To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jego własne wypadło dosyć znośnie, ale Maass wpisał mu uwagę: ,,moralnie niedojrzały, chorobliwa ambicja". W artylerii przeciwlotniczej nikogo to nie będzie interesowało, myślał sobie. — Popatrz! — powiedział Wolzow. — No proszę! — Wyciągnął z pochwy kordzik oficerski o rękojeści z kości słoniowej. — Wspaniałe, co? Ależ ten kominek śmierdzi. — Holt otworzył okno. Druga skrzynia wypełniona była pudełkami, najrozmaitszymi futerałami i teczkami. Jedna z teczek zawierała papiery, cały stos widokówek, ceratowe zeszyty, których kartki pokryte były wyrobionym pismem, pudełko z orderami i odznaczeniami oraz inne drobiazgi. — Ja jestem spadkobiercą. leżeli z moją starą będzie tak dalej, to ją ubezwłasnowolnię. Popatrz tylko! — wykrzyknął. W skrzyni leżały dwa, nie, trzy pistolety w futerałach. Wolzow otworzył pierwszy futerał i wyjął z niego ciężką broń palną. — Bracie!... — szepnął Holt zachwycony — zero osiem! -— „Si vis pacem, para bellum..."* — powiedział Wolzow — stąd nazwa parabellum. — Wyjął magazynek i odciągnął zamek, jeden nabój spadł na podłogę i potoczył się po dywanie. — A tu... walter siedem sześćdziesiąt pięć. Tego jeszcze nie znam. — Podsunął Holtowi trzeci futerał. Holt wyciągnął z niego mały pistolet: automatyczny. Ujął mocno rękojeść ł odciągnął zamek; z lufy wyskoczył błyszczący nabój, Z cichym metalicznym zgrzytem zamek wrócił z powroS i vis pat-e m, para helium do wojny. .)- — Jeśli chcesz pokoju, gotuj się tem na swoje miejsce. Teraz tylko zgiąć palec... i jestem panem życia i śmierci! — Belgijski browning — stwierdził — sześć trzydzieści pięć, Przy tamtych dwóch grzmotach prawie zabawka, ale wspaniała! — Jeżeli ci się podoba — powiedział Wolzow, który właśnie składał waltera — możesz go sobie zatrzymać. — Następnie poleciał na górę do swojego pokoju, przyniósł stamtąd wypchaną kuropatwę i postawił ją na gzymsie kominka, na tle holenderskich kafli. W tym momencie zadzwonił dzwonek. Na ulicy stali Gomulka i Zemtzki. Holt wprowadził ich do halki. Wolzow wepchnął magazynek do waltera. — (Chodźcie, chodźcie! — Podniósł pistolet do strzału, wziął na cel kuropatwę i nacisnął spust. Strzał huknął w halki jak granat. Pocisk odbił się od gzymsu kominka i rozbił na kawałki wielki wazon, który stał na stoliku niecały metr od Gomulki, W powietrzu rozszedł się zapach prochu. Gomulka, któremu skorupy wazonu przeleciały koło ucha, nie mrugnął nawet okiem.. — Mój tyrolski sztucer roztrzaskałby te kafle w drobny mak — powiedział tylko. Wołzow zabezpieczył pistolet i położył go przed sobą na stoliku z papierosami. — Ale ty masz nerwy, moje uznanie! Masz w ogóie pierwszorzędne dane na żołnierza! — Zwariował — pisnął Zemtzki — wali z takiego grzmota gdzie popadnie, jeszcze trafi kogoś w oko! Wolzow wyciągnął butelkę czerwonego wina. — Siadajcie! — Butelka zaczęła krążyć z rąk do rąk. Wreszcie Zemtzki zaczął: — Vetter został obrażony na oczach całej klasy. Mówi, że nie jest winien, że ma takich rodziców. Ale chociaż spuszczają mu co dzień lanie, honor rodziny przede wszystkim. Dobry, co? Powiedziałem mu, że jeżeli nie zechce się z tobą bić, wszyscy będą go uważali za tchórza, — Niech on lepiej da sobie z tym spokój — powiedział Holt. — Wymyślił coś całkiem nowego, w czym ma większe szansę niż w boksie. Chce walczyć na noże. — Wolzow roześmiał się. — To ukradł Karolowi Mayo-wi! — Bić się na pięści nie chce — mówił dalej Zemtz-ki — bo ojciec zlał go zaledwie wczoraj bykowcem. Ale honor swojej rodziny chce zmyć twoją krwią. Gomulka uśmiechnął się. — Gilbert przyjmuje wyzwanie — oświadczył Holt. — Niech będzie o szóstej na Kruczej Skale. Powtórz Vetterowi, że to, co Gilbert powiedział, wyrwało mu się po prostu ze zdenerwowania. To powinno wystarczyć. Walka na noże to lekka przesada! — Ale Wolzow zawołał: — Jeszcze sobie pomyśli, że mam pietra! — Z Vettera wszyscy się wyśmiewają — powiedział w zamyśleniu Gomulka. — W domu go ciągle biją, nie macie nawet pojęcia, co się tam czasami dzieje! On jest rzeczywiście rozgoryczony, i wiem już z góry, że na ugodę nie pójdzie. — Mnie tam wszystko jedno — powiedział Wolzow obojętnie. — Ale teraz już idźcie, bo nie mam czasu. Kiedy sobie poszli, Wolzow i Holt wypakowali ostatnią skrzynię i hali zapełnił się rozmaitymi częściami żołnierskiego ekwipunku. Jedna walizka zawierała same naboje do pistoletów, i to rozmaitego kalibru; na koniec Wolzow wypakował cygara, może jakieś dwadzieścia pięć pudełek aromatycznych cygar. Znalazł też portfel swojego ojca. Znajdowało się w nim coś ponad trzysta marek. Wolzow, pogrążony w myślach, z przechyloną na bok głową, znowu bawił się Walterem. — Myślałem nad tą sprawą z Meissnerem. To, że dziś na zbiórkach mu szę stawać na baczność przed pierwszym lepszym scharfuhrerem, jemu zawdzięczam. Już dawno właściwie powinienem był mu gębę obić. A zatem, zgadzam się. Tylko musimy się z tym pospieszyć, bo za osiem dni idzie do SS. Spotkałem stammfuhrera Wurma, on i Barth będą kierować tą całą akcją żniwną