To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
I nie wyglądacie na takich, co jadą na miody albo dziewki. A przecież na Podlasiu i jednego i drugiego dosyć. Tutaj w Tykocinie mieszka jedna taka hoża dziewucha. Gładka i diable broń, nie jakaś cnotliwa dziewica, co ma zrośnięte między nogami. Powiadam wam, cycki jako dwie limony. Królewska jabłoń nie urodzi takich owoców. Acan przecież lubisz dziewki - powiedział do króla, zmrużywszy jedno oko. - Co też byśmy bez nich czynili? Jak powiadają, białogłowa a ryba smak swój w środku nosi... - Nie po drodze nam do Tykocina. Podążamy innymi drogami niż ty, panie bracie - rzekł z wahaniem Stanisław August. - Jedziemy na Litwę. - Na Litwę? Przecież tam stoi cała potęga moskiewska! Żołdacy tej kurwy imperatorowej Katarzyny łupią szlachtę, grabią chłopstwo i łyków. A najgorsi są targowiczanie. Dorwali się do władzy i majątków. Kogo nawet puszczają żywym, tego obłuskują z majętności. I wy macie tam jakiś cel? - Tak nam wypada droga. - Droga! Widzicie waszmościowie, drogi mogą być różne - powiedział szlachcic gorączkowo. - Jedna wiedzie do karczmy, druga do zamtuza i z tychże szlaków powinien korzystać uczciwy człowiek. Jest i trzecia - na manowce. Jest i czwarta - ściszył głos - na szubienicę... Którą z nich wybraliście? - To nie twoja... - zaczął Winnicki, ale król uczynił niecierpliwy gest dłonią. Znaczyło to, że odsyłał go precz. Dworzanin cofnął się wolno. Nie, żeby drżał o bezpieczeństwo swojego pana... Ale z drugiej strony Jasiek wiedział, co zamierzał Stanisław August i mimo wszystko doceniał jego starania. Nie chciał, aby stało mu się coś złego. Przynajmniej nie teraz, kiedy król jeszcze coś znaczył i mógł coś zrobić dla Jaśka. Swoją drogą Winnicki czuł ciekawość. Kim był ów tajemniczy szlachcic? Co sprawiło, że król godził się rozmawiać z nim w cztery oczy? Tu toczyła się gra o wielką stawkę. Udał tylko, że wchodzi na schody, szybko i cicho skoczył w bok, po czym skrył się za wielkim, okopconym kominem. - No i co panie August? - głos Boruckiego rozbrzmiał teraz władczo, zdecydowanie. - Co z naszą umową? Jak zbierali kreski na sejmikach na waściny sejm, co potem wprowadził tę konstytucję i wszystko przewrócił na głowie i kiedy waści obierali, cała ziemia łęczycka stanęła za tobą jak jeden mąż. Wtedy to byłem waści potrzebny. Wtedy mnie szanowałeś. I dałeś słowo: żadnych zmian, żadnego uszczuplania Polski. Pal diabli tę ustawę sprzed dwóch lat. Ale co robisz teraz? Jedziesz do Grodna. Zwąchałeś się z Targowicą. I myślisz, że będzie tak łatwo plunąć mi w oczy po tym wszystkim? Zapadła cisza. Ukryty za kominem Jasiek słyszał tylko ciężki oddech Stanisława Augusta Poniatowskiego. Serce młodzieńca zabiło mocniej. A więc ów tajemniczy szlachcic był...? No właśnie - kim? O co tu mogło chodzić? Umowa sprzed lat? Nigdy o niej nie słyszał. - A co mam robić, według ciebie? - usłyszał zdenerwowany głos króla. - Nic już nie ocali Rzeczypospolitej. Nic... Nikt nam nie pomoże. Przegraliśmy wszystko. Pozostaje chronić resztki dawnej świetności. Ale bez ustępstw. Żadnego oddawania... Poczyniono mi pewne obietnice... Jasiek milczał. Zgadzał się z tym całkowicie. Należy ratować