To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

A co któremu dali, to ten uciekał precz z tym, a ten dziewiąty zjadł rybę i nigdzie nie idzie, ale łapę nastawia. Oni mu znowu rzucili, ten wziął, zjadł i dalej łapę nastawia... No i co to takiego? Ale w końcu się domyślili, w czym rzecz. Wzięli go rybacy za łapę, patrzą, a tam sęk. Pewnie jak leciał, to sęk mu wbił się w łapkę. Już nie nastawiał łapy, żeby mu dać rybę, a po to, żeby mu sęk wyjąć. Wyciągnęli mu ten sęk i wilk poszedł sobie. Minął może rok albo dwa, przyszły głodne lata, zboża nigdzie nie ma, choć z głodu giń... Ale ludziska gadali, że gdzieś pod innymi cysarzami jest zboże. To ci chłopi, co na rybach byli, zebrali się i pojechali za chlebem. Jechali, ile jechali, aż przybyli do tego kraju, gdzie był urodzaj. Przychodzą do jednego gospodarza i proszą, żeby ich przenocował. A on powiada: — Czemu nie, przyjmę was. Przyjął ich na noc, konie zaprowadził do stajni, dał im obroku. Przyszedł do izby i zaraz ich do stołu zaprosił, zrychtował im fest gościnę. Poznał ich, bo to był ten sam, co mu sęk z łapy wyciągnęli; bo to nie wilcy byli tych dziewięć, ino wilkołaki. Usiadł gospodarz też do stołu, goszczą się — nie było tak, żeby nie pili i nie rozgadali się — tak jak to między ludźmi bywa, zeszli się stąd i stamtąd, gadają. I ci ludzie zaczęli opowiadać, co im się kiedyś, jak ryby łowili, trafiło; a ten im opowiadał, jak był, gdzie i kim — wszystko po prawdzie gadał. - My — powiada - byliśmy posłani do dziedzica stado koni pościnać. Przyszliśmy, a to konie mocne były — ogiery — i nie dały się zjeść. To jakeśmy stamtąd szli, ledwie żywi, tacy głodni. Jakbyście nam po rybie wtedy nie dali, to byśmy nie doszli do naszej wsi. A mnie jeszcze ten sęk w łapie iść nie pozwalał — i pokazuje im ślad w dłoni, gdzie ten sęk był, co oni wtedy wyciągnęli. Potem przenocowali u tego wilkołaka, a na drugi dzień wstał, poszedł, naładował zboże na fury, znowu się pogościłi. Gospodarz nie wziął od nich pieniędzy za to zboże. A to za ich dobroć, że nakarmili ich wtedy rybami i wyciągnęli sęk z łapy. 216 Jak wilczyca urok na chłopca rzuciła Powiadają, że wilk potrafi zamówić — jak on, to babę, a jak ona, to chłopa. Powiadają też, że kiedy wilk zajdzie człowieka niespodzianie, że ten go wcześniej nie widzi, to wilk może go zamówić i człowiek nie może z siebie głosu wydać. Wtedy trzeba rozedrzeć koszulę tam, gdzie pazucha albo puścić z małego palca krew, to głos wróci i człowiek zdoła krzyknąć. Razu jednego szliśmy z lasu, z wyrębu, a ja szedłem sporo z przodu. Przygotowałem sobie drzewo, wziąłem na plecy i niosę. A ona siedzi na drodze we fosie, ino łapki położyła na brzegu, a sama w fosie siedzi. Jeszcze zmierzchu nie było. Myślałem, że to pies, tak się umościła i tak dobrze jej z oczu patrzy... Idę i ani mi przez myśl nie przejdzie, że to wilk. Podszedłem do niej, a ona zaczęła warczeć na mnie i dopiero wtedy zobaczyłem, że to wilk, rzuciłem w nią polanem. Ale ona poderwała się tak, że polano nie dosięgnęło do niej, ino upadło na to miejsce, gdzie leżała. A wilczyca do mnie... Chciałem krzyknąć, ale nie mogłem, bo już mnie zamówiła. Prędko domyśliłem się, co trzeba robić, złapałem się za pazuchę, rozdarłem koszulę i od razu mowa mi wróciła. Zacząłem krzyczeć. A ci z tyłu śmieją się ze mnie, myśleli, że to dla zabawy. Potem dopiero zobaczyli, że koło mnie pięć wilków. Jeden mnie z przodu ogłupia, sunie ku mnie, drugi z tyłu, a trzy na górze posiadały jak pieńki. Ludzie zaczęli krzyczeć, rzucać w nie polanami. Dopiero wtedy ustąpiły się z drogi. Wszystkie pięć wilków stanęło na górze i spozierało, jak idziemy. Poszliśmy i tam je zostawiliśmy. 217 Wilczyca Wilczyca miała małe i chodziła na polowanie, żeby małe miały co jeść. Ale dzieciak malutki poszedł w las — może miał ze dwa lata. A wilczyca przyjrzała się mu, złapała i zaniosła go swoim dzieciom, żeby miały się czym bawić. Poszła znowu w las na łowy. Wilczęta bawią się, za rękawki szarpią dziecko, a ono do nich: — Nie lusaj koszuli, mama będą się gniewali, jak podrzecie. Na to nadszedł rapszyc (tak u nas myśliwego nazywają). Podszedł, wziął to dziecko i te wilczki zabrał, a jednemu łapkę odciął i rzucił bez tej łapki w legowisko. A jakby tego nie zrobił, to ona wiedziałaby, kto zabrał jej dzieci i wnet by szkodę zaczęła robić w zagrodzie, a tak łapie to, co się zostało i niesie w świat. Doktoruje go i nie ma czasu tego, co wilczki jej podebrały, szukać. Był a > do 218 O bogaczu, babie i gęsi Była sobie biedna baba, miała tylko jedną gęś. Bogaty gospodarz przyszedł do niej i ukradł tę gęś. A baba nie inaczej klęła, jak tylko: „Miałam jedną gąseczkę, i tę ktoś ukradł, niech by mu Pan Bóg zapłacił". Tak cały rok powtarzała. Aż tu razu jednego urządził ten bogacz święto. I ta baba tam była. Stała sobie koło okna, a na podwórzu gęsi były. Gospodarz posadził gości za stołem, i księdza także, a sam poszedł do komory po gorzałkę. A baba stała podle okna i rzekła: — Taką miałam fajną gąskę i ktoś mi ukradł, niech by mu Pan Bóg zapłacił. Gospodarz stał przy beczce i gorzałkę nalewał, aż tu nagle w pióra obrósł niczym gęś. Żona czeka, żeby przyniósł gorzałkę, czeka, czeka, aż w końcu poszła do komory, patrzy — a tu chłop obrósł pierzem. Zaraz księdza zawołała, żeby go zobaczył