To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
” Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszał, był odgłos kroków i szelest suchych liści, kiedy nieznajomy odchodził. Kiedy kilka godzin później obudził się w lesie oświetlonym ostatnimi promieniami słońca, był sam. PECHOWA HULANKA Erykowi udało się otworzyć jedno oko i rozejrzeć się wokół. „Boże, czuję się fatalnie.To już zwyczaj.” Otworzył drugie oko; jego głowa, zgodnie z przewidywaniami, zareagowała ukłuciem bólu. „Może powinienem zmienić zwyczaje.” Usiadł powoli. „Czy ktoś tu był, czy mi się zdawało?” Udało mu się utrzymać w pozycji siedzącej; ze zdziwieniem stwierdził, że leży na wygodnym posłaniu z liści. „Z pewnością nie ja to zrobiłem. W takim razie on tu rzeczywiście był. Pewnie wrócił do Faire.” Eryk poczuł mdłości i położył się, żeby nie dopuścić do najgorszego. „Ciekawe, kim był ten gość? Nie rozpoznałem głosu.” Spojrzał w górę, na ciemniejące niebo prześwitujące pomiędzy gałęziami. „Słońce zachodzi. Czas wracać do rzeczywistości, a przynajmniej do Faire.” Znów spróbował się poruszyć - tym razem mu się udało. Z trudem stanął na nogi; ze sieknięciem podniósł z ziemi torbę. „Bogowie, wszystko mnie boli, jakbym pił przez dwa dni. No właśnie. Wtedy wydawało się to świetnym pomysłem.” Otrzepał spodnie z kurzu i ostrożnie poszedł w stronę centrum Faire. „Ciekawe, do jakiego stanu udało mi się doprowadzić. Z pewnością zrobiłem z siebie widowisko, zanim padłem twarzą w piasek. Ale przynajmniej nie upiłem się przy ludziach. I nigdzie stąd nie odszedłem.” Westchnął. „No cóż, najwyżej mnie zwolnią. Wtedy będę miał powód, żeby pojechać na północ.” Ostrożnie wszedł na teren Faire. Właściciele kramów pakowali się już. Paczki z towarami nosili do samochodów zaparkowanych na pobliskich uliczkach. Andrea i Tom wkładali ostatnie kostiumy do hondy, kiedy mijał ich Eryk. - Do zobaczenia za tydzień! - zawołał. Andrea odkrzyknęła coś na pożegnanie, lecz jej głos zginął w hałasie przejeżdżającej właśnie cysterny. Honda Andrei dołączyła do sznura samochodów wyjeżdżających z Faire, wzbijając chmurę kurzu, kiedy wspinała się na wzgórze. Eryk przeszedł obok grupy aktorów niosących rekwizyty: wypchane konie w jaskrawych barwach. Za nimi Eryk dojrzał Judy, dźwigającą swój wielki instrument. - Pomóc ci? - spytał, doganiając ją. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dzięki, Eryk. Jesteś kochany. Wziął stojak od cymbałów i torbę z kostiumami, wiedząc, że instrument Judy będzie wolała nieść sama. - I co, dobrze się bawiłaś? Westchnęła. - Jeśli nie liczyć pijanego bałwana, który wpadł na moją miskę i potem zwymiotował niemal na moje nogi. Eryk skrzywił się. Judy spojrzała na niego bystro. - To jedyny nieprzyjemny wypadek w czasie, skądinąd wspaniałego, weekendu. Podobno ty nie miałeś tyle szczęścia. Eryk ponuro potrząsnął głową. - Złe wieści szybko się tu rozchodzą. - Sporo ludzi troszczy się o ciebie, Eryk. Pamiętam, co się zdarzyło w Teksasie kilka lat temu Eryk zesztywniał lekko. - To co innego. Tym razem świetnie sobie radzę. „Świetnie. Połowę weekendu spity do nieprzytomności, ledwie zdołałem grać na koncertach, na ulicy wcale. Tak, to się nazywa dobrze sobie radzić.” Judy ustawiła cymbały przed turecką kawiarnią. - Jestem tu umówiona z kilkoma osobami przed wyjazdem. Może zagramy jeszcze kilka nut przed powrotem do codzienności. Chcesz się przyłączyć? Eryk postawił stojak i torbę obok instrumentu. - Nie, chyba jeszcze trochę pochodzę, zobaczę, kto został. Spotkamy się w drodze powrotnej. Wrócił do centrum Faire, nie do końca wiedząc, czego lub kogo szuka. „Wszyscy się pakują. Ja też powinienem.” Dwóch Szkotów wkładało właśnie pęk włóczni na tylne siedzenie zblakłego dodge’a. „Mam nadzieję, że dobrze je umocują. Nie chciałbym znaleźć się na autostradzie tuż za nimi i nagle zobaczyć rój ostrzy lecących prosto na mnie. Już widzę nagłówki w gazetach: Zginął jak w średniowieczu albo Zabójcze szkockie włócznie znów sieją spustoszenie