To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Pamiętałem tylko, że jechała do Torres! Tam, gdzie chcieli uprowadzić mię ludzie przeklętej mojej żony. Lecz w Torres przecież miała być także Wanesa! Cóż to oznaczało? Zaczęło mi się zdawać, żem odkrył przyczynę, dla której bliscy sobie ludzie stanęli naraz twarzą w twarz, miast ramię przy ramieniu. Ona. O tak, niepodobna, by było inaczej! Ona, ona... Wskrzeszona i ucieleśniona klątwa Valaquet! Uwierzyłem nagle, że dość pokrzyżować plany tej, za którą byłem, jako prawowity mąż, odpowiedzialny, by otwarła się możliwość usunięcia zła nie tylko z przyszłości i teraźniejszości, ale i przeszłości. Tak jakbym mógł sprawić, by okropna tajemnica, jaką mi odkryła Jasena, naraz okazała się fałszem i zapadła w niebyt. Tak jakbym mógł oddać Wanesie to, co zostało odebrane. Męża, godność, cześć... Tak jakbym miał dość czasu, by odsunąć śmiertelne niebezpieczeństwo grożące Kaneli... Oprzytomniałem. I ujrzałem się nagle stojącym pośrodku zimnego, pustego korytarza. Snułem sny na jawie. Przede mną znajdowały się pokoje morderczyni, co zabiła własne dziecko i gotowa była na każdą nową zbrodnię, by to ukryć. Za plecami miałem sypialnię podstarzałej ladacznicy, gotowej zabrać męża własnej córce... a jakby tego było mało, wydać na rywalkę wyrok śmierci. O, doprawdy. Doprawdy, doprawdy... Postąpiłem krok naprzód... i naraz poczułem, jak nogi uginają się pode mną. Czy sprawiła to długa i męcząca podróż, a dalej nieprzespana noc i jej liczne trudy, czy też niebywałe wzruszenia... może wreszcie razem wszystkie te przyczyny - dość, żem musiał przytrzymać się ściany. Poczułem zawrót głowy, przywarłem plecami do chłodnego muru i zsunąłem się w dół, aż do polerowanych płyt posadzki. Przekrzywiając głowę i poruszając ustami, patrzyłem na małego chłopca, idącego Galerią Rycerzy. Och, to jego przecież widziałem wtedy na trakcie... Tak, nie mogło być żadnej pomyłki... Choć twarz dziecka jawiła się niewyraźnie, skryta w półmroku Galerii, przecież poznawałem sylwetkę, którą goniłem spojrzeniem, gdy pędząca kareta niosła mnie do klasztoru. Teraz chłopiec szedł, unosząc czasem głowę i patrząc na groźne przyłbice Kawalerów Bractwa. Najpierw sądziłem, że przemawia do nich - ale nie. Słowa dziecka przeznaczone były dla mnie. - ...posłano cię więc, hrabio, do klasztoru - mówił cienkim, dziecięcym głosem chłopiec - byś na własne oczy mógł ujrzeć, jak rzekomi najemnicy księżnej Wanesy porywają przeoryszę, twoją siostrę. Dostojna chciała pokazać, "że księżna Se Potres gotowa jest na wszelką niegodziwość. Zamach na Czarną Pokutnicę strzegącą Cudownej Ikony miał zwrócić nastroje przeciw księżnej; nie wiesz przecie, hrabio, iż pospólstwo w Re Alide, choć zawsze gotowe do wybuchu z lada jakiego powodu, wcale nie ma przywódcy. Rozpętano żywioł, po czym okazało się, że nikt nie jest odeń bezpieczny, bo nikt nad nim nie panuje. Ale naraz zjawiłeś się ty - naprawdę, w najgorszym momencie. Człowiek kochany przez żołnierzy... Ktoś, kogo boją się, lecz i szanują, tłumy... Czy była lepsza sposobność pozyskania w tobie sojusznika, jak unaocznienie obmierzłego czynu najstarszej