydawał się być nieuszkodzony, napędy też. Mój kąt, w którym mieszkałem przez tyle lat, nie doznał uszczerb- ku, choć materac i cała reszta zniknęły. Nagle sobie przypomniałem. Podszedłem do podstawy po- kładu dowodzenia. Była tam, wciśnięta między łączące się pod kątem belki. Torba wciąż tam była. Wyciągnąłem ją, wilgotną, i rozwinąłem. Księga wyglądała na nienaruszoną. Otworzyłem ją na ostatniej zapisanej stronie. Papier był lekko pofałdowany, ale atrament się nie rozpłynął. Usiadłem na zimnym stopniu, szczęśliwy, że ją odzyskałem. Athor dopiero teraz tu dotarł i wyjrzał na pokład z lekkim przestrachem. Przyciskałem do piersi księgę, a myślami byłem daleko stąd, w przeszłości. Harsid, Sigg, Phora... Niebo... Athor podszedł do mnie, przed każdym krokiem badając sto- pą kraty pokładu. — Całe życie na czymś takim? — W jego głosie usłyszałem szacunek pomieszany ze współczuciem; z przewagą współczucia. Pogoń za Celem. Utopia. Sens życia. Sens... nie mój. Mojego na razie nie zalazłem. Włożyłem księgę do torby i zarzuciłem pasek na ramię. Wszedłem na pokład dowodzenia i przetarłem rękawem ekran regulatora. Nachyliłem się nad nim, zasłaniając dłońmi dopływ światła. Trybiki w głębi stalowego cylindra wciąż się obracały. Gdzieś tam, w środku, serce naszego miasta wciąż żyło. Oparłem się o reling. Nie było Nieba. Wielka, stalowa płyta odgradzała nas od wody. * * * Powrót piechotą był krótki. Tak naprawdę Athor opłynął ze mną spory fragment kolonii, aby mi ją pokazać. Port był poło- żony w bezpośrednim sąsiedztwie stolicy. W szklanym tunelu był spory ruch, ale ja nie zwracałem uwagi na mijanych ludzi. Her na nasz widok wstała z kamiennego siedziska. Objąłem ją i nie puszczałem. Chyba płakałem, nie pamiętam. Ona nic nie mówiła. 19. Polowanie Z tej wysokości mogłem dojrzeć pięćdziesiąt, a może nawet więcej, budynków podobnych do naszego. Bliżej brzegów kopuły były niższe, w centralnej części dochodziły nawet do sześciu kondygnacji. Przedtem wydawało mi się, że wszystko, co widzę zostało pracowicie wydłubane w kamieniu. Teraz widziałem już, że nie do końca była to prawda. Wyższe budynki miały gór- ne piętra dobudowane z kamiennych bloków. Czas zaokrąglił ich kształty, a drobne rośliny, porastające ściany, zasłoniły łą- czenia. Mogłem stąd dostrzec również jedną kładkę, która, choć masywna, niemal na pewno była położona nad istniejącym wcześniej przejściem. Stałem, opierając się o naruszony zębem czasu murek, peł- niący rolę barierki. Próbowałem sobie wyobrazić dno i wodę idącą w dół, w nieskończoność. Nie potrafiłem się uwolnić od przeświadczenia, że gdzieś tam daleko w dole znów jest Niebo i że cała ta woda musi się na czymś trzymać, żeby nie spaść. Zastanawiałem się nad wszystkim, czego do tej pory dowie- działem się o podwodnych koloniach. Byłem pod wrażeniem technologii, którą dysponowali, ale to przecież nie była ich tech- nologia. Oni jej używali tak, jak my używaliśmy miast, nie wie- dząc jak działają, ani skąd się wzięły. Oni, tak samo jak my, nie mieli pojęcia o zasadach, według których mogli tu żyć i korzy- stać ze wszystkiego wokół. Her siedziała na macie, przeglądała księgę, dopisując uwagi do swoich przepisów. Chciała jak najwierniej przekazać naszym wybawcom swoją wiedzę o ziołach. Nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie rośliny przetrwały słoną kąpiel. Przypomniałem sobie królika, który instynktownie wiedział jak się zachować w wodzie. Płynął w górę, do powietrza. Sto po- koleń królików przechowało w sobie umiejętność pływania po to, by ten jeden mógł wypłynąć? Uderzyło mnie oczywiste pyta- nie: Dlaczego króliki umieją pływać? Odpowiedź również była oczywista: Już tu kiedyś byty... razem z nami. A to mogło zna- czyć, że woda była tu, zanim wystartowały nasze miasta. Ogarnąłem wzrokiem całą kopułę i ponownie poczułem się przytłoczony. Po co w ogóle żyć pod wodą? A po co żyć w Nie- bie? Nikt nie wybierał swojego miejsca. Ja i Her byliśmy zapew- ne jedynymi ludźmi, którzy zdołali przeżyć przeprowadzkę. Ludzkie ciało na pewno nie służy do pływania. Możemy pły- wać, ale niezdarnie. Ryby poruszają się w wodzie znacznie sprawniej i nie muszą co kilka minut wracać po powietrze. Ludzkie ciało nie jest również stworzone do życia w Niebie. Niebo jest miejscem dla ptaków, które latają i nie potrzebują mechanizmów, by móc tam przeżyć. Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie miejsce do życia jest najlepsze, to powiedziałbym, że ta- kie, jak to, tyle że bez wody nad głową. Cóż, takie miejsce nie istniało, albo istniało gdzieś daleko stąd. Za daleko stąd. — Z tego co się zorientowałem, oni łapią mniejsze ryby w sieci — powiedziałem. — Mógłbym je naprawiać, tak jak to robiłem w Niebie. Ty mogłabyś zostać zielarką... — Czy tego chcieliśmy? — Uniosła głowę i patrzyła na mnie czarnymi oczyma. To w tych oczach się zakochałem. Zobaczyłem w nich sie- bie... Zobaczyłem w nich prawdę. I coś więcej... — Pytasz, czy warto zamieniać jeden schemat na inny? — odezwałem się po chwili. — Wiem... Tu nie ma odpowiedzi na żadne z krążących mi po głowie pytań. — Szukałeś odpowiedzi. Tu są tylko nowe pytania. W dole zobaczyłem Athora. Szybkim krokiem zbliżał się do naszego domu. — Nie wiem, co innego moglibyśmy robić — powiedziałem. — Tam na górze wszystko było prostsze. Wystarczyło odczepić liny i spaść na dół. Tu niżej nic już nie ma. Poza wodą. — Podobnie mówili, jak byliśmy w Niebie. — Tyle, że wtedy byłem pewien, że w to nie wierzę. Usłyszeliśmy kroki na schodach