To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Otóż na majowej rekreacji zaczęto mówić o hetmanię Gosiewskim, o jego sławie i zasługach. Jeden z uczniów odezwał się, że zrobiwszy akces do konfederacji tyszowieckiej od tej pory zmazał plamę swojego związku ze Szwedami. Kasztelanie i w tym względzie bronił swojego przodka, a pan Tadeusz, co temu dyskursowi się przysłuchiwał, przerwał swoje milczenie mówiąc: "Panie Władysławie, wstydź się bronić złej sprawy, chociaż swego nad-dziada. Hetman późniejszymi zasługami zmazał swoją zdradę, to mu przyznaję; ale pokąd trzymał z najezdnikami, któż śmie przeczyć, że był zdrajcą ojczyzny?" Pan Władysław dowodził, że uleganie okolicznościom nie jest zdradą i że człowiek widząc, że siebie zgubi, a ojczyzny nie zbawi - sama roztropność każe w układy wchodzić z nieprzyjacielem, aby się zachować ojczyźnie na czas sposobniejszy. Na to pan Tadeusz tak się oburzył, że porwawszy kamień, cisnął nim na kasztelanica głowę, że aż krwią się oblał. Wielki się z tego zrobił rozruch w całym klasztorze Postępek pana Tadeusza tym gwałtowniejszym widzieli. że kasztelanie z łagodnością się tłomaczył. Sam rektor oćwiczył pana Tadeusza - który ani jednej łzy nie puścił -a potem kazał mu klęcząc przepraszać skrzywdzonego kolegi. Ale pan Tadeusz powiedział: "Com zrobił, tego nie żałuję, i nie przeproszę, choćby mnie zabić miano; a każdego uderzę, co mnie powie, że godzi się w zmowy wchodzić z najezdnikami ojczyzny." Kilkakrotnie był bity, a nic go przemóc nie mogło. Jak się uparł, stał jak opoka nieporuszony. Przestał go bić ksiądz rektor, by mu zdrowia nie nadwątlił, ale go do kozy zaparł, skąd tylko na naukę wychodził, chcąc go tym sposobem zmusić do upokorzenia siebie. Cztery tygodnie wytrzymał wszystko w statecznym wytrwaniu, aż JW. Oskierko, kasztelan nowogródzki, przyjechawszy do szkoły a o wszystkim dowiedziawszy się, sam go wyprosił.- A gdy mu go przedstawili, zaczął go całować mówiąc: "Niech ci Bóg nie pamięta, żeś mi chłopca taką blizną obznaczył; ale szczęśliwa matka, co ciebie na świat wydała. Nie masz czego przepraszać mojego syna, ale proszę ciebie, bądź mu odtąd przyjacielem, jako nim jestem twojego ojca." Dopiero się zmiękczył pan Tadeusz i rzucił się w objęcia kasztelanica, przyrzekając mu przyjaźń, którą mu odtąd dochował. W szkołach księża jezuici byli zaprowadzili różne zabawy, stosowne do obyczajów polskich, i one nam wielce smakowały - między innymi potykanie się na palcaty. Za klasztorem było miejsce obszerne, a na każdej połowie przy końcu przestrzeni była mogiłka usypana, którą nazywano taborem. Szkoła na dwie części się dzieliła, jako dwa wojska z sobą potykające się. Cała wygrana była, aby opanować tabor, przeciwny; i zażarcie biliśmy się, aby swojego obronić, a nieprzyjacielski zdobyć. Zwyczajnie dzielono się na Polaków i Moskalów, a losy ciągnione stanowiły, do których każdy z nas miał należeć. To pan Tadeusz, co był jeden z najtęższych w palcaty i niemiłosiernie w tych niby bojach częstował na niego nacierających, ile razy mu wypadało być Moskalem, choć od najsłabszych bić się dawał, że aż mu guze występowały. Kiedyśmy podziwiali, że guzy, bywało, nosi od takich, co ledwo palcat w ręku trzymać umieją, on, co słynie z siły i wprawy: "Cóż chcecie - odpowiadał - kiedy ja i żartem znieść nie mogę, aby Polaków Moskale bili. Ile razy ja, niby Moskal, a buchańca oberwę, zdaje mi się, że ojczyzna coś wskórała, a ta myśl tak mnie jakoś opanuje, że bronić się nie umiem." Bywały częste zatargi między studentami a przekupkami i Żydami i o to tak gęste skargi do profesorów, że rady sobie dać nie umieli, mając około tysiąca chłopców do szkół chodzących. Jezuici wpadli na myśl szczęśliwą, której uskutecznienie wyrobili u JW. Jabłonowskiego, wojewody wówczas nowogródzkiego, o to, aby był sąd szkolny przez studentów spomiędzy siebie wybranych, co by wszelkie ich sprawy z mieszczanami sądził bez odwołania. Jak to rozporządzenie przyszło do skutku, z początku lękały się przekupki być w sprawach swoich na dyskrecji studentów, ale wkrótce błogosławiły tej ustawie, bo większej sprawiedliwości pod słońcem znaleźć by nie mogły. Popołudnia czwartkowe były przeznaczone na sądy, składające się z prezydenta, czterech sędziów, dwóch pisarzy i regenta. Studenci indukowali sprawy, a nawet żalącej się strome sąd dodawał obrońcę, studenta. Wszystko tak szło porządnie jakby w grodzie; a tym sposobem młodzież wprawiała się do znajomości prawa i do mówienia w publiczności. Co roku sejmikowaliśmy dla wyboru urzędników, ale jakeśmy raz wybrali prezydentem pana Tadeusza, nie przestał nim być aż do wyjścia swojego ze szkół. Raz nawet przekryskował księcia Radziwiłła, marszałkowicza nadwornego, co potem był koniuszym litewskim, lubo za nim sami księża jezuici forsowali