co zostało. W końcu taki był cel ich wyjazdu. - Obietnice poczyniła caryca Katarzyna. Najstarsza zajeżdżona dziwka jest przy niej niewiastą pełną uroku. I ty w to wierzysz? - Nic innego mi nie pozostaje... - Pozostaje honor! I szabla. I słowo. Obiecałeś, że nie ustąpisz ani o krok. - Nie mam wyboru! Muszę bronić Rzeczypospolitej. I będę to robił. Nie ustąpię! - Nie łżyj! Przecież ty chcesz... Jedziesz tam, żeby to podpisać! - Odejdź, proszę, odejdź - westchnął Poniatowski. - Błagam... - A umowa? Wrócę tu jeszcze... Na razie chciałem tylko przypomnieć ci o wszystkim... - Winnicki reszty nie dosłyszał. Tamci ściszyli głosy. A potem rozległ się trzask zamykanych drzwi i słabe wołanie: - Jean, Jean... Wypadł szybko zza komina. August miał trupiobladą twarz. - Widziałeś? - wycharczał. - Jeszcze jeden... O Boże, kiedyż będę miał spokój? Kiedy ...? - Miłościwy panie, kto to był? - Idź, idź, zobacz, dokąd poszedł - wydyszał król. - Szybko, Jean! Duszę się, zostaw mnie! Przed gospodą powitał Winnickiego chłód i drobny deszczyk kwietniowej nocy. Było ciemno. Nie wiedział, gdzie szukać aroganckiego szlachcica uzbrojonego w starą szablę. Czyżby ten Borucki zdołał oddalić się poza podwórze? Winnicki skręcił za róg karczmy. A potem... Dostrzegł ruch, błysk, szybki jak mgnienie. Rozpaczliwie rzucił się w bok, wyrywając szpadę z pochwy. W ostatniej chwili odbił rozpędzone ostrze. To był on... ten nieznajomy szlachcic. Borucki skoczył nań z dobytą szablą. Ciął na odlew, aż rękojeść szpady zadrżała w ręku Jana. Dworzanin cofnął się, pchnął, ale przeciwnik zszedł z linii. Wymierzył następne szybkie cięcie wręcz, potem wlew... Winnicki sparował uderzenia. Sam przyciął krzyżem. Borucki wywinął się zwinnie. Uderzył płazem w kosz osłaniający dłoń Winnickiego. Jasiek krzyknął. Broń wypadła mu z ręki... Tamten chwycił go lewą ręką za frak na piersi, rzucił na ścianę z taką siłą, że dworzanin krzyknął z bólu. Borucki przyłożył mu ostrze szabli do gardła. - I co, panie Winnicki? - zapytał bez śladu zmęczenia w głosie. - Król kazał ci mnie śledzić? I ty poszedłeś jak baran na rzeź? Ty, taki szelma i hultaj, patrzący tylko za własną korzyścią? - Ja... - Jasiek zająknął się. Czerwone oczy przeciwnika zdawały się płonąć. - Ja miałem tylko zobaczyć, dokąd idziesz... - I pewnoś ciekaw, kim jestem i czego chciałem od Augusta, co? - Od króla... - wydyszał Winnicki i kurczowo potrząsnąl głową. - Od króla... Pies mi królem, nie on. Rzekniesz, dokąd jedziecie? No, powiedz, nie bój się. Wtedy się dowiesz, czego chciałem od niego. - Do...do Grodna na sejm... - Do Grodna na sejm. Z polecenia carycy Katarzyny. A wiesz, co ma robić na tym sejmie? Winnicki milczał. Bał się... Ohydny, mdlący bezwład przeszywał go od żołądka aż do przełyku. Tylko serce łomotało jak szalone. - Służysz wiernie królowi? Skinął wolno głową, obawiając się, że tamten mógłby domyślić się wszystkiego. Przeklął w myślach swoje karciane długi, które sprawiły, że musiał szukać służby u takiego bankruta jak Stanisław August Poniatowski. Ale tylko pod jego opieką mógł drwić z wierzycieli. Choć teraz... Mówiąc szczerze, wolałby spotkanie z nimi wszystkimi niż z tym jednym szlachcicem