To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. - Co od wuja Alfa?! - zahuczał znajomy baryton. - Co od wuja Alfa? Jak wam nie wstyd obgadywać starych profesorów! No i co? Ładnie było? - Nikt nikogo nie obgadywał... - zaczął z urazą Maciek, ale przerwał mu Roald. - Mówiliśmy właśnie, że nie chce się wierzyć, aby takie miasta istniały kiedyś naprawdę... - zagadnął podchwytliwym tonem. - Takie? - historyk rozejrzał się po zielonym placu. - Myślę o tamtym pierwszym. Wuj Alf otworzył usta i nadął się, jakby chciał swoim zwyczajem porazić słuchaczy karcącym okrzykiem, ale nagle zmienił zamiar i tylko powoli wypuścił z płuc powietrze. - A już myślałem, że Ito Oyo rozjaśnił wam trochę w głowach - westchnął. - Nie wolno denerwować zawodników przed startem - powiedział prędko Maciek. - Ha! Denerwować! Czy ja coś mówię... - wycofał się niespodziewanie historyk. - Oba te miasta - spojrzał na Roalda z nieodgadnionym wyrazem twarzy - istniały równocześnie, w tej samej epoce. Tamto pierwsze powstało tylko nieco wcześniej... A Muzeum zbudowaliśmy nie dlatego, żeby straszyć współczesnych głupimi bajkami z bardzo dawnych czasów, tylko żebyśmy pamiętali, ile wycierpieli nasi przodkowie i jak pracowali, zanim... - przerwał na chwilę, znowu westchnął i mówił dalej: - Kiedy żyli mieszkańcy tych miast, nauka musiała jeszcze rozwiązywać doraźne problemy: dostarczać energii, walczyć z chorobami, brakiem surowców, maszyn, podstawowych towarów, żywności... Maciek przypomniał sobie napis na tablicy, którą nieśli uczestnicy owego tajemniczego pochodu. - Ale to niemożliwe, żeby codziennie dwanaście tysięcy ludzi umierało z głodu!... - zawołał. - Przecież tyle tam mieli przeróżnych rzeczy... - „Niemożliwe, niemożliwe” - powtórzył z zadumą Alf Nielson. - W czasach, z których pochodzi to stare miasto, ludzie ginęli w wypadkach, głodowali, pokonywali codziennie, tysiące kłopotów, a równocześnie ich nauka podsuwała już rozwiązania, dzięki którym mogliby się uwolnić od tych plag, gdyby działali wspólnie dla wspólnego dobra. Zdawali sobie z tego sprawę, i to było dla nich najgorsze. Więc wiele ludzi o słabszych charakterach chciało za wszelką cenę znaleźć się wśród uprzywilejowanych. To dla nich wytwórcy i handlowcy prześcigali się w wymyślaniu towarów, które byłyby choć trochę ładniejsze, trochę inne, a równocześnie droższe niż te, które mieli ich znajomi, sąsiedzi, współpracownicy. Spieszyli się, wyrywali sobie pieniądze i przedmioty, żeby zdobyć ich jak najwięcej i w ten sposób zyskać dostęp do zdobyczy cywilizacji i nauki, z których wówczas mogli korzystać jedynie nieliczni... przynajmniej na znacznej części kuli ziemskiej. Zapomnieliście, jak pięknie Ito Oyo mówił o kraju Całków, który jako jeden z pierwszych uwolnił się od kultu przedmiotów? Ale gdzie indziej niektórzy ludzie załamywali się, wpadali w obłęd. A inni podejmowali walkę. Dążyli do sprawiedliwego podziału owoców ludzkiej pracy i osiągnięć ludzkich umysłów. Mówiliśmy dotychczas o tamtym pierwszym mieście, prawda? - No... - bąknął Maciek, nieco oszołomiony niespodziewanym wykładem. - Właśnie. A to tutaj? - historyk zatoczył dłonią szeroki łuk, obejmując nim jasne, ładnie zakomponowane domki, szerokie place, a także zabezpieczone ażurowymi płotkami „oczka” tej jakby sieci, na której wisiały zabudowania, pozostawiając pod sobą wolną, zieloną łąkę. - Wiecie