To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Musi, bo moduł ma tylko tyle miejsca, ile dają mu go sąsiednie elementy. Ale weź spróbuj zrobić kilkukilometrową cewkę, składając ją z kawałeczków rozmiarów łokcia, to wtedy poznasz, co to znaczy ciężka praca konstrukcyjna. Siedzisz w ciasnocie całe godziny i próbujesz dopasować do siebie molekuły modułów, aby induktory łączyły się z induktorami, a nie z przewodami elektromagnesów. Tam nic nie wpada prosto w dziurę. Tam najpierw musisz zrobić dziurę, i liczyć, że znalazła się tam, gdzie powinna być. Inaczej musisz wszystko powtarzać. Postanowił mu utrzeć nosa. Co taki byle technik, nawet pierwszej kategorii, może o tym wiedzieć? Jedynie wymieniał elementy, starczyło przesunąć kluczem i było po robocie. – Też niby prawda – Dawt splótł dłonie na brzuchu i skinął głową. – Przepraszam. Bez gotowego wzorca, składając wszystko z modułów, w ciasnym tunelu, człowiek może dostać kręćka. Pewnie siedziałeś w sumie dłużej wewnątrz rdzenia niż moje stopy dotykały twardej powierzchni wszystkich planet na jakich byłem. Robicie to wszystko ręcznie, prawda? – Tak jest taniej – Wilan przytaknął. – Ale nie łatwiej. Mimo wszystko, był w stanie polubić tego pewnego siebie człowieczka. Obaj wiedzieli, że maszyna zrobiłaby to szybciej i dokładniej. Kilka godzin i cewka byłaby kompletna, a dla niego i tak pozostałoby dość pracy by nie poczuł się zagrożonym zwolnieniem. Tyle że statek robiło się miesiącami, a nikt nie będzie budował maszyny za miliony impulsów, by pracowała kilka godzin rocznie. Ludzka praca kosztowała znacznie mniej. Tylko dlatego maszyny nie wygrały jeszcze z ludźmi, pomyślał. No, może także dlatego że mimo wszystko też popełniają błędy. Niewiele, lecz zawsze. To się nie zmieni nigdy. Dawt spoważniał. Znów pochylił się w stronę Wilana, uważnie rozglądając się na boki. – Powiedz mi, Wilan, ale tak szczerze – spytał cicho. – Czy tu naprawdę jest tak parszywie jak mówią? – Zapewne gorzej, niż myślisz – odpowiedział równie cicho. Podejrzliwość powróciła. – Nie chciałbyś… – Dawt się speszył. – Nie chciałbyś stąd uciec? Nie, nie mówię, że ja mógłbym coś zrobić, ale nie wierzę, że nikt nie próbuje. Słyszałem… o różnych rzeczach… Wilan stał się jeszcze bardziej ostrożny. – Uciec? – odsunął się i parsknął. – Pokaż mi kogoś, kto chce tu zostać, a ja pokażę ci człowieka z Korpusu, oficera Floty albo Protektora – uważnie obserwował Dawta, lecz ten tylko cofnął się na krzesło i spuścił głowę, zamyślony. – Każdy o tym marzy i nie jest to żadna tajemnica. Lecz marzenia to jedno, a rzeczywistość to drugie. – A zatem to prawda. Macie tylko Loterię. Loteria! Dawt nie miał zielonego pojęcia, o czym mówił. To była taka sama fikcja jak cała reszta. Może nie tyle fikcja, ile element większej całości. Kiedyś badaniem kosmosu zajmowali się Tułacze. Z czasem zastąpiły ich niewielkie, wyspecjalizowane gwiazdoloty – laboratoria z niewielką załogą. Jeden z nich powstawał w jego stoczni. Gdy taki zwiadowca odkrywał na Peryferiach planetę, na której osadnictwo byłoby szczególnie korzystne, na Ziemi ogłaszano Loterię Kolonizacyjną. Rocznie wysyłano jedynie kilka takich statków, a ich ilość, zamiast wzrastać, zmniejszała się niemal z dekady na dekadę. Z jakiegoś powodu, Układ dusił kolonizację w zarodku. – Dawt, ta cała Loteria nie jest dla nas! – ukrył dłonie pod stołem, by nie widział zaciśniętych pięści. – Rząd nie chce, by kolonie rosły, prawda? Nie chce, by zaludniały się i budowały przemysł, uniezależniając się od Układu. Jednak chce podtrzymać tempo kolonizacji… – Dlatego wysyła do nas te tanie zestawy kolonizacyjne, byśmy się na nie skusili – Dawt wszedł mu w słowa. – To całe pieprzenie o nowym, lepszym domu… Już prawie nikt się na to nie nabiera! To trucizna, zabija nasz rozwój! – Dokładnie! Dlatego wysyłają tam ludzi z Układu. Warunki wstępne to wiek między dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem, zdrowie i brak dzieci czy współmałżonków. Lecz Rząd nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie załatwił innego problemu. Kiedyś była to prawdziwa loteria, lecz od dwustu lat nie jest tajemnicą, że uczestników się wybiera. Głównie pod kątem genów, coś jak „dobre zostają, słabe odlatują”, ale są i inne powody. Mimo to ludzie są gotowi zabić za jedno miejsce! Zapisują się miliardy, choć statek mieści góra dwadzieścia tysięcy. Nikt nie dba o to, że musi się poddać konserwacji. Lot potrwa kilkadziesiąt lat pokładowych, więc nie mają wyboru, ale każdy liczy, że na niego nie trafi! Loteria jest dla młodych i głupich. Łatwiej by mi było wyskoczyć bez skafandra przez śluzę, wstrzymać oddech i podryfować do Saturna! Nie powiedział, że Loteria i kolonizacja na jej prawach była również także lekarstwem na problemy populacyjne, jakie nękały Układ, a które były konsekwencją bezrobocia i preferowane zatrudnianie mężczyzn. Wielu rodziców decydowało się przez to na chłopców, skutkiem czego w populacji było ich więcej niż kobiet