To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Ja wychowałam się w małym mieście — powiedziała Abby. — Pochodzę z Belfastu w stanie Maine. Nie mogłam się doczekać, kiedy się stamtąd wyrwę. — Tak właśnie sobie to wyobrażam — wtrąciła Elaine. — Każdy stara się uciec do cywilizacji. — No, nie było aż tak źle. — Ale pani nie wróci tam, prawda? Abby zawahała się. — Moi rodzice nie żyją. Obie moje siostry przeniosły się do innych stanów. Właściwie nie mam po co tam wracać. Mam za to wiele powodów, żeby zostać tutaj. — To było tylko takie fantazjowanie — powiedział Aaron i pociągnął łyk ze swej szklanki. — Nigdy nie mówiłem o tym poważnie. Po słowach Leviego zapadła trochę nienaturalna cisza. Abby usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu. Odwróciła się i zobaczyła, że Mark macha w jej stronę ręką. — Przepraszam — powiedziała i poszła po trawniku w kierunku przyjaciela. — Archer oprowadza po swoim sanktuarium — powiedział Mark. — Jakim sanktuarium? — Chodź, to zobaczysz. — Wziął ją za rękę i poszli przez taras, po schodach na drugie piętro domu. Już kiedyś Abby była na górze domu Archerów. Wtedy oglądała olejne obrazy wiszące tam w prywatnej galerii. Dzisiaj została zaproszona do pokoju na końcu korytarza. Archer czekał już w środku. Na skórzanych fotelach siedzieli doktorzy Frank Zwick i Raj Mohandas. Abby nie zwróciła na nich uwagi, gdyż zaabsorbował ją sam pokój. Znalazła się w muzeum antycznych instrumentów medycznych. W gablotach umieszczono różnorodne narzędzia, które wzbudzały zarówno podziw, jak i przerażenie. Skalpele, specjalne pojemniki do upuszczania krwi, słoje na pijawki, kleszcze położnicze ze szczękami, które z łatwością mogły zmiażdżyć czaszkę noworodka. Nad kominkiem wisiał olejny obraz — walka o życie młodej kobiety toczona przez Śmierć i Lekarza. Z głośników płynęła muzyka Bacha — któryś z Koncertów Brandenburskich. Archer ściszył muzykę, tak że tylko w tle słychać było szept melodii, i pokój nagle wydał się dziwnie cichy. — Czy Aaron nie przyjdzie? — zapytał Archer. — Wie o spotkaniu. Na pewno już idzie na górę — stwierdził Mark. — To dobrze. — Archer uśmiechnął się do Abby. — Co pani sądzi o mojej małej kolekcji? Uważnie oglądała zawartość gabloty. — Jest fascynująca. Nawet nie wiem, do czego niektóre z tych instrumentów służą. Archer wskazał na dziwny przyrząd z dźwigniami i bloczkami. — To urządzenie jest niezwykle interesujące. Miało zadanie wytwarzać prąd elektryczny o małym natężeniu, pod wpływem którego leczono różne części ciała. Podobno miało to pomagać dosłownie na wszystko — od dolegliwości kobiecych po cukrzycę. Zabawne, prawda? W jakie nonsensy wierzono wówczas w medycynie naukowej! Abby zatrzymała się przed obrazem — czarno odziana Śmierć i Lekarz jako bohater, jako zwycięzca — myślała. No i oczywiście ratuje kobietę. Piękną kobietę. Otworzyły się drzwi. — Już jest — powiedział Mark. — Zastanawialiśmy się, Aaronie, czy nie zapomniałeś o naszym spotkaniu. — Aaron wszedł do pokoju. Nic nie powiedział. Skinął tylko głową i usiadł w fotelu. — Czy mogę zrobić pani nowego drinka, Abby? — spytał Archer. — Nie, dziękuję. — Tylko kropelkę brandy. Mark prowadzi, prawda? Abby uśmiechnęła się. — No dobrze. Dziękuję. Archer podał jej napełnioną szklaneczkę. W pokoju nagle zrobiło się cicho, jakby wszyscy czekali na zakończenie części formalnej. Dopiero teraz Abby zauważyła, że jest tu jedyną stażystką. Bili Archer wydawał tego rodzaju przyjęcia co kilka miesięcy, żeby powitać nową grupę stażystów, którzy zaczynali swoje zajęcia na urazówce i chirurgii klatki piersiowej. Tego wieczoru oprócz Abby na przyjęciu było sześciu innych stażystów, którzy teraz prawdopodobnie spacerowali po ogrodzie. Tutaj, w prywatnym gabinecie Archera, zebrali się tylko członkowie zespołu transplantacyjnego. I Abby. Usiadła na kanapie obok Marka i zaczęła powoli sączyć drinka. Czuła, jak po jej ciele rozchodzi się miłe ciepło wywołane alkoholem. Miała także satysfakcję, że spotkało ją tak niezwykłe wyróżnienie. Jako stażystka patrzyła na tych tu mężczyzn z podziwem