To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Otoczenie znów się zmieniło, tym razem była to droga w gęstym lesie, widziana z końskiego grzbietu. Elspeth nigdy nie spotkała tak ogromnych drzew; oczywiście, nigdy nie widziała też Lasu Pelagirskiego, ale to, co opowiadali napotkani najemnicy, przypominało trochę tę puszczę. Chyba że najemnicy przesadzali. Jarmark nie podniecał jej już, tylko męczył. Cieszyła się, że wraca do domu. Nagle przez zapach sosen przebił się inny: ostry zapach dymu. Nie powinno go tu w ogóle być, bo nikt nie obozował w pobliżu, a Siostrzany Związek nie miał wielu pieców. Poczuła, jak strach skręca jej żołądek, i popędziła konia. Im bardziej się zbliżała, tym dym stawał się gęstszy. Kiedy wyjechała na polanę, ujrzała rzeź. Elspeth nie widziała czegoś takiego nawet podczas wojny z Hardornem: leżące wszędzie nagie ciała, martwe; kilku mężczyzn między nieżywymi kobietami, budynki wypalone do fundamentów. Oniemiała, a niewiara w to, co widzi, przykuła ją do siodła. W głowie miała tylko jedno pytanie: Dlaczego? Nie były bogate, wszyscy o tym wiedzieli, a tych niewielu wrogów, jakich sobie narobiły, nigdy nie chciało krwawej zemsty. Nie miały sekretów, magiczne ostrza mógł przecież wykuwać każdy, kto chciał poświęcić czas na naukę tego rzemiosła. Dlaczego? I kto to zrobił? Wtedy z lasu nadbiegła Vena, zalana łzami, z twarzą umazaną popiołem i błotem, a włosami pełnymi kory i sosnowych igieł. Elspeth znów znalazła się w kuźni, a raczej tym, co z niej zostało. I nagle wiedziała, co się wydarzyło. Kiedy nastąpił atak, Vena była w lesie. Natychmiast wspięła się na najbliższe drzewo, ukryła wśród jego gałęzi i teraz mogła odpowiedzieć na dręczące pytania. "Kto?" - czarnoksiężnik Heshain, który nigdy przedtem nie zwracał na Siostrzeństwo uwagi; kiedy Vena opisała znaki na tarczach i ubraniu żołnierzy, rozpoznała jej natychmiast. "Dlaczego?" Jego ludzie wyszukali i zabili każdą wojowniczkę i rzemieślniczkę, a magowie, którzy z nimi przybyli, wszystkie kobiety-magów. Potem złapali młode uczennice, podpalili budynki, aby wypędzić z nich ukrywające się kobiety, i zamordowali te, które nie były młode, a miały talent magiczny. Zrobili to zimno i szybko: żadnych gwałtów, tylko rzeź. Potem wszystkie ciała ogołocono z przedmiotów umożliwiających rozpoznanie, a uczennice związano, załadowano na wóz i wywieziono, ale poza tym nikt ich nie krzywdził. Vena spędziła na drzewie całą noc, a gdy napastnicy nie wrócili, zdecydowała się zejść i zbliżyć do ruin. Vena nie miała pojęcia, dlaczego czarnoksiężnik to zrobił, lecz porwanie uczennic powiedziało jej wszystko, co chciała wiedzieć. Chciał wzmocnić swoje siły: przekupić, uwieść albo w jakiś inny sposób nagiąć je do swej woli. Trzeba je było ratować, nie tylko ze względu na nie czy Siostrzany Związek, gdyby bowiem powiódł się jego zamiar, wzmocniłby się tak bardzo, że stałby się wielkim zagrożeniem. Kogoś, kto robi takie rzeczy, trzeba powstrzymać. To nie ulegało wątpliwości. A powstrzymać go miały stara, zreumatyzowana baba i niedouczona dziewuszka. Do tego zadania potrzeba było najlepszego wojownika i maga równego Heshainowi. Sprawnego maga. Jednak istniał pewien sposób, aby zdrową i silną Venę wyposażyć we wszystkie zdolności, a jedna osoba mogła czasami dokonać rzeczy, o których nie śniło się armiom. Jedna osoba, jednocześnie mag i wojownik... To była ich ostatnia nadzieja. Wysłała więc Venę na poszukiwanie ziół, aby pozbyć się jej na jakiś czas, bo chciała zrobić coś, co robiono za jej życia tylko raz i to nie za pomocą jej zaklętych mieczy. Wyjęła ostrze spod resztek podłogi, rozgrzała palenisko i zaniosła rozpaczliwą prośbę do Bliźniąt, a potem włożyła rozpalony do białości miecz w kleszcze i rzuciła się na niego. Przeszył ją ból tak straszny i potężny, że szybko przestał być "bólem", a stał się czymś innym, a potem zatracił nawet tę inność i Elspeth poczuła coś, czego nigdy nie doświadczała: rozrywające zagubienie, oddalenie... A potem nic. Absolutnie nic, żadnego dźwięku, obrazu czy smaku; gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, że to tylko czyjeś wspomnienie, zwariowałaby ze strachu. A jednocześnie wiedziała, iż za nic na świecie nie chciała tego przeżyć po raz drugi, bo to była najstraszniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyła. Dotknięcie. Połączenie. Fala uczuć o niezwykłej mocy i ostrości. Żal. Ktoś płakał. Vena; dzieliła uczucia Veny! Zaklęcie podziałało: zjednoczyła się z mieczem, nie tracąc swych magicznych umiejętności ani tego, czego się nauczyła, będąc wojowniczką. Spróbowała na początek poruszyć ręką Veny jak swoją własną: dziewczyna szarpnęła swą tunikę, a ona poczuła, iż panuje nad jej gestami. Mogła więc używać swych zdolności, o ile dziewczyna przestanie kontrolować swoje ciało; wtedy stanie się doskonałym szermierzem. Vena westchnęła bezradnie i kiedy opadła pierwsza fala euforii, zdała sobie sprawę z tego, iż powinna jej była powiedzieć, że nie jest martwa. A przynajmniej niezupełnie... Miecz uwolnił ich spod swego wpływu, zostawiając ich drżących i zdezorientowanych. Elspeth cieszyła się, że otrząsnęła się z szoku prędzej niż Skif. Nigdy jeszcze nie doświadczyła tak intymnej jedności z czyimiś myślami i uczuciami ani wydarzeniami podobnymi do śmierci i ponownych narodzin Potrzeby. Nigdy nie spotkała nikogo, kto myślałby i czuł w taki nieludzki sposób. Wspomnienia, choć tak intensywne, były dziwne: jakby słuchała kogoś, czyj głos ochrypł po latach przebywania w kuźni, a jednocześnie uczucia zdawały się odległe i obce. Pewnie stąd wynikało wrażenie nieludzkości; poza tym nie wiedziała, ile lat ma Potrzeba i miała dziwną pewność, że ona sama też tego nie wie. Spędziła zbyt wiele lat uwięziona w mieczu, aby nie miało to na nią żadnego wpływu. Wiele czasu upłynęło, zanim zdecydowała się ponownie otworzyć umysł przed mieczem, i wymagało to więcej odwagi, niż sądziła