To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jego ojciec, najbliższy krewny, miał prawo zobaczyć, gdzie i jak się to stało. Mężczyzna przez prawie pięć sekund stał w milczeniu, po czym nabrał tchu i przeraźliwie wrzasnął. Ten krzyk mroził krew w żyłach. Eddie obejrzał się na Susannah i odkrył, że nie ma jej w pobliżu. Nie winił żony za to, że czmychnęła. To była przykra scena. Jedna z najgorszych. 712 Slightman spojrzał w lewo, spojrzał w prawo, a potem prosto przed siebie. Zobaczył Rolanda stojącego z założonymi rękami obok przewróconego wozu. Opodal na kole siedział Jake, paląc swojego pierwszego w życiu papierosa. — TY! — wrzasnął Slightman. Na ramieniu niósł kuszę. Teraz ją zdjął. — TY TO ZROBIŁEŚ! TY! Eddie zręcznie wyjął broń z rąk Slightmana. — Nie, nic z tego, wspólniku — mruknął. — Teraz już nie jest ci potrzebna, więc może pozwolisz, że ją przechowam. Slightman jakby tego nie zauważył. Niewiarygodne, ale jego dłoń wciąż obracała się w powietrzu, jakby napinał kuszę do strzału. — ZABIŁEŚ MOJEGO SYNA! ŻEBY MI ODPŁACIĆ! TY DRANIU! PARSZYWY MOR... Poruszając się z niesamowitą, niewiarygodną szybkością, która wciąż zdumiewała Eddiego, Roland jedną rękę otoczył szyję mężczyzny i gwałtownie przyciągnął go do siebie. Mocny chwyt sprawił, że potok oskarżeń urwał się, jak ucię- ty nożem. — Posłuchaj mnie — powiedział Roland — i słuchaj dobrze. Nie obchodzi mnie twoje życie i honor; to pierwsze jest nędzne, a drugiego dawno nie ma. Lecz twój syn nie żyje, a jego honor jest dla mnie bardzo ważny. Jeśli natychmiast się nie zamkniesz, ty obrzydliwy robaku, sam zamknę ci usta. Więc jak będzie? Dla mnie to obojętne. Powiem ludziom, że oszalałeś na jego widok, wyrwałeś mi broń z kabury i wpakowałeś sobie kulę w łeb, żeby do niego dołączyć. Jak wolisz? Decyduj. Eisenhart był zasapany, ale wciąż chwiejnie przedzierał się przez pole kukurydzy, ochrypłym głosem nawołując żonę. — Margaret! Margaret! Odpowiedz mi, kochana! Powiedz choć słowo, błagam! Roland puścił Slightmana i zmierzył go surowym spojrze- niem. Zarządca zwrócił pełne szaleństwa oczy na Jake'a. — Czy twój dinh zabił mojego syna, żeby się na mnie zemścić? Powiedz mi prawdę, chłopcze. Jake skończył palić papierosa i rzucił go na drogę. Niedopałek upadł w pył obok zabitego konia. — Czy dobrze mu się przyjrzałeś? — zapytał ojca Ben- ny'ego. — Żadna kula nie zrobiłaby czegoś takiego. Głowa sai 713 Eisenhart upadła tuż przy Bennym, a on wyskoczył na drogę z... z przerażenia. — Nagle uświadomił sobie, że nigdy głośno nie wypowiedział tego słowa. Nigdy nie musiał go użyć. — Tamci rzucili w niego dwa znicze. Zestrzeliłem jeden, ale... — Przełknął ślinę. Ściskało go w gardle. — Ten drugi... jego też... próbowa- łem, ale... — Grymas wykrzywił mu twarz. Głos się łamał. Mimo to oczy chłopca były suche. I równie straszne jak oczy Slightmana. — Nawet nie zdążyłem wycelować — zakończył, a potem spuścił głowę i zaczął szlochać. Roland patrzył na Slightmana, unosząc brwi. — W porządku—rzekł zarządca. — Teraz już rozumiem. Tak. Powiedz mi, czy do tego czasu był dzielny? Powiedz mi, błagam. — Razem z Jakiem sprowadzili tu tych dwoje — powiedział Eddie, wskazując na bliźniaki Tavery. — Chłopiec był półprzyto- mny. Złamał sobie nogę. Jake i Benny uwolnili go z pułapki, a potem przynieśli tutaj. Twój chłopak miał jaja. Jak stąd do rzeki. Slightman kiwnął głową. Zdjął z nosa okulary i spojrzał na nie tak, jakby nigdy wcześniej ich nie widział. Przez sekundę lub dwie trzymał je w ręku, a potem rzucił na drogę i rozdeptał obcasem. Niemal przepraszająco spojrzał na Rolanda i Jake'a. — Sądzę, że widziałem już wszystko, co chciałem zoba- czyć — powiedział i podszedł do swojego syna. Vaughn Eisenhart wybiegł z kukurydzy. Zobaczył ciało żony i zawył. Potem rozdarł na sobie koszulę i zaczął uderzać pięścią w zwiotczałą pierś z lewej strony, za każdym razem wykrzyku- jąc imię żony. — O rany — mruknął Eddie. — Rolandzie, powinieneś go powstrzymać. — Nie ja — odparł rewolwerowiec. Slightman podniósł oderwaną rękę syna i ucałował z czułoś- cią, która dla Eddiego była niemal nie do zniesienia. Ułożył ją na piersi syna, a potem wrócił do nich. Bez okularów jego twarz wydawała się naga i dziwnie nieforemna. — Jake, pomożesz mi znaleźć jakiś koc? Chłopiec podniósł się, żeby pomóc mu w poszukiwaniach tego, czego potrzebował. W odsłoniętym rowie, który był ich kryjówką, Eisenhart tulił do piersi osmaloną głowę żony. W ku- kurydzy słychać było głosy zbliżających się dzieci i ich opieku- nów, śpiewających pieśń ryżu. W pierwszej chwili Eddie pomyś- 714 lał, że nadlatujące od strony miasta dźwięki są echem tej pieśni, a potem zrozumiał, że to śpiewają mieszkańcy Calla. Usłyszeli pieśń ryżu i wiedzieli, co to oznacza. Nadchodzili. Pere Callahan wyszedł z kukurydzy, niosąc na rękach Lię Jaffords. Pomimo zgiełku dziewczynka spała. Callahan spojrzał na sterty zabitych Wilków, wyciągnął jedną drżącą dłoń i na- kreślił w powietrzu znak krzyża. — Bogu niech będą dzięki — powiedział. Roland podszedł do niego i chwycił go za rękę. — Pobłogosław i mnie — poprosił. Callahan spojrzał na niego ze zdziwieniem. Roland wskazał na Vaughna Eisenharta. — On zapowiedział, że mnie przeklnie, jeśli jego żonie coś się stanie. Powiedziałby więcej, ale nie musiał. Callahan zrozumiał i nakreślił znak krzyża na czole Rolanda. Rewolwerowiec jeszcze długo czuł ciepły dotyk jego palca. I chociaż Eisenhart nie spełnił swej groźby, Roland nigdy nie żałował, że poprosił Callahana o tę przysługę. 20 Na wschodnim trakcie zapanował radosny nastrój, mimo smutku z powodu śmierci dwóch powszechnie lubianych osób. Nawet ten fakt nie zdołał przyćmić blasku zwycięstwa. Nikt nie uważał, że straty choćby w przybliżeniu dorównują zyskom. Eddie doszedł do wniosku, że tak jest istotnie. Oczywiście jeśli nie straciło się żony lub syna