To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Masz porąbane we łbie. – Może, ale powiedziałem prawdę. Od dawna chciałem ci powiedzieć, co się dzieje, ale aż do tej chwili nie mogłem. – Nikt cię nie powstrzymywał. – Nikt, z wyjątkiem mnie samego. Nie chodzi o to, że jestem zarozumiały i zafascynowany naukowymi osiągnięciami. Nie wykorzystywałem cię jako świnki doświadczalnej do badań. Po prostu nie mogłem przekazać wyników, zanim nie byłem ich pewny. Ponieważ uzyskałem tę pewność, więc powiedziałem ci o wszystkim, ale tydzień czy miesiąc temu było inaczej. Jak byś się czuła, gdybym poinformował cię, że uważam, iż twoje dziecko ma marzenia senne albo że komunikuje się z komputerem i może wpływać na twoje zachowanie, ale nie jestem tego pewny? – O wiele lepiej niż teraz. – Wątpię. Czułabyś taką samą niepewność jak ja, i tak samo jak mnie zależałoby ci na rozwiązaniu tej zagadki, zwłaszcza dlatego, że dotyczy ciebie i twojego dziecka. Nie rozumiesz, że właśnie z tego powodu się wstrzymywałem? Przedwczesne przekazanie połowicznej prawdy byłoby niesprawiedliwe. – Proszę, oto serce na dłoni. I jak mam się według ciebie teraz czuć? Zupełnie jakby trawiła mnie jakaś choroba. Mówisz, że noszę cudowne dziecko, które przypadkiem dyktuje mi, co powinnam robić i jak się czuć. I co, mam wpaść w zachwyt? Nie zdziwiłabym się, gdybyś chciał, żebym nadal przychodziła codziennie do laboratorium, żeby MEDIC mógł pompować w tego malucha swoje megamyśli. – Pozostawiam decyzję tobie. – Chyba oszalałeś! Jak dzieciak dostanie jeszcze trochę pokarmu dla myśli, pewnie cholerny móżdżek rozsadzi mu czaszkę, nie wspominając o tym, że będę codziennie zaliczała maraton i jeszcze fikała koziołki. Tak odmalowałeś, co się dzieje z moim dzieckiem, że nie zdziwiłabym się, gdyby lada dzień zlazło mi po nodze na ziemię i powiedziało: „Dzięki za podwózkę, mamo, masz bajerancką macicę!” – Bryson mimowolnie się roześmiał. – To wcale nie jest śmieszne! – zawołała, po chwili jednak i ona się uśmiechnęła. – No, może istotnie powiedziałam coś zabawnego, ale nie myśl nawet przez chwilę, że zgodzę się na kolejną sesję snu. – Mówiąc szczerze, uważałem, że i tak nie zechcesz. – W takim razie, dlaczego powiedziałeś, że sama mam zadecydować? – Ponieważ nie sądzę, żeby badania ci zaszkodziły, jeżeli zgodzisz się je kontynuować. Przynajmniej nie fizycznie. Zważywszy na tempo, w jakim rozwija się dziecko, będziesz jedyną matką w historii, która urodzi gotowego absolwenta wyższej uczelni, chociaż założę się, że niczym nie będzie się odróżniał od zwykłego noworodka. Od strony psychologicznej to jednak zupełnie inna para kaloszy. – Masz rację, do cholery. Może jestem zdrowa na ciele, ale psychicznie czuję się jak trędowata. Jeżeli się zgadzasz, to będę kontynuowała badania somnaparu. Nadal ciekawi mnie też neurofizjologia. Poza tym, odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak. – Jakie pytanie? – Czy zgadzam się, byś został u mnie na noc, ale rano od razu idę do swojego ginekologa. – Zmieniłaś zdanie? – Nie. Podjęłam decyzję. Fosforyzująca tarcza zegarka przy łóżku Brysona wskazywała wpół do pierwszej w nocy. Jon spał na brzuchu, oddychając bezgłośnie. Jedynym dźwiękiem w sypialni był szum aparatu do klimatyzacji w oknie. Samantha odsunęła się od Brysona i wstała, owinąwszy się do pasa białym prześcieradłem. Popatrzyła bez śladu uczucia na śpiącego mężczyznę. Co za drań, pomyślała. Najbardziej liczyły się dla niego badania. Okłamał ją i był gotów uczynić to znowu. Nie miała żadnych powodów, by mu wierzyć. Historia o sterującym jej zachowaniem płodzie była czystym wymysłem, wierutną brednią. Chciał w ten sposób wbić klin pomiędzy nią a dziecko, zasiać w niej ziarno wątpliwości. Omylił się jednak – pragnęła dziecka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wytworzyła się pomiędzy nimi nierozerwalna więź, której nie mógł zniszczyć swoimi kłamstwami i dwulicowością. Oddała się mu tego wieczoru nie z własnej woli, nie z namiętności ani pożądania. Posiadł ją siłą. Był brutalny, nie liczył się z nią. Czuła ból i gdy raz za razem przeszywał ją swoimi pchnięciami, wpatrywała się w sufit. Bała się, że przez swoją brutalność może wyrządzić dziecku krzywdę. Wzbierały w niej gwałtowne emocje: uważała go za odrażającego, ohydnego. Zdawało się, że minęła wieczność, nim stoczył się z niej, zlany śmierdzącym potem. Leżała nieruchomo i czekała, aż mężczyzna zapadnie w sen. Na szczęście stało się to szybko. Odczekała w bezruchu godzinę. Bryson przewracał się we śnie parę razy, aż znalazł wygodną pozycję na brzuchu. Dopiero wówczas odważyła się wstać z łóżka. Bolała ją głowa, jak gdyby skronie przeszywał rozpalony do czerwoności pogrzebacz. Wszystko przez niego. Czuła do niego odrazę, miała ochotę wymiotować. Ból nasilił się jeszcze bardziej, w głowie koszmarnie pulsowało. To mężczyzna powinien cierpieć, nie ona. Przeszła po cichu do saloniku i usiadła przed kominkiem, podtrzymując rękami bolącą głowę. Na obramowaniu obok szufelki do wygarniania węgli leżał żelazny pogrzebacz. Ból był tak silny, że Samantha niemal nic nie widziała. To wina tego łotra. Wzięła pogrzebacz do ręki. Prawie nie widziała drogi przed sobą, a stąpanie na palcach przyprawiało ją o jeszcze większe cierpienie. Tak cicho, jak tylko mogła, wróciła z pogrzebaczem do sypialni. Podkradła się do łóżka. Mężczyzna zaczął głośno chrapać. Świnia. Uniosła pogrzebacz nad głowę, zaciskając go mocno w obydwu dłoniach. Czuła wściekły ból pomiędzy oczami. Zabijasz mnie, pomyślała. Musiała z tym skończyć. Natychmiast. Z całej siły rąbnęła go pogrzebaczem w czaszkę. Szpic wbił się w kość za prawym uchem, w powietrze pofrunęły włosy i kawałki skóry. Poruszył się. Krzyknął. Znów uniosła pogrzebacz. Mężczyzna usiłował dźwignąć się na czworaka na materacu, wydmuchując nosem krew zalewającą mu twarz. Wrzasnęła z wściekłości i uderzyła ponownie. Zaczął pełznąć w jej stronę. Poczuła nerwowy tik na policzku. Uderzyła jeszcze raz, i jeszcze raz. Sięgnął dłońmi jej gardła. Tik w policzku stawał się coraz szybszy i silniejszy. Dławiła się, nie mogła oddychać. Proszę, już dosyć... – Dość..