To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Dlaczego? — Ja jestem Emma. — Jak myślisz, czemu mamusia i tatuś dali ci na imię Emma? Dziewczynka myśli, potem wzrusza ramionami; dziw- na ciocia, dziwne pytanie. — Myślę, że jakaś dziewczyna w opowieści, którą przeczytali, tak miała na imię. — Księżniczka? — Ktoś do niej trochę podobny. — Miła dziewczynka? — Przy bliższym poznaniu. — Szturcha Emmę w bok. — I gdyby nie zadawała ciągle pytań. Emma uchyla się. — Lubię pytania. — W takim razie nigdy nie dojdę do końca. Emma zatyka sobie usta brudną rączką. Catheri- ne całuje się w palec i kładzie go między wpatrzone w nią oczy. Wilga śpiewa, bliżej, już po ich stronie rzeki. — Księżniczka myślała o tych wszystkich latach w lesie, kiedy była taka szczęśliwa, a teraz wszystko się zmieniło. W końcu wróciła tutaj, pod to drzewo, by spytać mądrego puchacza, co powinna zrobić. Sie- dział na tej gałęzi, z jednym okiem zamkniętym, dru- gim otwartym. Powiedziała mu, co się stało. Że na zawsze straciła księcia Florio. Wtedy puchacz powie- dział jej coś bardzo mądrego. Że jeśli książę kochał- by ją naprawdę, nie obchodziłoby go, czy jest księżnicz- ką, czy nie. Nie przeszkadzałoby mu, że nie ma żadnych strojów i klejnotów, ani pałacu. Kochałby ją dla niej samej. A zanim tak się nie stanie, nigdy nie będzie szczęśliwa. Puchacz powiedział, że dziewczynie nie wol- no więcej szukać Floria. Musi zaczekać, aż on ją od- najdzie. Puchacz powiedział jeszcze, że jeśli będzie bar- dzo grzeczna, bardzo cierpliwa i posłucha go, wtedy on jeszcze raz użyje swych czarnoksięskich mocy. Ani 292 książę, ani ona nie zestarzeją się. Będą mieli po siedem- naście lat, póki się znów nie spotkają. — Ile lat minęło, zanim się spotkali? Catherine uśmiecha się do niej. — Jeszcze się nie spotkali. Upłynęło już wiele czasu, lecz oboje nadal mają po siedemnaście lat. — Wilga znów śpiewa, w dole rze- ki. — Posłuchaj. Dziewczynka obraca głowę, potem znów patrzy na ciocię. Jeszcze raz, dziwny trzysylabowy tryl. Catherine uśmiecha się. — Flo-ri-o. — To ptak. Catherine potrząsa głową. — Księżniczka. Woła jego imię. Cień wątpliwości; w dziewczynce odzywa się krytyk literacki. Ten potwór Rozum zaczyna się budzić. — Mamusia mówi, że to ptak. — Widziałaś go kiedyś? Emma zastanawia się, potem potrząsa głową. — Jest bardzo sprytna. Nikt jej jeszcze nie wi- dział. Bo wstydzi się, że nie ma nic na sobie. Może cały czas siedziała na tym drzewie. I słuchała, co mó- wimy. Emma podejrzliwie spogląda na głóg. — Nie kończy się długo i szczęśliwie. — Pamiętasz, kiedy poszłam sobie od was przed obiadem? Spotkałam księżniczkę. Rozmawiałam z nią. — Co powiedziała? — Właśnie posłyszała, że nadchodzi książę. Dlatego tak często woła jego imię. — Kiedy przyjdzie? — W każdej chwili. — Będą szczęśliwi? — Oczywiście. — Będą mieć dzieci? — Mnóstwo dzieci. — To rzeczywiście będą szczęśliwi, prawda? Catherine kiwa głową. Niewinne oczy szukają do- rosłych, potem dziewczynka uśmiecha się powoli, weso- łość udziela się całemu ciału, wstaje, wstępuje w nią 293 diabełek, szturcha Catherine i trąca, przewraca ją na plecy, całuje w