To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zawołał mnie umyślnie” — odparł Powell i cofnął się dyskretnie, gdyż odniósł wrażenie że tego wieczora pani Anthony nie ma już ochoty rozmawiać. Starszy pan — pan Smith — jak zwykle siedział na luku świetlnym, zadumany, tuż u jej wezgłowia, nad leżakiem, ale o ile można to było wyczytać z jego nieprzeniknionej twarzy, bynajmniej nie był wrogo usposobiony do rozmów tych dwojga najmłodszych na statku. Zdawały się sprawiać mu prawdziwą przyjemność. Od czasu do czasu podnosił w zamyśleniu swe wyblakłe, porcelanowe oczy na ożywioną twarz Powella. W obecności młodego marynarza starzec był mniej sztywny, a gdy córka, co prawda bardzo rzadko, śmiała się z jakiegoś zwykłego opowiadania Powella, niewyrazista twarz pana Smitha odbijała blado ten przelotny błysk wesołości. Powell bowiem doszedł już do tego, że zabawiał żonę swego kapitana anegdotami z niedalekiej przeszłości, gdy był chłopcem okrętowym na różnych szkolnych statkach — bo na statkach tych dzieją się różne zabawne rzeczy. Flora czasami sama dziwiła się, że mogło ją coś zabawić. Słyszano nawet, jak dwa razy w przeciągu miesiąca roześmiała się. Nie był to głośny śmiech, ale zdumiewał na rufie „Ferndale”, gdzie z zasady rozmawiano półgłosem lub milczano. Gdy się to zdarzyło po raz drugi, nawet kapitana, przebywającego gdzieś w dole, musiało to zdziwić, zjawił się bowiem z głębin swej nienarzucającej się egzystencji i rozpoczął zwykły spacer po przeciwnej stronie rufy. Nieomal natychmiast wezwał do siebie młodszego oficera. Nie dlatego, żeby był niezadowolony: spojrzenie, jakie rzucił Powellowi, zdradzało coś w rodzaju uznania i podziwu. Wciągnął go w urywkową rozmowę, jak gdyby chciał zatrzymać przy sobie człowieka, który w pobliżu niego potrafił wzbudzić śmiech. Powell czuł, że jest lubiany, czuł to wyraźnie. Lubił go ten posępny, niespokojny człowiek, rzucający mu oderwane zdania, na które Powell odpowiadał: ,,Tak, panie kapitanie”, „Nie, panie kapitanie”, „Z pewnością”, „Przypuszczam, że tak, panie kapitanie”. Mógł mu zresztą odpowiadać, co chciał, bo kapitan nie zwracał na to uwagi. Powell mówił mi, że wtedy to odkrył w sobie od dawna już zakorzenioną w nim sympatię do kapitana Anthony. A także żal mu go było, choć nie był w stanie znaleźć powodów tego współczucia, które tak nagle sobie uświadomił. Przez ten czas pan Smith pochylając się sztywne ku przodowi, jak gdyby plecy miał na zawiasach, mówił do córki. Nie jest już dzieckiem. Chciałby więc się dowiedzieć, czy wierzy w… w piekło? W wieczne potępienie? Jego szczególny głos, jakby filtrowany przez watę, nie dochodził na drugą stronę pokładu. Biedna Flora, zaskoczona, mruknęła coś niejasno, potrząsała niepewnie głową i spoglądała w stronę spacerującego kapitana, który na nią nie patrzył. Na nic się nie zdały jej spojrzenia rzucane w tę stronę. Mogła tylko dojrzeć ramię i część okrytych granatowym szewiotem pleców należących do młodego Powella, opartego naprzeciw kapitana o bezanmaszt. A niewzruszony, jednostajny głos ojca dręczył ją dalej. „Widzisz, ty musisz to zrozumieć. Wychodziłem z więzienia z radością. Tak, wprawdzie duszę miałem rozdartą — ale widząc cię szczęśliwą, byłbym się z tym pogodził. Gdybym był pewien, że jesteś szczęśliwa, to naturalnie nie miałbym powodu dbać o życie — co ściśle biorąc jest zupełnie naturalne u człowieka starego; choć ma się rozumieć… Nie ma też powodu pragnąć śmierci. Ale takie życie! Jaki ma ono sens, znaczenie, wartość zarówno dla ciebie, jak dla mnie? To tylko oczekiwanie na śmierć, coraz bliższą i bliższą. Czy nie mam racji? Nie rozumiem, jak możesz się z tym pogodzić. Nie myślę, abyś mogła długo to wytrzymać. Przyjdzie dzień, kiedy się rzucisz za burtę.” Gdy kapitan Anthony zatrzymał się przez chwilę na krawędzi tylnego pokładu patrząc w stronę dziobu, biedna Flora rzuciła na jego plecy spojrzenie pełne rozpaczliwego błagania, które wzruszyłoby kamienne nawet serce. Ale on się nie poruszył, jak gdyby nic się nie stało. Wstała z leżaka i skierowała się do zejściówki. Ojciec poszedł za nią, niosąc parę drobiazgów, jej torebkę, chusteczkę, książkę. Zeszli na dół razem. Dopiero wtedy kapitan Anthony odwrócił się i spojrzał na miejsce, które opuścili, po czym znów wrócił do swojej wędrówki, ale nie wznowił urywanej rozmowy z drugim oficerem. Jego zdenerwowanie doszło do tego, że często teraz tracił panowanie nad swym głosem. Jeśli się nie pilnował, głos zamierał mu chwilami w gardle. Musiał się upewnić, zanim ośmielił się powiedzieć coś najprostszego, jakiś rozkaz czy uwagę na temat wiatru, czy też zwykłe „dzień dobry”. Dlatego mówił urywanymi słowami, odpowiadał niespodziewanie szorstko, a często w ogóle nie odpowiadał. Nawet najodważniejszym ludziom może się zdarzyć, że wejdą w konflikt nie tylko z nieznanymi siłami, ale też i z dobrze sobie znaną siłą, z której potęgi nie zdawali sobie sprawy. Anthony odkrył, że nie jest dumnym władcą swej szlachetności, lecz rozdrażnionym jej niewolnikiem. Wznosiła się przed nim na kształt muru, przez który własna godność wzbraniała mu się przedostać. Powtarzał sobie: „Tak, byłem szalony — ale ona mi zaufała.” Zaufanie! Okropne słowo dla każdego niezupełnie przeciętnego człowieka, gdyż na tym świecie powodzenia nie zdobywa się wyrzeczeniem i uczciwością. Trzeba też zaznaczyć, by kapitana nie odmalować bardziej głupio wzniosłym, niż był w istocie, że Flora swym zachowaniem trzymała go z daleka. Dziewczyna bała się powiększyć irytację ojca. Taki już był jej ciężki los, że unieszczęśliwiało ją jedyne uczucie, wobec którego nie mogła mieć podejrzeń. Nie mogła jednak gniewać się i ze względu na to przesadne przywiązanie ośmielała się tylko ukradkiem spoglądać na człowieka, którego władcze współczucie ją porwało. A nie będąc w stanie zrozumieć, do jakiego stopnia Anthony posuwał swą delikatność, tłumaczyła sobie, że „nie dba o nią”