To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wydawało się, że przypatruje się starej wykładzinie na podłodze. Twarz pochyliła, na czole miała głęboką zmarszczkę, ale Shea nie wiedział, czy słucha go, czy nie. Z Merriwethera nie było większego pożytku. Usiadł już na własnym krześle, ale nawet nie zdjął płaszcza. Siedział pochylony, z rękami złożonymi między kolanami. Gapił się na maszynę do pisania, na własną, nie dokończoną relację z procesu Scottiego. Sprawiał wrażenie, że myślami przebywa zupełnie gdzie indziej. Rany boskie, pomyślał Shea. Nie podobało mu się to, w co tu wtargnął, to było z pewnością coś poważnego. Słoń w składzie porcelany. Te dwie spragnione miłości duszyczki, chcące przez chwilę dać upust swojej tęsknocie, a tutaj on, wielki paskudny Christopher Shea, brutalnie przerywa im takimi głupstwami jak, ot, bagatela, polityka i prawda, na godzinę i kwadrans do zamknięcia numeru w przeddzień najważniejszych, do jasnej cholery, wyborów w historii tego okręgu... - Sally - powiedział. Poruszyła się lekko. Podniosła na chwilę wzrok, ze znużeniem, jakby bolała ją głowa, a on walił jej nad uchem jakimś młotem. - Chris, przepraszam cię, co mówiłeś? - Mówię, że musimy czekać... - Na Rumplemeyera? Nie wiemy, gdzie się podział Rumplemeyer. - Dzwoniliśmy na policję, nie aresztowali go. Gdzie może być? Powinien tu zaraz być. Sally masowała sobie ręką skronie. - Czy Rumplemeyer kiedyś się spóźnił z tekstem na zamknięcie numeru? - nie dawał za wygraną Shea. Ale ona tylko westchnęła, nie odpowiedziała mu. Odwrócił się. Odłożył ze złością papierosa na popielniczkę. Przeczesał włosy palcami. Miał ochotę wyrywać je sobie garściami. Można przez nią oszaleć. Znów to samo: chce walić w szeryfa jak w bęben, dobrać się do niego jeszcze raz. Shea nie mógł tego wytrzymać. Zerknął na nią. Wystarczy spojrzeć, pomyślał. Przygnębiona, pokonana. Jest skończona i dobrze o tym wie. Od jutra szeryf będzie miał w ręku cały okręg. Sally nie znajdzie nikogo, kto by się odważył powiedzieć na niego złe słowo. I tylko o to jej chodzi. Dzisiaj ma ostatnią szansę, żeby podstawić mu nogę, ostatni cień nadziei, że się uda go powstrzymać. I dlatego jest zdecydowana iść na całość. Shea po prostu nie mieściło się w głowie, że ona może pójść na coś takiego. To już nie obsesja, to opętanie. Ma zamiar opublikować jego rewelacje o spekulacji ziemią, ale chce, żeby to poszło pod wspólnym tytułem z tekstem Merriwethera z procesu i z informacją, którą przetelefonował Rumplemeyer z jakiejś budki, nie wiadomo gdzie. I te trzy kawałki, tak połączone, jak chce to zrobić Sally, dadzą w sumie jedną historię o morderstwie i spisku, która będzie krzyczeć z pierwszej strony właśnie wtedy, kiedy wyborcy pójdą do urn. To wariactwo. Ta jej historia. Wariactwo, myślał Shea. Sedno tych trzech opowieści, zdaniem Sally, jest następujące: Billy Thimble, prawnik, zajmujący się nieruchomościami oraz narkoman, został zeszłej wiosny aresztowany przez szeryfa Dolittle’a. Żeby nie pójść za kratki udzielił szeryfowi informacji o spekulacyjnych zakupach ziemi w Hickory przez Ralpha Jonesa. Potem, przyciśnięty przez własny nałóg, zmienił front i zaszantażował szeryfa. Zagroził, iż ujawni, że Dolittle wypuszcza takich przestępców jak on, Billy, jeśli udzielą mu pomocy w realizacji