To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Awansowałem wtedy na przełożonego chłopców hotelowych. W marcu 1939 roku. – Czy widziałeś tu kiedyś Boofulsa? – Boofulsa? – powtórzył podejrzliwie Fido. – Czemu pan o to pyta? – Po prostu mnie to interesuje, to wszystko. Piszę książkę o jego życiu. – No, wiele to on sobie nie pożył, co nie? Ale za to z pewnością miał pamiętną śmierć. – Widziałeś go? – Jasne, że tak. Cały czas tu bywał, on i ta kobieta, Redd. Co miesiąc, a oprócz nich cała kupa innych. Sławni aktorzy, wie pan, łatwi do rozpoznania, sławni reżyserzy. Martin w zamyśleniu zmarszczył brwi. – To znaczy, że Boofuls co miesiąc spotykał się tu z dużą grupą innych aktorów i reżyserów? – Zgadza się. Istny cyrk. Nikt nie miał prawa się dowiedzieć. Wielki sekret, nie mówcie nic prasie, tego typu rzeczy. I po prawdzie wydaje mi się, że faktycznie dziennikarze nigdy tego nie wywąchali. Ale myśmy wiedzieli, cała obsługa. W końcu nie da się nie rozpoznać kogoś takiego, jak Clark Gable, no nie? I do tego George Cukor, Lionel Atwill i wielu, wielu innych. Same wielkie nazwiska trzydziestego dziewiątego roku, wszyscy tu bywali. Może nie co miesiąc, ale prawie. – Lepiej niech to nie będzie pański wymysł, panie Fido – ostrzegł Ramone. – Po co miałbym was nabierać? – zaprotestował Fido. – Wszystko to najszczersza prawda. Co miesiąc, tu, w „Boskim Hollywood”, w apartamencie Leicester. – I Boofuls był tam za każdym razem? – spytał z niedowierzaniem Martin. Fido przytaknął. – Nie zaczęliby bez niego. – Nie zaczęli czego? – zdziwił się Ramone. Fido wydął dziobate policzki. – Niech mnie pan nie pyta. Skąd mam wiedzieć? W końcu to wszystko to była tajemnica. Zanim zaczęli, zastawialiśmy dla nich stoły – kurczęta, homary, różne takie – a potem musieliśmy zamknąć drzwi i zostawić ich – cokolwiek tam robili. Ale wierzcie mi, to były same sławy. Errol Flynn tam bywał. I Joan Crawford. Co miesiąc pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt osób, czasem jeszcze więcej. – Jesteś tego pewien? – Jasne, że tak. Byłem w końcu szefem pikolaków. – No, dobrze, a jak długo trwały te spotkania? – Do drugiej, trzeciej w nocy, czasem dłużej. – I Boofuls zostawał aż do końca? – Widziałem, jak wychodził, często i o czwartej rano. Ta Redd okrywała go płaszczem z kapturem, ale nie można go było pomylić z kimś innym. – Miał tylko osiem lat; co tam robił do tak późna? – zdumiał się Martin. Fido odkaszlnął i głośno chrząknął parę razy. – Ja tam nie mam bladego pojęcia, co mógł robić aż do rana. Czasami podsłuchiwaliśmy pod drzwiami, ale nic nie było słychać. Tylko czasem muzykę. Ale mieli też ze sobą dziewczęta. Nie żeby od razu panienki, ale tak zwane „gwiazdeczki”. Martin spojrzał na Ramone, ten jednak tylko potrząsnął głową. – Nie pytaj mnie, człowieku, nigdy o czymś takim nie słyszałem. Są trzy możliwości: ten gość wpuszcza nas w maliny, zupełnie zwariował albo też natknęliśmy się właśnie na największą hollywoodzką tajemnicę wszechczasów. Martin zwrócił się do Fido: – Posłuchaj, gdzie były skrytki hotelowe, w czasach, gdy tu pracowałeś? Pamiętasz? – Pewnie, że pamiętam. A ile to kosztuje? Z pewną niechęcią Martin wręczył mu kolejny banknot dziesięciodolarowy. Fido