To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W porządku, tatusiu. Ja też lubię radzić się mamy. - Dobrze więc. Kiedy jutro pójdziemy do mamy, oboje jej o tym powiemy. Michelle zaczęła chlapać nogami w wodzie. - Na pewno powie, żebym została w domu z tobą, Remym i Johnem Paulem. - Posłuchaj... - Opowiedz mi, jak się poznaliście. Sto razy już mi opowiadałeś, ale nigdy mnie to nie nudzi. Domyślił się, że specjalnie zmienia temat. - Nie mówimy teraz o mnie i o mamie. Mówimy o tobie. Chcę ci zadać ważne pytanie. Odłóż wędkę. Usłuchała i złożyła dłonie na kolanach. Prawdziwa z niej dama, pomyślał. Jak ktoś taki mógł się wychowywać wśród trójki nieokrzesanych matołów? - Gdybyś mogła wybierać, kim chciałabyś zostać? - Gdy córka zaczęła przebierać palcami, chwycił ją za koński ogon i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Nie musisz się wstydzić swojego taty. - Nie wstydzę się. - Włosy robią ci się całkiem rude, piegi też. Zachichotała. - Moje włosy już są czerwone, a piegi nie mogą zmienić koloru. - Powiesz mi czy nie? - Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz się śmiał. - Nie będę się śmiał. - Remy i John Paul pewnie by się śmiali. - Twoi bracia to głupcy. Śmieją się ze wszystkiego, ale bardzo cię kochają i zrobią wszystko, byś dostała, co chcesz. - Wiem - odparła. 16 SPOTKANIE - Powiesz mi czy nie? Wygląda na to, że już wiesz, kim chciałabyś być. - Wiem - przyznała Michelle. Popatrzyła ojcu w oczy, by się upewnić, że nie będzie się śmiał, po czym wyszeptała: - Chciała bym być lekarzem. Ukrył zaskoczenie i przez chwilę rozważał w myślach jej słowa. - Dlaczego chciałabyś zostać lekarzem? - spytał, zadowolony z pomysłu córki. - Bo wtedy mogłabym coś naprawić. Od dawna o tym myślałam, jeszcze jak byłam mała. - Wciąż jesteś mała - powiedział. - A lekarze naprawiają ludzi, nie rzeczy. - Wiem o tym, tato - odrzekła z taką godnością, że mimowolnie się uśmiechnął. - A kogo chciałabyś naprawić? - Objął córkę ramieniem i przytulił. Znał odpowiedź, ale chciał ją usłyszeć. Michelle odsunęła na bok grzywkę. - Pomyślałam sobie, że mogłabym naprawić głowę mamy. Wtedy wróciłaby do domu. 1 Czasy współczesne, Nowy Orlean Przede wszystkim należało skrócić jej cierpienia. Umierała powolną śmiercią. Każdy dzień przynosił kolejne upokorzenie jej wspaniałemu ciału, które choroba odzierała z god ności. Biedna Catherine. Zaledwie siedem lat temu była piękną panną młodą o wąskiej talii i ponętnie zarysowanych biodrach, których mężczyźni pożądali, a kobiety zazdrościły. Teraz figura klepsydry obrosła zwałami tłuszczu, a alabastrowa skóra zmieniła się w krostowatą i ziemistą. Bywały chwile, gdy John jej nie poznawał. Cudowne błyszczące zielone oczy, które tak go urzekły, stały się szkliste i matowe od środków przeciwbólowych. Choroba niszczyła jego piękną żonę z bezlitosną konsekwencją. Nie miał już ochoty wracać do domu. Po drodze zatrzymywał się na Royal Street i kupował pudełko czekoladek Godiva. Wpro wadził ten zwyczaj przed dwoma miesiącami, by udowodnić żonie, że nadal ją kocha. Mógłby kazać je dostarczać w ciągu dnia, lecz wówczas rzadziej by ją widywał. Rano puste pudełko po czekoladkach leżało w porcelanowym pojemniku na śmieci, stojącym przy wielkim łożu z baldachimem. Udawał, że nie dostrzega jej zamiłowania do słodyczy, a ona również się do tego nie przyznawała. Nie potępiał jej za to; czekoladki były jedyną przyjemnością w smutnym, tragicznym życiu, jakie musiała wieść. Czasami po kupieniu bombonierki wracał jeszcze do biura i rzucał się w wir pracy, póki zmęczenie nie dało o sobie znać i kazało wracać do domu. Jadąc BMW ulicą St. Charles do Garden District, zaczynał drżeć mimowolnie, a po wejściu do holu utrzy manego w czarno-białej tonacji czuł się chory. Ściskając w ręku pudełko ze słodyczami, odkładał na stół teczkę od Gucciego i stawał przed złoconym lustrem. Patrzył na swoje odbicie i od19 Jiii.il-: (tAKWoon dychał głęboko, by się uspokoić. Chociaż niewiele mu to pomagało, robił tak co wieczór. Chrapliwy oddech mieszał się z łykaniem zegara, które kojarzyło mu się z tykaniem zapalnika w bombie tkwiącej w jego głowie i gotowej w każdej chwili eksplodować. Wyrzucając sobie tchórzostwo, ruszał kręconymi schodami na górę. Mięśnie ramion miał napięte, żołądek boleśnie ściśnięty, a nogi ciężkie, jakby przywiązano do nich kłody. Kiedy docierał do końca korytarza, ciało lepiło mu się od potu. Wycierał chusteczką mokre czoło, przybierał na twarz uśmiech i otwierał drzwi, starając się nie czuć ciężkiego odoru wypeł niającego pokój. Zapach pigułek zawierających żelazo mieszał się z waniliowym odświeżaczem powietrza, który rozpylały pokojówki, co tylko potęgowało zaduch. Czasami nie mógł tego wytrzymać i uciekał z pokoju pod byle pretekstem, by żona nie zauważyła, że się dusi. Na ogół jednak panował nad sobą. Pochylał się, zamykał oczy i całował Catherine w czoło, po czym chwilę z nią rozmawiał. Stawał wtedy obok bieżni, którą kupił jej rok po ślubie. Nie pamiętał jednak, by kiedykolwiek na niej ćwiczyła. Służyła teraz za wieszak dla stetoskopu i dwóch wielkich kwiecistych szlafroków z jedwabiu