To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Otworzył usta, odchylił głowę w tył i popatrzał na niego wzdłuż nosa. - To świetnie. Dobrze. Doskonale. - Otworzył następną szufladę biurka. Kapitan Holmes wyszedł. To zaproszenie poprawiło mu trochę samopoczucie mimo owego przypierania do muru. Jakże można powiedzieć na pewno, kto wygra? Ale przynajmniej nie jest jeszcze na czarnej liście; te męskie bibki są ekskluzywne, bywają na nich same szarże. Ale gdzieś w głębi nie zmieniało to niczego, a kiedy schodził, by udać się na obiad, galeryjka i schodki utraciły swój posmak stałości. Przyjdzie dzień, kiedy go przydzielą gdzieś indziej - miał nadzieję, że w Stanach, w każdym razie gdzieś, gdzie znowu będzie kawaleria. Cóż to był za dziki pomysł wstępować do piechoty dlatego, żeby zwiedzić Wyspy, ten cholerny Raj Pacyfiku! "Przecież - mówił sobie - nie będziesz siedział do końca życia w Schofield. Cóż można zrobić?" Będzie musiał jednak porozmawiać z Karen. Pułkownik zechce, żeby przyszła na to przyjęcie brygadiera. Trzeba będzie namówić ją w jakiś sposób. Gdyby tylko zgodziła się być miłą dla tego starego durnia, mogłoby to dać w rezultacie stopień majora, choćby nawet drużyna przegrała - w tym roku albo w przyszłym. Wcale nie chciał, żeby z nim spała ani nic takiego. Tylko żeby była dla niego miła. Wychodząc przez bramę wjazdową odsalutował kilku opuszczającym kantynę szeregowcom nie widząc ich i przeszedł na drugą stronę ulicy, do domu. ROZDZIAŁ SZÓSTY Karen Holmes była pochłonięta czesaniem swych długich blond włosów, kiedy usłyszała trzaśniecie drzwi i ciężkie kroki Holmesa przechodzącego przez kuchnię. Czesała tak włosy już prawie od godziny, rozkoszując się tą czysto zmysłową przyjemnością nie wymagającą myślenia, nareszcie swobodna w tym, co nie zmuszało jej do rozmyślania o swobodzie, i cieszyła się swymi długimi, złotymi włosami, które owijały się pojedynczo i całymi pasmami wokół sztywnej, długiej szczeciny szczotki, aż wreszcie, tak jak pragnęła, upoiło ją to do tego stopnia, że oderwała się od wszystkiego i nie było już nic prócz tego lustra, w którym widziała rytmiczny ruch ręki będącej nią samą. Dlatego właśnie tak lubiła czesać swoje włosy. Lubiła też gotować z tej samej przyczyny. Była doskonałą kucharką, kiedy jej przyszła ochota. A także czytała zachłannie. Potrafiła cieszyć się nawet kiepskimi książkami, jeżeli musiała. W ogóle nie była z tej samej gliny co żony wojskowych. Trzaśniecie drzwi przerwało to upojenie i nagle stwierdziła, że patrzy w oczy własnej maski pośmiertnej, bladej i wycieńczonej, z której całą krew wyssał nowoczesny wampir, przedsiębiorca pogrzebowy, pozostawiając tylko ziejącą, krwawą ranę - jej umalowane usta. Ta maska przynaglała ją, by się śpieszyła i odnalazła to, o co jej idzie. - "Zostaw mnie, Masko" - powiedziała do niej Karen. - "Jeżeli cofasz się przed złem, kiedy już zarzuciło ci swój płaszcz na ramiona - odparła Maska - to tym ciaśniej owiną cię jego dławiące fałdy." Słysząc w jadalni szybko zbliżające się kroki Wojskowego Fatum, odłożyła szczotkę i zakryła dłońmi tę twarz, która nękała ją najbardziej jałowością swej pustki. Holmes wkroczył do pokoju w kapeluszu na głowie. - O! - powiedział