złapał go równie łapczywie jak poprzedni, po czym pociągnął nosem i powiedział: – Trzymali je kiedyś na tyłach biura dyrekcji, tam, gdzie prowadzi to przejście za ladą. Ale jeśli ich szukacie, to mogę wam oszczędzić zachodu, bo już ich tam nie ma. Około 1951 roku, kiedy „Boskie Hollywood” naprawdę zaczęło tracić forsę, powstał plan jego przebudowy, wiecie, i całą kupę rzeczy przeniesiono do piwnic. Problem polegał na tym, że ten plan upadł: brak pieniędzy, kłopoty z administracją, coś takiego, i wszystko, co czasowo przerzucono do piwnicy, już tam zostało. – A więc to tam są teraz skrytki. – Dokładnie, wasza miłość. Nie wspominając nawet dwóch tysięcy stóp kwadratowych zapleśniałej wykładziny i wystarczającej ilości aksamitnych zasłon, aby móc uszyć z nich lordowskie spodenki dla każdego włóczęgi w Los Angeles i okolicach. Ramone roześmiał się ostro, bez cienia prawdziwej wesołości. Fido wzruszył ramionami i obdarzył go głupawym uśmiechem, ukazując obwisłe dziąsła i brązowe, pokryte nalotem zęby. – I jeszcze jedno – odezwał się Martin. – Kim była ta kobieta, o której mówiłeś? Redd? Myślałem, że Boofulsem opiekowała się babcia. – Nigdy nie dowiedziałem się o niej zbyt wiele. Ale to właśnie ona rezerwowała apartament, stąd poznaliśmy jej nazwisko. R-E-D-D, Redd, tak się to pisało, ale równie dobrze mógł to być, jak mu tam, pseudonim. – Czy wiesz, jaki był jej związek z Boofulsem? Fido pokręcił przecząco głową. – Nie mam najmniejszego pojęcia. Po prostu wprowadzała go, zanim się to wszystko zaczęło, i wyprowadzała, gdy się skończyło. – Czy widziałeś kiedyś jej twarz? Jak wyglądała? – No... przez chwilę. To było bardzo dawno temu. Była blada, wie pan, co mam na myśli, takim rodzajem bladości, co to wygląda, jakby ktoś chorował albo długo pozostawał w zamknięciu i nie wychodził na słońce. Ładna na swój sposób, ale taką ostrą urodą. Miała ostry nos, ostry podbródek, ostre spojrzenie. I z klasą. Definitywnie z klasą. Ale ostra. – W co się ubierała? – Zawsze tak samo: czarna wieczorowa peleryna, pod spodem czerwona suknia. Nigdy nie udało mi się dostrzec jej kroju. Wpadała tu i wypadała cholernie szybko, jak błyskawica. Wszystko to całkowicie oszołomiło Martina. Nigdy nie słyszał o jakiejś kobiecie, zajmującej się Boofulsem oprócz jego babki, i z całą pewnością nie słyszał o comiesięcznych spotkaniach gwiazd filmowych w hotelu „Boskie Hollywood”, którym Boofuls najwyraźniej przewodził. – Dla twojego własnego dobra mam nadzieję, że wszystko to trzyma się kupy – ostrzegł obdartusa. Ten zasalutował mu dłonią szarą od brudu. – Wasza miłość zawsze znajdzie we mnie najwierniejszego sługę. * * * Za dodatkowe dwadzieścia dolarów recepcjonista o błędnym spojrzeniu zaprowadził Martina i Ramone do niegdysiejszego apartamentu Leicester. Szerokimi marmurowymi schodami wspięli się na półpiętro i przeszli przez dźwięczący echem ich kroków przedsionek, w którym śmierdziało karbidem. Recepcjonista podprowadził ich do szerokich podwójnych rzeźbionych drzwi – niektóre z szybek popękały i zostały zastąpione kawałkami dykty – i otworzył je jednym z kluczy, dyndających na dużym kółku. – Musimy zamykać to miejsce, wszystkie ćpuny w mieście używały go jako bazy