To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Dys- eksja, pamięć. Alzheimer, funkcja motoryczna, zaburzenia uwagi, Parkinson, dziedziczna skłonność do przemocy. To duże tematy. *ółtora kilograma tkanki między uszami, której większość ludzi itawet nie umie poprawnie wykorzystywać. Pięćdziesiąt milionów \merykanów cierpi na choroby związane z mózgiem. Na wypadek gdybyś nie miał pod ręką odpowiednich obliczeń, równa się to k)5 miliardom dolarów rocznie wydawanym na leczenie, rehabilita- :ję i koszty pochodne. A więc gdzie tkwił mój błąd? W tym, że wprowadziłem odrobinę agresywnego dziennikarstwa w dziedzinę iłynącą z przynudzających publikacji, zdolnych uśpić każdą półkulę nózgową? Odpuść mi trochę, co? — Dobra, napisz książkę o mózgu — odparł niedbałym tonem Steeple. Dan z irytacją potrząsnął głową. — Nie chcę pisać książki o mózgu. Mam dość mózgu. — To stwórz następne czasopismo — burknął Steeple. 165 — Dziesięć lat — odciął się Dan. — Mam dosyć telefonów od ; drukarzy o trzeciej rano z pytaniem o kolor farby. Mam dosyć przygotowywania trzech numerów siedmiu tytułów jednocześnie. — Dla takiego faceta jak ty to powinno być łatwe — nie ustę- pował Steeple. — Co się stało z tą fotograficzną pamięcią? — Film mi się skończył — odgryzł się Dan. — A nawet gdyby tak nie było, zostawiłem to za sobą w chwili, kiedy sprzedałem wydawnictwo. A bez Jenny nie będę w stanie zacząć od nowa. Teraz mam parę groszy i zamierzam napisać książkę, do której zachęcał mnie ojciec, a której nigdy nie napisałem: ich prawdziwą historię. Przez całe życie tego pragnąłem. Po prostu nie umiałem zacząć, byłem zbyt zajęty wszystkim innym. — Dan przerwał zbyt długą dygresję. — O ironio, nadal myślę o czymś innym. Usiłuję napisać reportaż i węszę tu i tam, pracując nad tym tematem. Planuję, Ted, opublikować parę głośnych artykułów w tygodnikach, załapać się na kilka nagłówków, a potem wskoczyć z powrotem w książki. — Znałem paru doskonałych pisarzy zajmujących się judaikami — pochwalił się pobłażliwym tonem Steeple. — Edytowałem książ- ki o holocauście, w tym i twoją, opublikowałem biografie wszystkich największych izraelskich polityków. Co do jednej świetne książki. Ale nie chcę, by twoje następne dzieło okazało się jeszcze jedną opowieścią naocznego świadka, która skończy na półce z judaikami u Barnesa i Noble'a, po dwa egzemplarze na sklep. Czy ty w ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię? Stać cię na więcej. Dan uniósł szklaneczkę i umoczył wargi. — Ted, ukazują mi się obrazy — wyjaśnił. — Nieustannie ukazują mi się obrazy, które rozdzierają mi serce. Niektóre są piękne, niektóre bolesne, wiele z nich jest przerażających. Zapisuję je na skrawkach papieru albo utrwalam w pamięci. Po jakimś czasie składam je razem i stwarzam z nich pojedynczą scenę, a kiedy wracam do niej, tętni życiem. Pali żywym ogniem przy czytaniu i przy pisaniu. Wciąż staram się zrozumieć ten proces. — Pociągnął kolejny łyk i obnażył duszę przed jedynym człowiekiem, któremu nadal ufał. — Mój umysł dzieli świat na obrazy, których do siebie nie dopuszcza... i obrazy, których nie chce z siebie uwolnić. 166 — Jak sobie z tym radzisz? — zapytał Steeple. — Podkręcam stereo i siadam do klawiatury — odpowiedział Dan. — Na papierze pojawiają się tego efekty. Generalnie nic się dla mnie nie zmieniło. Świat to bardzo mroczne miejsce, z mroczną przeszłością. Ludzie błąkają się w strachu, udając, że się nie zgubili, udając, że nie widzą, co się wydarzyło/Pragnę oświetlić im drogę przez mrok. A przynajmniej ta część" mnie, która nastawiona jest na iawanie. — A ta egoistyczna? — zapytał nonszalancko Steeple. — Może paru ludzi dostrzeże źródło tego światła — przyznał tażenowany Dan, uśmiechając się nieznacznie. — Dobra, a teraz posłuchaj — warknął Steeple. Dan wiedział, te kiedy zaczynał wypowiedź od tych słów, zawsze miał do powie- izenia coś ważnego. — Te końskie dupy, które próbowały wysłać mnie na zieloną trawkę — burknął Steeple — w trakcie swych nieroztropnych fuzji nauczyły się unikać swych dawnych błędów. Zwracałeś ostatnio uwagę na to, co się dzieje na rynku wydawni- :zym? — Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: — Wiem, że nie. Stare rodziny rządzące wydawnictwami odeszły w niebyt. Rozsądek adszedł w niebyt. Księgarz detalista ze sklepu na rogu, częstujący klientów winem i serem, też odchodzi już w niebyt, choć wciąż jeszcze kupuję wszystkie książki u tego samego księgarza na mojej ulicy. Teraz wszystkim trzęsą wielkie korporacje — tak publikacją, jak i sprzedażą