To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Corum znieruchomiał podobnie jak Jhary. - I wcale mi się nie podobał. Cóż, jeśli chcesz mnie sprowokować, to... - Poczekaj! - Jhary przycisnął dłoń do czoła. - Poczekaj, Corumie. Czuję, jakby coś chciało opanować moje myśli, szukało sposobu, aby zwrócić mnie przeciwko moim przyjaciołom. Skoncentruj się, czy czujesz to samo? Corum dłuższą chwilę wpatrywał się w Jharego, a potem złość ustąpiła z jego twarzy, ustępując miejsca oszołomieniu. - Tak, masz rację. To tak, jakby dokuczliwy cień padł na tył mej głowy. Przypomina o nienawiści i o sprzeczce. Czy to sprawka tej istoty, którą widzieliśmy na wzgórzu? - Kto wie? - Jhary potrząsnął głową. - Przepraszam za mój wybuch. Nie do wiary, żebym to ja tak do ciebie mówił... - Ja też przepraszam. Miejmy nadzieję, że ten cień zniknie. Zamyśleni zeszli w milczeniu do głównej części zamku. Ściany lśniły srebrzyście, co znaczyło, że na zewnątrz znów zaczął padać śnieg. Rhalina znalazła ich w jednej z galerii, gdzie kryształy i fontanny śpiewały łagodnie kompozycję ojca Coruma: pieśń miłosną skomponowaną niegdyś dla matki Coruma. To uspokajało i książę zdołał nawet uśmiechnąć się do nadchodzącej. - Corumie - powiedziała - kilka chwil temu opanowała mnie dziwna furia. Nie umiem sobie tego wyjaśnić. Coś skłoniło mnie, by uderzyć jedną ze służących. Ja... Wziął ją w ramiona i ucałował w czoło. - Wiem. Jhary i ja doświadczyliśmy tego samego. Obawiam się, że to znów Chaos pracuje nad nami na swój subtelny sposób i zwraca nas przeciwko sobie nawzajem. Nie wolno nam się temu poddać. Musimy znaleźć przyczynę tego wszystkiego. Sądzę, że coś chce, abyśmy się nawzajem pozabijali. W jej oczach pojawiło się przerażenie. - Och, Corumie... - Nie wolno nam się temu poddać - powtórzył. Jhary podrapał się po nosie i uniósł brwi. - Zastanawiam się, czy tylko nas to spotkało. Ta obsesyjna nienawiść. A jeśli owładnęła cały kraj... Co wtedy, Corumie? Rozdział drugi CHOROBA SIĘ ROZPRZESTRZENIA Najgorsze myśli przychodziły Corumowi do głowy tej nocy, gdy leżał w łóżku obok Rhaliny. Czasem pojawiał mu się przed oczami znienawidzony wróg, Glandyth-a-Krae, czasem nadpływał obraz Władcy Ładu, Arkyna, którego zaczynał obecnie winić za wszystkie swe kłopoty i nieszczęścia, niekiedy zaś widział Jhary-a-Conela i gotów był uznać jego lekką ironię za pełną kpiny złośliwość. Myślał też o Rhalinie i chwilami mógłby przysiąc, że ta kobieta usidliła go, kierując ku innemu, niż prawdziwe, przeznaczeniu. Te ostatnie wizje były najgorsze i najbardziej starał się je zwalczać. Czuł, jak jego twarz wykrzywia się z wściekłości, a palce zwierają w pięści, słyszał charkot dobywający się z ust. Ciało dygotało z gniewu i żądzy zabijania. Przez całą noc opierał się tym strasznym popędom i wiedział, że Rhalina podobnie zmaga się z narastającą furią, z gniewem, który niczemu nie służy, nie ma się na czym skupić i nie może w żaden sposób znaleźć ujścia. Krwawe wizje. Wizje tortur i okaleczeń gorsze niż wszystko, z czym zapoznał go Glandyth. Na dodatek tym razem to Corum był katem, a jego ofiarami ci, których ukochał najbardziej. Wiele razy w ciągu nocy zrywał się z krzykiem. Było to tylko jedno słowo - Nie! Nie! Nie! - i wyskakując z łóżka patrzył z nienawiścią na Rhalinę. A Rhalina odwzajemniała mu takim samym spojrzeniem. Jej wargi unosiły się, odsłaniając białe zęby. Nozdrza drgały jak u zwierza, a dziwne odgłosy dobywały się z głębi gardła. Potem on przezwyciężał gniewne impulsy i wołał do niej, przypominał jej, co naprawdę się dzieje. Potem leżeli objęci ramionami, wyczerpani napięciem. Śnieg zaczął topnieć. Zupełnie, jakby zaszczepiwszy zarazę gniewu i nienawiści, uznał swe zadanie za wypełnione i postanowił zniknąć. Corum wybiegł któregoś dnia z zamku i zaczął okładać białą okrywę mieczem, wygrażając i winiąc ją za całe cierpienie. Lecz Jhary był już pewien, że śnieg spadł w naturalny sposób i że to tylko zbieg okoliczności. Próbował uspokoić przyjaciela. Udało mu się skłonić Coruma do opuszczenia i schowania miecza. Drżąc stanęli obok siebie w świetle poranka, obaj tylko po części ubrani. - A co z postacią na wzgórzu? - dyszał Corum. - To też był zbieg okoliczności, przyjacielu? - Mógł być. Mam wrażenie, że wszystkie te rzeczy zdarzyły się w tym samym czasie, ponieważ zdarzyło się coś jeszcze