To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. sekundkę. – Nie mogę. Co tu, panie psiakrew, opowiadać. Dawaj, magister, emetyku i zmiatam. – Tak – zawołał Wielicki – radca nie wierzy? Panie Władysławie! W aptece zjawił się puer. – Co pan robi w materialni? – zapytał uroczyście pryncypał. – Vinum stibiatum... – Widzi radca! Vinum stibiatum, czyli winko emetyczkowe! – Bodaj wam w karku trzasło, panie psiakrew! – Radca sobie pozwoli przedstawić... mój alter ego12 pan Turkowski... radca Podciupski, nasz kochany naczelnik ogniowy... asekuracyjny! Uczeń uścisnął z uszanowaniem potężną prawicę zamaszystego radcy, nie wiedząc na razie, co bardziej podziwiać, czy dziwnie wzorzystą chustkę, w którą co chwila nos wycierał, czy niezwykle rozłożysty i przeoryginalnie purpurowy przyrząd do konserwowania tabaki. Wielicki tymczasem ciągnął dalej: 12 A l t e r e g o (łac.) – drugi ja; potocznie: zastępca. 43 – Świeżutkie, jakby nie było, winiusio zaraz będzie... w tej chwili. Właśnie dziś rano otrzymałem transport znakomitej malagi. U mnie, coś owoś, wszystko musi być znakomite i świeże. To grunt. – Więc, panie psiakrew... to na maladze? – Słowo daję! I to na jakiej maladze! Uważa pan radca... mój przyjaciel... krewny, panie... mieszka... no, jakby nie było, mieszka... hm! W... w Portugalii mieszka. Bardzo blisko... Malagi... tuż prawie... i... jakby nie było... potrzeba mi... tego... sypię list... i jest... coś owoś... tego... oo! List... sam list idzie tydzień... cały tydzień, i to w jedną stronę! Radca kręcił głową z niedowierzaniem. Wielicki nie ustawał jeszcze w chęci przekonania Podciupskiego o swoich stosunkach i świetnym zaprowidowaniu apteki. – Zapewne... tu, jakby nie było, panowie o czymś podobnym nie macie pojęcia! Wielecki to rodzynkarz, śmieciarz, sklepikarz, jakby nie było!... U mnie... potrzeba wina! O, cała beczka. A co to za wino... panie... uum! Tyle było rzetelnego zachwytu w głosie Wielickiego, że i radca mlasnął językiem. – Panie psiakrew! Ho, ho! Tak powinno być, panie psiakrew... Ale, wiecie co, magistrze drogi... moglibyście... panie psiakrew... butelczynę ustąpić... Wielicki się zmieszał. – Jakby nie było! Niby! Aha!... Wprawdzie... jeszcze nie ściągnięte, stoi właśnie na... tego... legarach... Wyliczone! Rachunek! Oho! Wystarczyć musi! Każda kropla wyliczona! – Bodaj ci w karku trzasło, panie psiakrew! Cóż bo jedna... mała... buteleczka dla przyjaciela!... Oczywiście, koszta poniosę!... Jasna rzecz! Co tam... Przy okazji córka będzie miała paszport... a ja, panie psiakrew... – Za pozwoleniem – przerwał Wielicki, usiłując skierować rozmowę na inny przedmiot. – A może byśmy tak po kropelce chiny. Co? – Chiny? Panie psiakrew... chiny można! Przecież i to lekarstwo, a nie gorzałka. Wielicki zainaugurował przekąskę z chleba i szynki i po wymieszaniu kilku zapachów ze spirytusem, zasiadł w pokoiku Władysława do chiny razem z Podciupskim. Radcy napój przypadł do gustu. – Panie psiakrew! Bodaj ci w karku trzasło, magistrze. Oko mi zbielało... Lecz, panie psiakrew... smak jest! Tylko tego buteleczkę... malagi! – Jeszcze po jednym! – Tylko... po jednym. Smak, panie psiakrew... bo smak. – Bo to... jakby nie było, aqua vitae!... – Bodaj ci w karku trzasło za twoją łacinę! Przedni trunek! Dziękuję! Żebym to ja jeszcze mógł co poradzić na ten mój „catarus chronicus...”, czy jak tam, panie psiakrew, po waszemu?... Ale... buteleczkę malagi muszę mieć!... – Jakby nie było... może tak po jednym?... – Ano, po jednym! Muszę mieć buteleczkę... panie psiakrew... tej... twojej portugalki!... – Co? Radca ma katar?... Bajki!... Ja tu radcy dam synapinomentolu. – Synapinolent... to... men... Bodaj ci, panie psiakrew, w karku trzasło... Tylko... buteleczkę... ma... – O... jakby nie było... to jest środek... na ból głowy, lecz coś owoś pomoże... – Pomoże! To dobrze, bo to kichanie stoi mi, panie psiakrew... kością... w nosie... Po jednym... możemy. Butelka może być nieduża... Muszę ją mieć, bo mnie ta portugalka rozbiera! Aa! Wielicki widząc, że się od malagi nie wykręci, wyszedł do materialni i kazał Władysławowi, aby natychmiast polecił... służącej od gospodyni kupić u Kulewskiego taką samą butelkę... Tylko po cichu, aby Podciupski nie spostrzegł. Po paru minutach Władysław dał znak Wielickiemu, że wino jest przyniesione. 44 – No... cóż mam robić? – ozwał się ten ostatni rubasznie. – Komu jak komu, lecz dla drogiego radcy krwi bym sobie utoczył, jakby nie było!..