To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Kłopot z tobą, krewniaku, polega na tym, że znasz cenę każdej rzeczy, ale wartość żadnej. - Kłopot z tobą to... to... że nie znasz. - Ludzkość musi iść drogą postępu! - Tak, ale na solidnym finansowym nasypie, na Khufta! - Dążenie do wiedzy... - Dążenie do wypłacalności... Ptaclusp zostawił ich i wyszedł na dziedziniec, gdzie w świetle pochodni pracownicy dokonywali gorączkowego remanentu. Kiedy ojciec przekazał mu firmę, była niewielka: dziedziniec pełen kamiennych bloków, rozmaitych sfinksów, iglic, stel i innych elementów, a także gruby plik niezapłaconych rachunków, w większości adresowanych do pałacu i z szacunkiem sugerujących, że nasza faktura przedstawiona dziewięćset lat temu została zapewne przeoczona i z góry dziękujemy za szybkie uregulowanie płatności. Ale wtedy to była radość. Tylko on, pięć tysięcy robotników i pani Ptaclusp pilnująca rachunków. Musisz robić piramidy, powiedział mu ojciec. Cały zysk tkwi w mastabach, niewielkich grobowcach rodzinnych, iglicach pamiątkowych i różnych nekropolitalnych drobiazgach. Ale jeśli nie robisz piramid, to nic nie robisz. Najnędzniejszy hodowca czosnku, który szuka czegoś eleganckiego i trwałego, może z kawałkami zielonego marmuru dla ozdoby, ale niezbyt drogo, nie pójdzie do człowieka, który nie może się pochwalić piramidą. Dlatego robił piramidy. Dobre piramidy. Nie takie, jakie się teraz widuje, które mają nieprawidłową liczbę ścian, w dodatku takich, że można je przebić kopniakiem. I owszem, jakoś to szło... Zbudować największą piramidę... W trzy miesiące... Przy straszliwych karach, jeśli nie zdąży w terminie. Dios nie wyjaśnił jak straszliwych, ale Ptaclusp znał swojego klienta i wiedział, że prawdopodobnie wiążą się z krokodylami. Owszem, to byłoby straszliwe, nie ma co... Spoglądał na migotliwe światła w długich alejach rzeźb, w tym przeklętego posągu Hata, Sępiogłowego Boga Niespodziewanych Gości, kupionego okazyjnie lata temu. Klient zrezygnował, gdyż dziób mu się nie spodobał. Od tego czasu Ptaclusp nie mógł się pozbyć posągu, nawet ze zniżką. Największa piramida... A kiedy człowiek straci siły na pilnowaniu, żeby arystokracji zapewnić bilet do wieczności, czy pozwalali mu osobiście wykorzystać zdobyte doświadczenie, postawić bijou piramidetkę dla siebie i pani Ptaclusp, by zabezpieczyć spokojną podróż do świata zmarłych? Pewnie, że nie. Nawet tato dostał zgodę tylko na mastabę, choć trzeba przyznać, że jedną z najlepszych nad rzeką, z czerwono żyłkowanego marmuru, zamówionego aż w Howonderlandzie. Wiele osób prosiło o podobny, więc firma na tym skorzystała, właśnie tak, jak chciałby tato... Największa piramida... I nie będą pamiętać, kto pod nią leży. Nieważne, czy nazwą ją "Szaleństwem Ptacluspa", czy "Chwałą Ptacluspa". Będzie Ptacluspa. Wynurzył się z oceanu marzeń i usłyszał, że synowie nadal się kłócą. Jeśli to mają być jego potomkowie, to wolałby próbować z sześćsettonowymi blokami piaskowca. Przynajmniej są spokojne. - Zamknijcie się obaj - zawołał. Umilkli i usiedli, wciąż naburmuszeni. - Podjąłem decyzję - oznajmił ojciec. IIb nerwowo bawił się rysikiem. IIa brzdąkał na abakusie. - Bierzemy się do tego - rzekł Ptaclusp i wyszedł z komnaty. - Jeśli jakiemuś synowi się to nie spodoba, zostanie strącony w zewnętrzną ciemność, gdzie będą tylko jęki i szczękanie zębów - rzucił jeszcze przez ramię. Dwaj bracia zostali sami. Patrzyli na siebie gniewnie. Wreszcie odezwał się IIa. - A co to właściwie znaczy "kwantowy"? - zapytał. IIb wzruszył ramionami. - To znaczy, że dodajesz jeszcze jedno zero. - Aha... I to wszystko? *** W całej dolinie Djelu flary piramid jaśniały w ciszy nocy, rozładowując zakumulowaną energię dnia. Ogromne, bezgłośne płomienie strzelały z wierzchołków i wiły się ku górze - zygzakowate jak błyskawice i zimne jak lód. Przez setki mil pustynia migotała konstelacjami umarłych, zorzą starożytności. Ale w całej dolinie Djelu światła łączyły się w jedną nieprzerwaną wstęgę ognia. *** Leżało na podłodze i na jednym końcu miało poduszkę. Musiało zatem być łóżkiem. Teppic nie potrafił stłumić wątpliwości, gdy kręcił się i przewracał, próbując znaleźć jakąś skłonną do kompromisu część materaca. Przecież to bez sensu, myślał. Dorastałem na takich łóżkach. I poduszkach wykutych ze skały. Urodziłem się w tym pałacu, to jest moje dziedzictwo, muszę być gotów je przejąć... Muszę zamówić normalne łóżko i puchową poduszkę z Ankh. Zaraz rano. Ja, król, powiadam, że tak ma się stać. Przewrócił się; głowa ze stukiem uderzyła o poduszkę. I kanalizacja. Cóż to za wspaniały wynalazek. Zdumiewające, czego można dokonać z dziurą w ziemi. Tak, kanalizacja. I te przeklęte drzwi. Teppic nie był przyzwyczajony do grupy służących, czekających przez cały czas, by wypełniać jego wolę. Wykonywanie porannych ablucji w sypialni stało się niesłychanie krępujące. I ludzie. Stanowczo powinien zapoznać się z ludźmi. Pora skończyć z tym kryciem się po pałacach. No i jak można zasnąć, kiedy niebo nad rzeką gorzeje niby sztuczne ognie? W końcu zmęczenie wciągnęło ciało w jakąś strefę pomiędzy snem a jawą. Obrazy przekradały się do oczu. Widział wstyd swoich przodków, gdy przyszli archeolodzy przetłumaczą kartusze pod jeszcze nie namalowanymi freskami z okresu jego panowania: Zygzak, orzeł z obstrukcją, linia falista, zad hipopotama, zygzak. "W roku Cyklu Cephneta, Bóg Słońca Teppic Nakazał Zainstalować Kanalizację i Wzgardził Poduszkami Swych Przodków". Śnił o Khufcie. Potężny, brodaty, przemawiający błyskawicami i gromem, przyzywał gniew niebios na tego potomka, który zdradził szlachetną przeszłość