celów politycznych. Wtedy, zdaniem Sally, szeryf wrobił Thimble’a w ten sposób, że powiedział córce, Cindy, iż Thimble ma zamiar sypnąć policji Vincenta Scottiego. Szeryf wiedział, że Cindy przekaże informację Teddy’emu Wocekowi, a ten Scottiemu. Wtedy Thimble będzie musiał wiać i przestanie stanowić dla szeryfa zagrożenie. Okazało się jednak, że pan Scotti się nie patyczkował i z mety rozwalił Thimble’a. Więc teraz szeryf miał problem z Wocekiem i Cindy, bo mogli zaświadczyć o jego roli w tym zabójstwie. Więc podczas aresztowania Scottiego pozbyto się Woceka. A potem szeryf wsadził własną córkę do szpitala psychiatrycznego, żeby i ją uciszyć. Według Shea był to najbardziej idiotyczny stek wymysłów, jaki zdarzyło mu się słyszeć od czasu spekulacji na temat, kto zabił Johna Kennedy’ego. - Sally - powiedział błagalnie. - Tylko mnie wysłuchaj. Tylko wysłuchaj. - Stanął nad jej biurkiem. Wyciągnął do niej ręce. - Nawet gdyby na moment przyjąć, że Cindy Dolittle nie jest kompletnie stuknięta... dobrze? Znaczy, trudno to przyjąć, ale powiedzmy... Wtedy nadal możesz wyciągać błędne wnioski. Może Billy Thimble rzeczywiście był informatorem szeryfa, ale szeryf wygadał się córce tylko przez pomyłkę? Mogło tak być? I to wszystko zakładając, że Cindy powiedziała prawdę. - Rozłożył ręce. Sally siedziała zasępiona. - Natomiast twierdzić, że Dolittle rozmyślnie wydał Billy’ego Thimble gangsterowi na rozwałkę, że z zimną krwią kazał zamordować chłopaka córki, że własną córkę kazał zamknąć do czubków... no to już przesada... Sally... no wiesz... - Opuścił bezwładnie ręce, klapnęły o uda. - Przepraszam bardzo, Sally, ale to jest wariactwo. Nie wiem, jak to inaczej określić. Wariactwo. - Wyszarpnął następnego papierosa z paczki. Pomachał nim przed nią. - Musimy poczekać na Rumplemeyera. Trzeba go zapytać... Zdaje się, że nagle wytrzymałość Sally się wyczerpała. Wystawiła przed siebie dłonie, zamachała nimi, jakby opędzała się od komarów. - Dosyć, Chris, wystarczy, dobrze? - powiedziała, szorstko jak na nią. Wstała. Stali teraz naprzeciw siebie w wąskim przejściu: wysoki, tęgi mężczyzna i drobniutka kobieta, patrzyła przed siebie, nie podniosła wzroku do góry. - Nie wiesz, o jaką stawkę idzie gra - wyszeptała. - Nie wiesz, o jaką stawkę. - Jaką stawkę? - Shea zbliżył się do niej o krok. - Jaką stawkę? Sally... Sally, jeśli to puścimy, jeśli puścimy taki tekst, a ludzie szeryfa jutro wygrają, wybuchnie wojna. Rozumiesz? O to idzie gra. To będzie gorsze niż wojna. Dolittle doprowadzi do zamknięcia tej redakcji. Pójdziemy na bruk. Będzie nas szarpał ze wszystkich stron: źródła informacji, dystrybucja... Dotrze prosto do White Plains, jeżeli będzie musiał. A jeśli chodzi o ciebie, ciebie osobiście... - Shea czuł, że serce mu przyspiesza. Wiedział, że znowu ma za długi język. Wiedział, że posuwa się za daleko. Ale nie umiał się powstrzymać. - ...wywlecze każdy szczegół twojego życia osobistego, niczego nie uda ci się uchronić. - Sally spojrzała mu teraz prosto w twarz. Miał wrażenie, że zobaczył w jej oczach błysk nienawiści, usta miała zaciśnięte w cienką, siną linię. - Tak, tak, zrobi to, Sally. Jeśli uderzysz w niego tym... tym... tą swoją teorią, tymi nie potwierdzonymi banialukami... narazisz się na walkę totalną, nie oszczędzi ci niczego. Niczego