To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Boże, chyba księga nie płonie? - przeraziła się Danielle. Brat uciszył ją szeptem. Głos Móriego nabrał mocy. Czarnoksiężnik jednym ruchem przycisnął magiczną runę do księgi. Rezultat tego działania okazał się niezwykle gwałtowny, jakaś potworna siła odrzuciła Móriego w tył. Księga trzęsła się, jak gdyby chciała strącić leżącą na niej runę. Móri znów podbiegł do stołu i z całych sił przycisnął klocek węgla brunatnego do stronic księgi. Villemann i Taran gotowi byli przysiąc, że usłyszeli słaby krzyk, dobiegający gdzieś z daleka, spoza granic czasu. Kamienie, ze swej strony także usiłujące zwalczyć przekleństwo, zabarwiły powietrze odcieniem purpury. Cuchnęło siarką. Aż wreszcie... Powoli hałas ucichł, kolory zbladły, rozwiał się dym i zniknął odór. Rozległ się jeszcze ostatni bezradny jęk i księga była oczyszczona. Upłynęła długa chwila, zanim ośmielili się odetchnąć z ulgą. Kamienie lśniły teraz przytłumionym, niewypowiedzianie pięknym blaskiem. Dolg i Villemann podeszli do stołu i położyli je po bokach księgi, od której biła teraz złocista poświata, jaką widzieli już w bibliotece w Hofburgu. Przecudne połączenie barw. - Sądzę, że możesz teraz wypróbować kod - oznajmił Móri słabym głosem. Cień postąpił o krok naprzód. Położył prostokątną tabliczkę na otwartej stronicy. Ale kod poruszył się wiedziony własną wewnętrzną siłą, dłonie Cienia mogły tylko go słuchać. Znakzłszy odpowiednie miejsce, tabliczka się zatrzymała. Cień odczytał słowa, jakie ukazały się w otwartych kwadracikach. „To, co ukryte, zostanie ujawnione", wyrzekł i zmarszczył brwi. Potem zdjął kod z księgi. Wszyscy spostrzegli, co się stało. Słowa w księdze powoli blakły. Zamiast nich pojawiały się nowe. Cień zaczerpnął oddechu. - Ten tekst potrafię odczytać - oznajmił przejęty. - Mo gę odczytać bez trudu każde słowo! Przyjaciele, jesteśmy u celu! Czekali, aż wieczorne słońce zawędruje poza białe zasłony w jadalni Theresenhof. Zjedli już obiad, cały dwór ogarnął spokój. Służba i inni pracownicy mieli wolne, a ponieważ był sobotni wieczór, większość zamierzała pewnie wybrać się gdzieś na tańce. W domu panowała cisza. Rodzina znów zasiadła wokół stołu. Przekąski i napoje czekały gotowe, liczyli bowiem, że wieczór się przeciągnie. Cień popatrzył na nich z powagą. - Muszę was przygotować na to, że język może się okazać dość niezrozumiały, przyjaciele. Spróbuję co nie co wyjaśniać, bo może się nie nadawać dla waszych współczesnych uszu. - Na pewno to zniesiemy - stwierdził Rafael. - Nic jeszcze o tym nie wiesz. Na szczęście księga nie jest tak strasznie długa, jak się tego obawiałem. Bałem się, że na czytaniu upłynie nam wiele miesięcy. Znaki jednak są duże i kolejne strony dadzą się dość szybko odczytać. - Podglądałeś? To Villemann nie zdołał się powstrzymać. - Nie - surowo odparł Cień, ale i on nie umiał zacho wać powagi. - Przejrzałem ją tylko, nie czytając. Czy mo żemy zacząć bez następnych impertynenckich pytań? - Moim zdaniem tak - oświadczyła Taran. W pokoju zapadła kompletna cisza, przerwał ją dopiero głęboki głos Cienia: - „Księga ta, nasz bezcenny skarb, poświęcona jest Tobie, Ty wielkie Słońce. Padły na nią Twe promienie, sycąc ją Twoją mocą. Czytać księgę mogą jedynie ci, którzy są tego godni. Niech się strzeże niegodny, który spróbuje złamać to prawo! Zaraza i śmierć porwą go w swe szpony..." - Ciekawe, na co umarł Ordogno - mruknął Dolg. - On jedyny czytał oryginał. Danielle w duchu powtarzała pytanie: Czy ty się nie boisz, Cieniu? Odpowiedź jednak nasuwała się sama: nikt inny nie był bardziej godny przeczytać księgę niż Cień. Mimo wszystko jednak się bała, nie o los Cienia, lecz swój własny i wszystkich innych zgromadzonych przy stole. Czy oni na to zasłużyli? A ona? Mimowolnie zerknęła na gołe przedramiona, sprawdzając, czy przypadkiem już nie wykwitają na nich ohydne wrzody, ale na razie wszystko wyglądało w porządku. Chociaż... Ten mały siniak od spodu... Serce jej zamarło, ale w końcu przypomniała sobie, że przed dwoma dniami uderzyła się dość mocno o drzwi sypialni, kiedy zbyt pospiesznie z niej wybiegała. Ujrzała przecież, że nadjeżdża Leonard. Świat znów wrócił do ładu. Cień przerwał. - Nie, tak się nie da. Czy zgadzacie się, abym czyta jąc uprościł trochę tekst? - Tak chyba będzie najlepiej - jednogłośnie oświad czyli Móri i Theresa. - Doskonale! Wobec tego czytam dalej: „Działo się to w tym czasie, kiedy Dagild - Płomień Dnia, jeszcze się nie naro..." - Więcej powiedzieć nie zdążył, bo sam so bie przerwał. - To bardzo dziwne! - -Co cię tak zdumiewa? - spytał Dolg. Ostatni Lemur popatrzył na nich. Nietrudno było zauważyć, jak bardzo go wzrusza dźwięk jego własnej mowy, jak blisko swojego królestwa poczuł się w tym momencie. Tiril proponowała, aby sprowadził pozostałych Lemurów, Strażników, a może również Madragów z zameczku myśliwskiego, lecz Cień wolał się z tym wstrzymać do czasu, aż dowiedzą się czegoś więcej o księdze. Podjął rozmowę. - Najpierw muszę chyba wyjaśnić, że w naszym języ ku on wcale nie nazywał się Dagild