zaskoczony. - Hello. Nie wiedziałem, że jesteś w domu. Wpadłem tylko zmienić mundur. Karen wzięła szczotkę i powróciła do czesania. - Wóz stoi zaparkowany przed domem - powiedziała. - Tak? - spytał Holmes. - Nie widziałem go. - Byłam dziś rano w Kompanii - rzekła Karen. - Szukałam cię. - Po co? - zapytał Holmes. - Przecież wiesz, że nie lubię, jak tam jesteś między żołnierzami. - Chciałam, żebyś mi przywiózł różne rzeczy - skłamała. - Myślałam, że cię zastanę. - Musiałem coś przedtem załatwić - skłamał Holmes. Rozwiązał krawat, rzucił go na łóżko i siadł przed kozłem do ściągania butów. Karen nic nie odpowiedziała. - Chyba nie masz nic przeciwko temu? - obruszył się. - Ależ oczywiście - powiedziała. - Nie mam żadnego prawa wtrącać się w to, co robisz. Taka przecież była umowa. - Więc po co o tym mówić? - Bo chciałam, żebyś wiedział, że nie jestem taka głupia, jak, twoim zdaniem, są wszystkie kobiety. Holmes postawił buty przy łóżku i ściągną! mokrą od potu koszulę i bryczesy. - Cóż to ma znaczyć? O co mnie znowu oskarżasz? - O nic - uśmiechnęła się Karen. - Teraz to już nie moja rzecz, z iloma kobietami chodzisz. Ale chciałabym, żebyś na miłość boską, chociaż raz postawił sprawę uczciwie. - Też dopiero! - zawołał z niesmakiem, czując, jak całe podniecenie perspektywą konnej randki szybko z niego wyparowuje. - Po prostu przyszedłem do domu, żeby się przebrać i coś zjeść. Nic więcej. - Zdawało mi się - odrzekła - żeś nie wiedział, że tu jestem. - Nie wiedziałem, psiakrew. Ale po prostu myślałem, że może cię zastanę - dokończył nieporadnie, zły, że go przyłapano na kłamstwie. - Psiakrew! - wybuchnął. - Inne kobiety! Skąd się to znowu wzięło? Ile razy muszę ci powtarzać, że nie mam żadnych innych kobiet, żebyś mi wreszcie uwierzyła? - Dana - powiedziała Karen. - Uznaj, że mam odrobinę rozumu. Roześmiała się i spojrzawszy w lustro zamilkła nagle, przerażona wyrazem nienawiści na swojej twarzy. - Gdybym miał jakieś kobiety - powiedział tonem współczucia dla samego siebie, jednocześnie naciągając świeże skarpetki - myślisz, że bym ci się nie przyznał? Przecież nie mam powodu ukrywać tego przed tobą, jeżeli sprawy tak ułożyły się między nami? - zapytał gorzko. - Jakim prawem wciąż mnie o to oskarżasz? - Jakim prawem? - powtórzyła Karen patrząc na niego w lustrze. Holmes skulił się pod jej oskarżycielskim spojrzeniem. - W porządku - powiedział posępnie. - Znowu tamto. Ciekaw jestem, ile czasu minie, zanim mi będzie wolno zmazać tamto. Ileż razy mam ci powtarzać, że to był przypadek? - I pewnie to już wszystko załatwia - powiedziała. - To usuwa już wszystkie blizny i możemy udawać, że po prostu nic się nie stało. - Tego nie powiedziałem! - zawołał Holmes. - Wiem, jak to przeżyłaś. Ale czy mogłem przewidzieć? Sam zorientowałem się dopiero, kiedy już było za późno. Cóż więcej mogę powiedzieć poza tym, że żałuję? Spojrzał na nią w lustrze usiłując przybrać oburzoną minę, ale musiał spuścić oczy. Mundur leżący na podłodze zawstydzał go mokrymi plamami potu na materiale. - Proszę cię, Dana - powiedziała Karen przenikliwym, rozhisteryzowanym głosem. - Wiesz, jak nie cierpię mówić na ten temat. Staram się o tym zapomnieć. - W porządku - odrzekł Holmes. - Tyś to poruszyła