już, że to miasto powstało wtedy, kiedy w tamtym pierwszym działo się jeszcze to, coście widzieli. Postawili je ludzie wychowani w tym samym świecie. - Takich akurat miast było niewiele, eksperymentowano, żeby znaleźć formy osiedli, których mieszkańcy czuliby się najlepiej. Wszyscy mieszkańcy, nie tylko bogaci. Ale to świat tego pierwszego miasta wydał umysły, dzięki którym życie zmieniało się na lepsze. Powinniśmy wiedzieć, ile zawdzięczamy tym naszym przodkom, którzy nie godzili się z porządkiem, jaki zastali i w jakim się wychowali... - O czym mówicie? - odezwał się tuż za Maćkiem znajomy głos. Chłopiec obejrzał się i ujrzał Annę. Zasłuchani w wywody historyka nie słyszeli, kiedy dziewczyna podeszła i stanęła za ich plecami. Wuj Alf poweselał od razu. - Maciek mówił właśnie - zaczął z namaszczeniem - że w tych historycznych miastach najbardziej podobały mu się dziewczęta i że dzisiaj już takich nie ma. Co najbardziej mnie dziwi, Roald w zupełności przyznał mu rację. Nie uważasz, że to brzydko z jego strony? - Co?! Ja... nie! - wykrzyknął przerażony „cudowny brat”, odruchowo wyciągając rękę w stronę Anny. Ta jednak zrobiła pół kroczku do tyłu i zmierzyła chłopca chłodnym spojrzeniem. - Nie uważam tego za dobry żart - wycedziła. - Ależ ja naprawdę! - wykrztusił Roald, który zrobił się purpurowy. - Aniu... - Nie cierpię, kiedy mi mówią „Aniu”... - tym stanowczym słowom towarzyszyło pogardliwe skrzywienie ust. - Uważam zdrabnianie imion za idiotyczną manię. Na imię mi Anna - dorzuciła, po czym obróciła się na pięcie i powoli odeszła. Chociaż bardziej na miejscu byłoby określenie: odpłynęła. Roald spojrzał na historyka z niemym wyrzutem. Wuj Alf jednak, zamiast się przejąć i pośpieszyć z wyrażeniem skruchy, zarechotał głośno: - Nie przejmuj się, młody człowieku. Tym bardziej będzie cię lubiła! Nie macie pojęcia o historii, ale to wcale nie znaczy, żebyśmy choć trochę więcej wiedzieli o dziewczętach! Przez głośnik padły słowa: - Uwaga, zawodnicy. Za dziesięć minut start. Proszę się przygotować... - O, jej! - wykrzyknął historyk. Złapał się za głowę, po czym, mamrocząc coś pod nosem, pocwałował na przełaj przez plac, ku stolikom jurorów. - Pewnie już na niego czekają - zauważył z uśmiechem Maciek. - Słuchaj - dodał, kiedy szli obok siebie w stronę linii startowej - czy ty... to znaczy, myślałem o Annie... - Co ja? - odburknął Roald. - No, mniejsza z tym - wycofał się czym prędzej ABZ-22 myśląc, że wuj Alf miał jednak trochę racji. Nawet ten zawsze zrównoważony Roald... Zawsze zrównoważony Roald uśmiechnął się w pewnej chwili. Był to przelotny uśmiech i mógł pojawić się na twarzy kogoś, kogo przed chwilą użądliła osa. - Przepraszam cię - powiedział cicho. - Tak lubię Annę i nie chciałbym, nie chciałbym... ona jest bardzo fajna... Maciek miałby może i tym razem ochotę wysunąć niejakie zastrzeżenia, ale pomyślał nie bez pewnej dozy słuszności, że jako krewniak tej, o której była mowa, nie jest zapewne zupełnie bezstronny. „Bo co by było - przeszło mu przez głowę - gdyby Roald powiedział coś niemiłego o swojej siostrze.” Sama myśl o podobnej ewentualności poruszyła go do żywego. Szedł przez chwilę w milczeniu, po czym mruknął: - To ja cię przepraszam. Nie powinienem był... Na tym wymiana uprzejmości została chwilowo przerwana, ponieważ obydwaj znawcy dusz dziewczęcych stanęli przed obliczem profesora Tunnera