To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Proszę zwiększyć częstotliwość, Pfaff. W sekundę potem „przebudziłem się”. W przedziale częstotliwości, jaki przechodziłem w tej chwili, przyszło mi doświadczyć całej gamy najróżniejszych doznań i zmiennych nastrojów. Odczuwałem to smutek, to wesele, to radość, to melancholię. „Teraz trzeba krzyczeć” — postanowiłem nie wiedzieć czemu. W momencie gdy warkot generatora wzmógł się, wrzasnąłem na całe gardło. Nie pamiętam, jakiej odpowiadało to częstotliwości, ale doktor, gdy tylko usłyszał mój krzyk, głośno skomenderował: — Wyłączyć napięcie! Pierwszy raz spotkałem się z takim pomyleńcem. Proszę zanotować. Ból przy siedemdziesięciu pięciu hercach, podczas gdy u normalnych ludzi bywa przy stu trzydziestu. Idziemy dalej. „Będę musiał jeszcze przejść przez częstotliwość stu trzydziestu… Żeby tylko wytrzymać!…” — Teraz, Pfaff, proszę go sprawdzić na dziewięćdziesiąt trzy. Gdy uzyskano tę częstotliwość, poczułem, że dzieje się ze mną coś zupełnie nieoczekiwanego. Raptem przypomniałem sobie kilka z tych równań, które zlecałem firmie Kraftstudta, i z przeraźliwą jasnością przedstawiłem sobie w myśli cały przebieg ich rozwiązania. „To pewnie częstotliwość pobudzająca myślenie matematyczne” — przemknęło mi przez głowę. — Rauch, proszę wymienić osiem pierwszych wyrazów rozwinięcia w szereg funkcji Bessela drugiego stopnia — rozległ się rozkaz doktora. Wypaliłem odpowiedź z szybkością karabinu maszynowego. W głowie miałem krystaliczną jasność. Cały byłem przeniknięty cudownym, radosnym poczuciem absolutnej wiedzy i pamięci. — Proszę wymienić pierwszych dziesięć cyfr liczby „pi” po przecinku. Odpowiedziałem i na to. — Proszę rozwiązać równanie trzeciego stopnia. Doktor podyktował mi równanie z ułamkowymi współczynnikami. Odpowiedzi udzieliłem po dwu–trzech sekundach i wymieniłem wszystkie trzy pierwiastki równania. — Idziemy dalej. Tutaj wszystko w porządku. Jak u każdego normalnego człowieka. Częstotliwość powoli wzrastała. W pewnym momencie opanowała mnie nagle chęć płaczu. Do gardła podjechało mi coś dławiącego, łzy pociekły z oczu. Wówczas roześmiałem się w głos. Zaśmiewałem się serdecznie, jakby mnie łaskotano. Śmiałem się, a łzy mi wciąż ciekły i ciekły… — Znów jakiś zwariowany przypadek… Inaczej niż u wszystkich. Od razu wiedziałem, że to natura o silnej woli ze skłonnościami do neuroz. Kiedyż zacznie beczeć? „Zabeczałem” wówczas, kiedy wcale nie było mi do płaczu. W pewnej chwili zrobiło mi się lekko i pogodnie na duchu, jakbym był trochę podchmielony. Chciało mi się śpiewać, śmiać i skakać z radości. Wszyscy — Kraftstudt, Bolz, Denis i doktor — wydawali mi się dobrymi, sympatycznymi ludźmi. W tym właśnie momencie zmusiłem się wysiłkiem woli, by zacząć szlochać i głośno pociągać nosem. To płakanie wychodziło mi okropnie kiepsko, ale jeszcze na tyle przekonywająco, żeby wywołać kolejne komentarze doktora: — Wszystko inaczej. Ani trochę nie podobne do normalnego spektrum. Z tym będziemy mieli kłopot! „Kiedy wreszcie będzie ta częstotliwość sto trzydzieści?” — pomyślałem z przerażeniem, gdy radość i nastrój beztroski zmieniły się w stan jakiegoś instynktowego niepokoju, podniecenia, jakiegoś przeczucia, że oto jeszcze chwila i musi nastąpić nieuchronnie coś strasznego… W tym momencie zacząłem nucić sobie jakąś piosenkę. Robiłem to całkiem mechanicznie i bezmyślnie, ale serce biło mi w piersi wciąż mocniej i mocniej w przeczuciu czegoś nieodwracalnego i fatalnego. Gdy częstotliwość generatora zbliżyła się do granicy, która powoduje doznanie bólu, poczułem to od razu. Wpierw zaczęły dokuczać mi mocno stawy dużego palca prawej ręki, potem poczułem ostry, przeszywający ból w ranie, którą odniosłem na froncie, później potwornie rozbolały mnie zęby, i to nie jeden, lecz wszystkie naraz. Wreszcie poczęła mnie straszliwie boleć głowa. W uszach czułem intensywne uderzenie krwi. Czyżbym nie zdołał wytrzymać? Czyżby nie starczyło mi woli, by przezwyciężyć ten koszmarny ból i nie dać znać po sobie, co przeżywam? Istnieli wszak ludzie, którzy umierali torturowani nie wydając nawet jęku