To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Co? — Nie co, ale kto. Pani! — Zaczynam lękać się pana. — Kobieta nie powinna bać się mężczyzny, którego dobrowolnie sprowadza do swojej sypialni. — Ja nie jestem Fabiolą, a pan nie jest chłopcem. Odgadł pan mego papę. Powiem krótko. Pokaże on panu, może dzisiaj nawet, materiał ilustracyjny do książki, którą zamierza wydać. Ma kosztorys, brakuje mu paru tysięcy ciężkich franków, ale zarobi je sobie w ciągu paru miesięcy, bez potrzeby naruszania lokat. Ważniejsze, że brakuje mu jeszcze paru dziesiątków ilustracji. Chodzi o malarstwo dziecięce dla albumu międzynarodowego. Ja mu ten materiał gromadzę, sprowadzam z całego świata. Papa chce dowieść swoim wydawnictwem braku oryginalności artystycznej u najsłynniejszych współczesnych malarzy. Chce odebrać im tytuł twórców i zemścić się w ten sposób za to, że ja nie jestem sławna. Bo widzi pan, to tak jest: jako dziecko miałam łatwość rysowania odręcznego i kompozycji. Ilustrowałam czy-.tanki i bajki, a rodzice wyobrażali sobie, że spłodzili geniusza. Takie moje zdolności przed paru laty może wykształciłyby się w szkole paryskiej albo monachijskiej na coś wziętego, ale to przecież ja sama zaniechałam realizmu. Nikt mnie nie paczył. Ja sama poszukuję w plastycznych formach tego, czego nie spotkałam w naturze. Naśladownictwo drażni mnie. Ja po prostu chcę być sobą, własną sobą. Niestety, moja osobowość nikogo dotychczas naprawdę nie zainteresowa la. Nikt na mnie nie postawił. Papa nic na to nie poradzi, gdyż nie rozumie istoty konfliktu. — Chce pani przeszkodzić jego wydawniczym zamiarom? — Bynajmniej! To da się zrobić i pragnę tego. Żeby tylko ktoś mi nie przeszkodził. Pan, na przykład. — Dlaczego ja miałbym temu przeszkadzać? — Mógłby pan zdemaskować. — Nie rozumiem. — Klucz do zrozumienia mam na czubku języka i jeszcze się waham. Paskudna sytuacja, łatwiej by mi było w' tej chwili oddać się panu niż zdradzić siebie. Nie chcąc jej płoszyć niewczesnym dowcipem milczałem, ale coś mi świtało w głowie. Nie to jednak, co usłyszałem: — Wszystkie oryginały, które papa chce wydać jako dzie- . ła kilkudziesięciorga dzieci z różnych stron świata, są... mojej roboty! Co pan na to? — Doskonały kawał! — To nie kawał. Przecież ja jego pomysł tak naiwnej zemsty przerobiłam na oręż własnej pychy. Wyżywam się. Namalowanie takiego czegoś jednego trwa czasem parę minut, ale obmyślanie dłuży się nieraz całymi nocami. — Dlaczego właśnie mnie obawiała się pani jako demas-katora? — Papa konspiruje się. Nikomu ze znawców i krytyków nie pokazuje swojej kolekcji, aby go nie unieszkodliwili prewencyjna taktyką. Ale panu miał pokazać, mówił mi, pierwszemu panu. Wybadał, że nie jest pan zaangażowany w plastyce i podobała mu się pana inteligencja. A ja tego właśnie obawiałabym się w panu. Prawdopodobnie jest to brak zaufania do swej wartości, chociaż starałam się różnymi sposobami o rozmaitość. Nie wiem. Pan albo mi zaszkodzi, albo pomoże. Co teraz będzie? Wpadłam? — Nie! Proszę być absolutnie spokojną. Związany jestem tajemnicą jak spowiednik wyznaniem penłtenta. Nawet, podoba mi się wasze przedsięwzięcie, chociaż nie rokuję mu powodzenia finansowego. Ale nie o to wam chodzi. Więc zawieramy w tym względzie sojusz. Teraz na mnie: Kolej. Stawiam nie warunki, lecz prośbę. — Z jakiej dziedziny? Co pani wie o Fabioli? — Niech mnie pan nie nazywa panią ani panną, bo: nie J stem ani jedną, ani drugą. Pewne grono przyjaciół nazy-; wa mnie Zewa. •— Dobrze, Żewo. Co wiesz o Fabioli? —• Dużo, a może nawet więcej niż pan przypuszcza. Jest Francuzką żydowskiego pochodzenia. W okresie petainow-skim ukrywała się w rodzinie mego dziadka, w Bretanii, i tam przybrała nasze nazwisko. Moja matka nie znosiła jej. Dopiero po jej śmierci Fabiola zjawiła się w naszym domu. Miała ochotę wydać się za mąż za mego papę-wdowca, ale nie udało się. Przed rokiem przeżyła ciężką tragedię. Jej ostatni przyjaciel, młodszy od niej o parę lat oficer, okradł ją i porzucił, a pół roku później zginął w Algierze. — Dlaczego Fabiola fboi się pani? — Nie wiem. Powiedziałam kiedyś, że zabiję ją, jeżeli nie zrezygnuje z papy. — Zabiłaby ją pani? — Nie wiem. To nie tylko od samego człowieka zależy. — Od kogo by jeszcze? — Od przeciwnika, od diabła, od chwili. — Ciekawe! A teraz, czy powiesz ojcu, że tak długo trzymałaś mnie u siebie w sypialni? — Oczywiście. Inaczej nie zrozumiałby, skąd mówi mi pan po imieniu. — Może lepiej, żeby jeszcze nie wiedział o tym, jak do siebie mówimy — zaproponowałem tchórzliwie. — Mógłby sobie pomyśleć, że nie jestem lojalny... — Może dla pana lepiej. Mało mnie obchodzi, co o mnie myślą. Ale, ale! Wie pan co? Gdybyśmy nie zawarli sojuszu, to teraz oznajmiłabym papie, że pan mnie na moim tapczanie nadużył. Przerwałoby to waszą niebezpieczną przyjaźń. Przyznaję, gdy po chwili wkraczaliśmy do tradycyjnego mieszkania Klaudiusza, nie byłem pewny, czy Żewa nie wyskoczy z jakąś prowokacją, która by mnie postawiła w kropce. Na szczęście wszystko grało, jak należy, więc pakt obowiązywał. Żewa zachowywała się przy ojcu tak samo niefrasobliwie, jak gdy była sam na sam ze mną. Robiła dziecinne miny bawiąc się zagryzaniem warg, Wypychała pięściami kieszenie obcisłych spodni. Gdy Klaudiusz poprosił, aby dała nam coś do zjedzenia, zniknęła w kuchni, a po pół godzinie zaprosiła tam do przyzwoicie nakrytego stołu i podała gorący posiłek