To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Już to przerabialiśmy. W tamtych okolicznościach podjęłaś słuszną decyzję. Nie masz sobie nic do zarzucenia. Ten cwany skurwiel z parlamentu po prostu wykorzystał sytuację, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Dzięki... ale nie do końca mnie przekonałeś. Zapewnienia Stevena przerwał sygnał komórki w kieszeni jego kurtki. Wyszedł do holu, żeby odebrać. Kiedy wrócił, Caroline poznała po jego minie, że coś się stało. - Coś nie tak? - zapytała. - Zdaje się, że w Hull jest nowe zagadkowe zachorowanie - odrzekł Steven, wciąż przybity wiadomością. - Sci-Med przesyła szczegóły, ale służba zdrowia nie potrafi ustalić żadnych kontaktów. Chyba uważają, że to najlepszy przykład samoistnego przypadku. - Cholera - westchnęła Caroline. - Kiedy to wszystko się skończy? Steven przez moment patrzył na nią ponuro. - Kiedy zlikwidujemy źródło, odizolujemy wszystkie kontakty i powstrzymamy rozprzestrzenianie się tej choroby, jak każdej innej. Musimy w to wierzyć. Caroline skinęła głową, ale wyglądała na nieobecną. - Dobrze mówię? - zapytał Steven. - Oczywiście - odpowiedziała. - Przepraszam. Jestem cholernie zmęczona. Nie mogę jasno myśleć. - Nic dziwnego. - Opowiedz jakiś kawał, Steven. Mam uczucie, jakbym nie uśmiechała się od tygodni. - Znam to. - Opowiedz, nie daj się prosić. Steven zastanowił się, potem zaczął: - Malutki miś polarny siedział na lodowcu i patrzył na przepływającą krę. Nagle spojrzał w górę na swoją matkę i zapytał: „Mamusiu, czy ja jestem niedźwiedziem polarnym?” „Oczywiście, synku” - odpowiedziała niedźwiedzica i poklepała go po łebku. Po chwili miś powtórzył pytanie i dostał taką samą odpowiedź. Za moment znów o to zapytał. Tym razem matka straciła cierpliwość. „Oczywiście, że jesteś niedźwiedziem polarnym - warknęła. - Ja jestem niedźwiedziem polarnym, twój ojciec jest niedźwiedziem polarnym, twój brat jest niedźwiedziem polarnym. Wszyscy jesteśmy niedźwiedziami polarnymi. O co ci chodzi?” Malutki miś westchnął: „O to, że kurewsko marznę!” Caroline powoli wyszczerzyła zęby, potem wybuchnęła śmiechem. Rechotała tak, że Steven zaczął się obawiać czy to nie atak histerii. Ale kawał zadziałał tylko jako zawór bezpieczeństwa, dał ujście nagromadzonym emocjom. - O, kurczę - powiedziała w końcu, ocierając łzy. - Super, Dunbar. Genialne. - Cieszę się, że mogłem się na coś przydać - odrzekł. - Mogę jeszcze czymś służyć? - Możesz zrobić nam drinki i postarać się, żeby świat zniknął na kilka godzin. Choć Steven późno wrócił do hotelu, załadował do laptopa nową wiadomość ze Sci- Medu i zabrał się do pracy. Odsunął na bok dodatkowe informacje, o które prosił, i skoncentrował się na nowej „zagadkowej karcie”. Natychmiast zrozumiał, dlaczego służba zdrowia wyciągnęła taki, a nie inny wniosek. Pacjentką była siostra Mary Xavier, benedyktynka mieszkająca w zamkniętym klasztorze kontemplacyjnym. Tamtejsze zakonnice miały mały albo wręcz żaden kontakt ze światem zewnętrznym. Służba zdrowia ustaliła, że siostra Mary od kilku miesięcy nie opuszczała klasztoru ani nie kontaktowała się z nikim z zewnątrz. Początkowe przygnębienie