To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– To znaczy: jestem bezstronna? – Raczej nieufna, przynajmniej wobec tajemnic katolickich. – Bez uproszczeń proszę. Jestem Żydówką z urodzenia, monsignore, ale z przekonania ateistką. – Sam jestem ekumenistą z natury, moje dziecko, a przezorny jestem z urzędu. Nie chciałbym, żeby ten proces kanonizacyjny obrócił się przeciwko mnie. Wie pani, rywalizacja wewnętrzna i intrygi stronnictw, które musi pani znosić w klinice, są niczym w porównaniu z tymi, jakie drążą administrację watykańską. Zapada krótka chwila solidarnego milczenia. Sama nie wiem, czy czuję podziw dla ciętej inteligencji tego starucha, czy raczej budzi on we mnie komfortowy wstręt – komfortowy, bo usprawiedliwia wszystkie moje uprzedzenia wobec przedstawicieli kleru Jeśli monsignore Solendate, prefekt Kongregacji Spraw Świętych, wyznaczył do roli adwokata diabła kardynała równego sobie rangą, to przede wszystkim po to, aby umyć ręce w obliczu ważkich kwestii: zaangażowania Stolicy Apostolskiej i konsekwencji politycznych procesu, który porusza tyle samo interesów ziemskich, co zagadnień teologicznych. Monsignore Solendate będzie zadowolony zarówno z mojej porażki, jak i z tego, że wypełniam powierzone mi zadanie z nadmiernym zapałem, który będzie można mi zarzucić... Jeżeli przekonam Trybunał, by zaniechać kanonizacji, wtedy ogromna żarliwość wzniecona w Ameryce Południowej przeobrazi się w ciężką urazę w stosunku do Rzymu, o którą niebawem będę obwiniany. Z drugiej strony, jeżeli uznam prawdziwość cudów przypisywanych Juanowi Diegowi, to będzie oznaczało, że moc boska działa za jego pośrednictwem wbrew prawom natury – a to nie jest zgodne z aktualną polityką. A jeśli pospieszne wrzucenie tego nowego świętego do kalendarza odczytane zostanie jako oznaka wsparcia dla buntu Indian z Chiapas przeciwko władzom meksykańskim i spowoduje osłabienie pozycji Kościoła, wtedy też zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. Współczuję mu, mimo to obojętnym gestem odsyłam go do jego problemów. – A moi wrogowie wykorzystają to, by uzyskać wysłanie mnie na wcześniejszą emeryturę. Obserwuję ze zdumieniem tego pomarszczonego osiemdziesięciolatka, jak zaciska palce na oparciach fotela, by powstrzymać ich drżenie. – Proszę mi wybaczyć niedyskrecję, monsignore, ale kiedy kardynałowie przechodzą na emeryturę? – Właściwie nigdy. Teoretycznie górna granica w Świętym Kolegium Kardynalskim to siedemdziesiąt pięć lat, ale jako że stanowimy większość, młodszym z trudem udaje się nas pozbyć, z wyjątkiem przypadków klątwy, skandalu finansowego lub poważnego błędu politycznego. Niektórzy woleliby ograniczyć moje wpływy podczas konklawe, które wyznaczy następcę Jana Pawła II – i nie przez przypadek ten proces kanonizacyjny narusza moją pozycje człowieka stawiającego opór prądom integrystycznym, które stopniowo opanowują Watykan. A ja tak bardzo chciałbym zrobić następnego papieża, pani doktor... W jego wzroku na moment pojawiło się lekkie zmieszanie, błysk człowieczeństwa, błagalnej pokory, jak gdyby spełnienie jego życzenia zależało ode mnie. – Czy nie ma pani nic przeciwko temu – kontynuuje tym samym tonem – żebym zwracał się do pani per mademoiselle? Gdy mówię: „pani doktor”, wtedy chcąc nie chcąc przypominają mi się trudy mojego wieku, a widzę, że szokuje panią „moje dziecko”. Wyjmuje z aktówki dużą kopertę i kładzie ją na moim biurku. – Czy zna pani Meksyk? – Nie. – Tu znajdzie pani oficjalną delegację wystawioną przez sekretarza stanu, jak również list polecający, który uprawnia do obejrzenia obrazu ad litem. – To znaczy? – Rektor bazyliki zdejmie dla pani szkło ochronne. – To bardzo miło z jego strony, ale jak sam pan zauważył, operuję co rano, a mój zeszyt przyjęć jest zapełniony aż do czerwca. – W zamian za to zażąda, by założyła pani wysterylizowaną odzież ochronną do przeprowadzenia badań – kontynuuje. – Muszę przyznać, że trochę mnie to śmieszy: przez ponad wiek ten obraz wisiał, całkiem odsłonięty, ponad ołtarzem, gdzie każda świeca emituje promieniowanie ultrafioletowe o mocy 600 mikrowatów, co zgodnie z logiką powinno było doprowadzić do jego zniknięcia po kilku tygodniach. Poza tym, żadna tkanina z włókien agawy nigdy nie przetrwała dłużej niż dwadzieścia lat: nawet pod szkłem ulega rozkładowi i rozsypuje się w proch. A zatem... Proszę respektować wszystkie zasady bezpieczeństwa, z którymi się pani spotka, po prostu ze zwykłej grzeczności. Rektor bazyliki jest gorliwym wyznawcą, który czuwa nad swoją tilmą z pieczołowitością graniczącą z paranoją. Za to jego poprzednik, Austriak, w nic nie wierzył: ani w cuda, ani w naukę, ani w siebie samego. Jeśli chodzi o ten ostatni punkt, Ojciec Święty ostatecznie przyznał mu racje. Jego maniera ignorowania moich obiekcji powinna była mnie rozdrażnić i spowodować zakończenie wizyty. Kardynał przekroczył swój czas, a w poczekalni siedzi odwarstwienie siatkówki. Ciekawość jest jednak silniejsza. – Czy mogę zadać panu osobiste pytanie, kardynale Fabiani? – Bardzo proszę. – A jaka jest pana prywatna opinia o naturze tego obrazu? Znów chwyta laskę i podnosi się powoli, ciężko wspierając się na rączce, z zębami zaciśniętymi z wysiłku. Poza stęchłym odorem naftaliny, który wydziela jego peleryna, wyczuwam lekki zapaszek piwnicy i jasnego tytoniu. – Ja nie mam prywatnej opinii, mademoiselle. Moja wiara skłania mnie do wierzenia w to, co muszę negować zgodnie z wymogami obecnej roli wyznaczonej mi przez Kościół. Dlatego zdaję się na panią i pani kompetencje. – Moje kompetencje czy moje uprzedzenia? – Są zgodne z linią mojej misji, ale to kryterium nie powinno mieć na panią żadnego wpływu