To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Skąd ja to znam, to był jeszcze nie tak dawno mój codzienny chleb. Z minuty na minutę zaczęło się robić ciasno, gdyż przychodziło coraz więcej ludzi. - Pozwól kochanie, że przedstawię ci Piotra, naszego przyjaciela - usłyszałam słowa kierowane pod moim adresem przez Anię, która pojawiła się w drzwiach razem z gośćmi. Towarzyszyła im niezmordowanie Elżbieta, tłumacząc z francuskiego na polski i z polskiego na francuski. Nie znam francuskiego, więc tylko po tym, jak usłyszałam w tym języku moje imię zorientowałam się, że jestem obiektem rozmowy Elżbiety z Piotrem. Uśmiechnęłam się do gościa i podałam dłoń na przywitanie, dygając jak dziewczynka. Piotr odwzajemnił się niezwykle życzliwym uśmiechem. W jego oczach widziałam podziw. Usłyszałam wypowiedziane pięknie wypowiedziane słowo "bonżur", a zaraz po nim śpiew sylab i akcentów francuskich zupełnie dla mnie niezrozumiałych. Na tę niezwykłą mowę, rozpalającą moje pragnienia wyjechania choćby na chwilę do Paryża i odwiedzenia jeszcze za życia miejsc najsłynniejszych na świecie, a znanych mi jedynie z literatury pięknej i opisów z przewodników turystycznych, które kiedyś czytałam namiętnie, nałożyła się równie piękna polszczyzna Elżbiety: - Witaj Weroniko, jestem dumny i wyróżniony tym, że mogę spotkać się i rozmawiać z tobą. Wszystko na twój temat powiedział mi Join. Cieszę się, że wszyscy cię tu kochają... Elżbieta mówiła do mnie, a ja, wstyd mówić, odpływałam gdzieś w przestworza, a śpiewny język francuski powodował, że na jego falach żeglowałam do Francji, do serca kultury światowej. Jedyne, na co mnie było w tej chwili, w tym mgnieniu stać, to tylko na dygnięcie prawie dziewczęce. I tak też uczyniłam uśmiechając się najbardziej życzliwie, jak tylko potrafiłam. - Piotr prosi za moim pośrednictwem, byś znalazła trochę czasu i po uroczystościach towarzyszyła mu w pozostałych mniej oficjalnych punktach programu - poinformowała na ucho Elżbieta i pomknęła do stołu prezydialnego, za którym zasiedli organizatorzy i goście. Ja wtuliłam się w kącik i starałam się być niewidoczna. - Inicjatywa upamiętnienia zmarłych ludzi bezdomnych brzozowym krzyżem to wspaniały gest naszych wolontariuszy. Jest to bardzo piękny gest świadczący, że wbrew obiegowym opiniom, ci biedni, nieszczęśliwi ludzie mają serce - rozpoczął Piotr po krótkim przywitaniu zebranych przez Annę. Nie słyszałam wyraźnie tego, co mówiła, bo byłam w takim miejscu, gdzie jeszcze gwarzono na rozpoczęte wcześniej tematy. Dopiero słowa w języku francuskim pozamykały na chwilę omawiane tematy. Na piękne frazy Piotra nakładała się polska melodyka słów Elżbiety. - Takie upamiętnianie zmarłych bezdomnych jest normalną rzeczą w Europie, dlaczego więc to miasto miałoby być inne pod tym względem? Cieszę się, że to wypłynęło właśnie od ludzi opuszczonych przez swoich bliskich. Cieszę się, że iskra człowieczeństwa jeszcze się w nas tli. Musimy pilnować, aby nie zgasła. Życzę wszystkim wolontariuszom, którym się nie przelewają dobra materialne, ale przelewa się nadmiar miłości z serc i wam ludziom biednym i opuszczonym, którzy szukacie i otrzymujecie pomoc od nas, aby spełniły się wam marzenia, jakie miał i wyrażał Ojciec Józef Wrzesiński. Otóż, gdy wtopił się on w ten biedny lud francuski, pisał później: "Od tego dnia prześladowała mnie myśl, że ten lud nigdy nie wyjdzie z nędzy, chyba, że będzie przyjęty jako całość, właśnie jako lud, tam, gdzie dyskutują i walczą inni ludzie. Przyrzekłem sobie, że jeśli zostanę z nim, to zrobię coś, by te rodziny mogły wejść na schody Watykanu, Pałacu Elizejskiego, ONZ - tu". I moi drodzy, ojciec Wrzesiński odnalazł nędzę swojej rodziny, wykluczenie, pogardę, z którą odnoszono się do rodzin z dzielnicy Świętego Mikołaja w Paryżu, całe dzieciństwo, pełne stałego niepokoju i poniżenia. I zaangażował się bez reszty. Życzę wam wszystkim wielkiego serca, byście wyprowadzili ten biedny swój lud, swoich podopiecznych, na salony. I będę szczęśliwy, gdy się tak stanie - mówił nasz znakomity gość z Francji. Słowa te były muzyką dla mojego serca. Już nie słuchałam tego, o co pytali dziennikarze. W wyobraźni widziałam wszystkie dworce kolejowe i autobusowe świata, które już nie były kolejnym przystankiem do pogrążania się w jeszcze większej nędzy, lecz przystankiem do lepszego świata