Jwojej siostry? Koniecznie należało utrzymać twą obecność w tajemnicy, by księżna Se Potres nie ubiegła starań Dostojnej. Naraz jednak okazało się, że przechwycono list, w którym najemnicy Dostojnej potwierdzali przyjęcie zlecenia zamachu na Czarną Pokutnicę. Pozostało tylko usunąć księżnę Wanesę, i to usunąć natychmiast. Brakło czasu na szukanie wykonawców takiego rozkazu. Dostojna posłużyła się więc kimś, kto bez reszty od niej zależy... Powieki ciążyły mi jak ołów; unosząc je z najwyższym wysiłkiem, coraz słabiej widziałem stojącego z opuszczoną głową chłopca. - Przeszkodziła w tym Helena hrabina Se Rhame Sar.- rzekł cicho, klękając na jedno kolano. Powietrze ściął nagły mróz. - Jedyna prawowita władczyni Valaquet, nieszczęśliwa hrabina Helena, twoja żona, nie chcąc dopuścić, byś stał się narzędziem w rękach tych, którym ufasz, posłała do klasztoru swoich ludzi. Miałeś być wywieziony do Torres, gdzie poznawszy prawdę, mógłbyś wpłynąć na decyzje księżnej Wanesy, skoro na decyzje Dostojnej wpływu mieć nie mogłeś. Wraz z tobą miała być uprowadzona przeorysza; nic byś przecież nie wskórał, gdyby ludziom wicekrólowej, podającym się za najemników księżnej, udało się przeprowadzić planowany zamach. Owym porwaniem, mającym na celu zwrócenie prawdziwej wolności wam obojgu, hrabina Helena pragnęła odkupić choć malutką część twej dawnej do niej miłości. Chłopiec wstał, odwrócił się i odszedł. Chciałem zawołać... lecz raz jeszcze krtań i płuca odmówiły mi posłuszeństwa. Wsparłem czoło o zimną posadzkę i leżałem tak. - Tu wszyscy wszystkich nienawidzą, hrabio. Wszyscy wszystkich nienawidzą... Wszyscy... wszystkich... nienawidzą... Mówiłem sam do siebie. Głos brzmiał głucho i obco. VII Wstawał świt, gdym przemierzał pałacowy dziedziniec. Nigdy dotąd nie byłem tak spokojny; nigdym dotąd równie jasno nie myślał. Powiadają, że taki spokój i pogodzenie z losem widuje się czasem u skazańców wstępujących na szafot. Gdy życie nieuchronnie dobiega kresu. Gdy nic już nie można przedsięwziąć i uczynić. Ze mną wszakże było inaczej. Prawda, że minionej nocy utraciłem chyba wszystko, co utracić mogłem - bo swoją wiarę w bliskie mi osoby i całą miłość do nich. Ale przecież miałem jeszcze coś do zrobienia. Musiałem biec z pomocą do klasztoru. Co mówiła Anna Jasena? Że ostrzegła Wanesę, lecz zamiast niej zginie Ranela. Możliwe, że co miało się stać, już się stało. Wszakże nie umiałem i nie mogłem zaniechać tej ostatniej sprawy. Potem... Cóż potem? Nie było żadnego "potem". Wróciłem przecie do domu. Gdzie jeszcze mógłbym się udać? Przemierzyłem dziedziniec, kierując się ku pałacowym koszarom. Może być, iż Dostojna posiała już ludzi, by mię odnaleźli i ujęli. Jasno rozumiałem, że uczynię to, com zamierzył, bądź zginę. Było mi wszystko jedno. Tak właśnie: wszystko jedno. Wobec rozruchów w mieście regimenty gwardii postawione być musiały w stan najwyższej gotowości. Potrzebowałem ludzi; ani mowy, bym zdołał wydostać się z miasta, pozbawiony zbrojnej eskorty. Widziałem przecie te ulice - i widziałem z bliska. Czas naglił. Padał deszcz, bardzo drobny deszcz ze śniegiem. Twarde, zimne drobinki uderzały mię w policzki