usta, potem chichocze, gdy Catherine zrzuca ją z siebie i łaskocze. Piszczy i wije się, w oczach chochliki, historia już, jak się zdaje, zapomniana. Nowa porcja energii do zużycia. — Maaamy waaas! — intonuje Candida co tchu w płucach, stojąc koło głazu zasłaniającego ścieżkę. — Idź sobie — mówi Emma, przywierając zaborczo do Catherine, która usiadła. — Nienawidzimy cię. Idź sobie. Trzecia. Paul się obudził, opiera się na łokciu koło Bel, która leży teraz na plecach i czyta na głos wiersz Matthew Arnolda Uczony Cygan. Bel patrzy w liście i gałęzie buka. Głos Paula dociera do uszu Sally, w słoń- cu. Peter leży obok niej, w szortach. Trójka dzieci jest znów nad rzeką, ich głosy wplatają się niekiedy w jedno- stajną recytację Paula. Catherine nigdzie nie widać. Dzień zrobił się dziwny, gdyż bezruch i upał zdają się trwać zbyt długo. Z oddali, gdzieś z doliny, dochodzi warkot traktora, niemal zagłuszony przez szum Premier Saut, bzyczenie owadów. Liście buka są niewzruszone, jakby odlane z zielonego wosku i nakryte wielkim szklanym kloszem. Wpatrzona w nie Bel ma rozkoszne złudzenie, że patrzy w dół. Myśli o Kate, a przynajmniej tak jej się zdaje, gdy Paul czyta: tylko z rzadka jakiś wers, maleńka zmiana intonacji, wkrada się w tok jej myśli. Gnębi ją wygodne poczucie winy, utwierdzające ją jedy- nie w samozadowoleniu. Bel wierzy w przyrodę, w spo- kój, w naturalny bieg rzeczy, który wbrew logice uważa zarazem za nieodwracalny i dobroczynny. Raczej nie wierzy w Boga, to zbyt męskie, zbyt konkretne, wierzy w jakiś nieokreślony odpowiednik samej siebie, który z łagodnym uśmiechem przygląda się nauce, filozofii, mądrości. Prosty, niezmienny, płynie jak rzeka, oczy- wiście bez kaskady... jedynie od czasu do czasu zmarsz- czony, by dowieść, że życie nie jest lub nie musi być... jaki piękny byłby materiał z tych liści, czy zielonych płatków wiktoriańskich słów, jak niewiele się zmieniły, 294 tylko ich użycie, tak samo jak lata zmieniły liście buka, czyli właściwie wcale... — Panny z wsi dalekich przychodzą tańczyć pod wiązem majowym... Wszystko się ze sobą łączy. Zaczęła słuchać tego wspaniałego wiersza, który zna- ła prawie na pamięć. Paul czytał go już tyle razy — czasami czytała ona — wiersz miał już swoją historię w ich życiu, podteksty, wspomnienia. Gdyby Catherine chciała żyć tym wierszem, panny pod wiązem majo- wym..., a nie Hamletem, tym okropnym intelektualnym wyciskaczem łez, nic tylko mury, chmury i kalambury. Dobrowolna ucieczka od wszelkiej prostoty. Absurdal- ne, żeby wczuwać się w rolę Hamleta; jeszcze Ofelii, tego nie da się czasem uniknąć. Ale do roli Hamleta potrzeba takiej przewrotnej woli, świadomego wyboru. Kiedy Bel była w Somerville, wymyślili coś takiego: Hamleta zagrała kobieta. Absurdalne. Przyszły jej na myśl role chłopców w pantomimie grane przez kobiety, choć w zamierzeniu miało się to kojarzyć z Sarą Bern- hardt. Intrygi, dramat, nieprawdopodobne zbiegi oko- liczności, a przecież można się rozkoszować cudownym zielonym wierszem, czytanym na głos przez mężczyznę, z którym tego wieczoru będzie się kochała, jeśli jeszcze będzie miała ochotę