To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Lepiej, żebyś nie próbował się dowiedzieć - odparł grzecznie Roo. - Większych od ciebie miewałem na śniadanie! - O, nie wątpię. Ale twoje miłostki wcale mnie nie interesują - odparł Roo nadal grzecznie i spokojnie, po czym zniżył głos: - A teraz weź łapę z mojego ramienia... Ale już! Kurt cofnął się ze słowami: - Nie warto przez ciebie robić sobie kłopotów w pracy. Ale nie myśl, że o tobie zapomnę... - Nigdzie się stąd nie ruszam... a gdybyś zapomniał, to przecie wystarczy tylko na mnie spojrzeć - odparł Roo. -A teraz do rzeczy... po co mnie wzywałeś? - Zmiana. Marsz do drzwi. Roo zerknął na czasomierz zwisający z pułapu. Był to sprowadzony z Kesh zegar wodny, który pokazywał czas (w godzinach i minutach) w postaci coraz wyższego słupka błękitnej cieczy kapiącej równomiernie do przezroczystego cylindra z kreskowym oznakowaniem. Jednym z zadań Roo (powierzanym zresztą najmłodszemu ze sług) było pojawianie się w izbie o świcie i przekładanie zaworu, co sprawiało, że osobliwe urządzenie pompowało ciecz do górnego zbiorniczka. Ten sam zawór otwierał spływ cieczy z już napełnionego zbiornika do rurki, tak że pomiar czasu był zawsze dokładny. Roo nie bardzo wiedział, dlaczego niektórzy z przedsiębiorców koniecznie muszą wiedzieć, która jest godzina, fascynowało go jednak zarówno urządzenie, jak i fakt, że za jego pomocą zawsze można było określić czas bez konieczności obserwowania nieba. - Jak to zmiana? - spytał, ruszając do kuchni i zmuszając Kurta, by poszedł za nim. - Wedle rozkładu dnia została jeszcze godzina. - Na zewnątrz leje - odparł Kurt z przebiegłym uśmieszkiem, odsuwając włosy z czoła i ruszając do swego rewiru. - Wycieraniem błota zawsze zajmują się nowi... - No... z tym nie będę się spierał - odpowiedział Roo. Nie uważał, żeby to było w porządku, ale pierwej byłby zjadł własne stare trzewiki, niż dałby Kurtowi satysfakcję, okazując niezadowolenie. Położył tackę i ściereczkę na przeznaczonej do tego półce, szybko przeszedł przez kuchenne drzwi i przecinając salę jadalną, stanął u wejścia. Czekał już tam na niego Jason, Roo zaś wyjrzawszy na zewnątrz, zobaczył, że gwałtowna burza, która nadciągnęła ponad Morzem Goryczy znad Kesh, zalewała teraz ulice Krondoru potokami wody. W rogu leżał stos mokrych szmat. - Spróbujmy zachować czystość podłogi przed balustradą - rzekł Jason - tak, żebyśmy później nie musieli zmywać całej sali jadalnej. Roo kiwnął głową. Jason rzucił mu szmatę i obaj przyklękli, zabierając się do wycierania błota naniesionego za próg. Roo zaklął cicho - przeczuwał, że ranek będzie długi i męczący. Kiedy oczyścili wejście po raz czwarty, zza rogu wyłonił się jadący z dużą prędkością wóz, który przemknął w odległości paru stóp od progu zakładu Barreta. Przez otwarte drzwi wleciały do środka bryzgi błota, które o cal chybiły trzewiki Roo. Młodzik przyklęknął i zagarnął wszystko szmatą. Deszcz lał miarowo i drobne krople brudnej wody nieustannie brudziły próg, ale większa część przestrzeni przed balustradą pozostawała czysta. - Trzymaj! - Jason rzucił nową, czystą szmatę. - Dziękuję - skwitował Roo uprzejmość kolegi. - Wiesz - dodał, ocierając pot z czoła i wskazując skinieniem głowy wejście, przy którym zbierało się coraz więcej błota nanoszonego przez wzmagający się deszcz. - Wydaje mi się, że to bezcelowa robota. - Ulewa była typowa o tej porze roku i mogła zapowiadać kilka dni nieustannych opadów. Ulice przekształciły się już w błotniste rzeczułki i każdy nowy gość przynosił coraz więcej szlamu na trzewikach. - Ale pomyśl, jakby to wyglądało, gdybyśmy tego nie wycierali - mruknął Jason. - Co jeszcze robi się tu podczas deszczu poza wycieraniem błota? - spytał Roo. - No... pomagamy gościom wydostawać się z powozów. Jeżeli jakiś podjedzie od twojej strony, przede wszystkim zobacz, czy prowadzi go tylko woźnica, czy też w tyle pojazdu siedzi sługa. Jeżeli go nie ma, otwierasz drzwiczki. Gdy pojazd ma te nowomodne składane schodki, opuszczasz je dla wysiadającego. Jeżeli nie, bierzesz tę skrzynię i podsuwasz do powozu. - Kiwnął głową, wskazując niewielką drewnianą skrzynkę stojącą obok wejścia. Kiedy powóz się zbliżył, Roo zerknął na Jasona, który kiwnął głową - pieszego sługi nie było. Pojazd był wynajęty i Roo się przekonał, że nie miał składanych schodków. Chwycił pudło i nie bacząc na ulewę, podstawił je pod drzwiczki, a potem, jak go pouczono, otworzył je i poczekał, aż pasażer wysiądzie. Okazał się nim starszy, godnie wyglądający mężczyzna, który zręcznie zeskoczył na podstawione pudło i po dwu szybkich krokach znalazł się za drzwiami. Roo chwycił pudło i ledwie zdążył się odsunąć, kiedy woźnica zaciął konie. Dotarł do wejścia, gdy usłyszał, jak McKeller wita nowego gościa: -Witamy u Barreta, panie Esterbrook. Jason tymczasem zaciekle wycierał z błota trzewiki Esterbrooka, a Roo ustawił pudło w metalowej balii, tak by brud nie dostał się na deski podłogi. Gdy brał do ręki szmatę, klient znikał już za barierką. - To Jacob Esterbrook? - spytał Roo. Jason kiwnął głową. - Znasz go? - Jego nie... ale jego wozy, tak. On od dawna handluje z Ravensburgiem. - To jeden z najbogatszych ludzi w Krondorze - stwierdził Jason, kończąc wycieranie podłogi. - Ma też zdumiewającą córeczkę. - Co to znaczy, zdumiewającą? - spytał Roo, odkładając na bok ścierkę