Stevena ustąpiło miejsca podekscytowaniu. Mary Xavier musi być kluczem do tajemnicy. Jest zakonnicą, nie będzie więc żadnych potajemnych kochanków, luźnych związków z obcymi, zagranicznych podróży ani kontaktów ze zwierzętami. Wystarczy ustalić, jak siostra Mary Xavier złapała wirusa, i zagadka wybuchów choroby zostanie rozwiązana. Przeczytał, że chora zakonnica urodziła się jako Helen Frances Dooley w irlandzkim mieście Enniscorthy. W wieku czterech lat straciła rodziców, teraz miała lat trzydzieści sześć, a w klasztorze była od jedenastu. Zachorowała osiem dni temu. Kiedy jej stan się pogorszył, wezwano lekarza ogólnego opiekującego się zakonnicami. Natychmiast rozpoznał tajemniczą chorobę, bo ostatnio było o niej głośno, i podniósł alarm. Służba zdrowia rzadko miała takie łatwe zadanie odizolowania pacjenta od kontaktów ze światem zewnętrznym. Władze wezwały jedno z ruchomych szwedzkich laboratoriów. Zespół specjalistów zbadał skażony materiał diagnostyczny i ustalił, że siostra Mary zaraziła się nową odmianą filowirusa. Steven wyruszył zaraz po śniadaniu. Stuczterdziestokilometrową trasę do Hull pokonał w dobrym czasie, ale niemal drugie tyle zajęły mu poszukiwania klasztoru położonego w małej, zalesionej dolinie około trzynastu kilometrów na północny zachód od miasta. Miejsca nie wskazywał żaden znak, bo zakonnice niechętnie widziały tu gości. Stary budynek przypominał raczej szlachecką rezydencję niż klasztor. Policja ogrodziła teren żółtą taśmą. Dwaj gliniarze siedzieli w radiowozie, żeby nie moknąć na deszczu. Steven pokazał im legitymację i zapytał, co się dzieje. Wyjaśnili, że pacjentka jest w zachodnim skrzydle na parterze, w odizolowanej części budynku. Szwedzka ekipa zrobiła tam oddzielne wejście przez dawne drzwi balkonowe i zainstalowała w nich tunel bezpieczeństwa. Oprócz zakonnic, które opiekują się siostrą Mary, pozostałe prowadzą swój zwykły tryb życia i proszą, żeby możliwie jak najmniej zakłócać im spokój. Steven skierował się do głównego wejścia pod kamiennym łukiem i zapukał do ciężkich, drewnianych drzwi. Nikt nie otworzył. Przekręcił mosiężną klamkę i wszedł do ciemnego holu. Podłogę pokrywał wytarty dywan, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Tylko krzyż na ścianie wskazywał, że to nie zamek księcia Drakuli. Bocznym korytarzem przemknęła starsza zakonnica. Miała spuszczoną głowę, a dłonie schowane w rękawach habitu. Nie zauważyła Stevena i zniknęła, zanim zdążył się odezwać. Doszedł do rozgałęzienia korytarzy i przystanął. Nie chciał zapuszczać się dalej, czekał, aż ktoś się pojawi. Po dłuższej chwili podeszła do niego młoda zakonnica w okularach z grubymi szkłami. Mimo obszernego habitu wyglądała na przeraźliwie chudą. - Kim pan jest? - zapytała z niezadowoleniem. - Tu nie wolno wchodzić. - Przepraszam, ale nikt nie odpowiadał na pukanie. Nazywam się Steven Dunbar. Chciałbym porozmawiać z matką przełożoną, jeśli to możliwe. Pokazał zakonnicy legitymację. Wzięła ją i przysunęła do oczu. - Niech pan tu zaczeka - odparła. - Zapytam matkę przełożoną. Przeszła jakieś dwadzieścia metrów w głąb korytarza i zapukała do drzwi po prawej stronie