To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Do kogo jego zdaniem należy statek? Wintrow milczał przez długą chwilę. - Skoro chcesz zadać to pytanie kapitanowi Kennitowi, zrób to. Tylko on jeden może ci na nie odpowiedzieć. Jeśli spytasz mnie, usłyszysz prawdę, nie zaś opinię. - Specjalnie mówił ciszej niż kapłan, toteż wszyscy zainteresowani podchodzili coraz bliżej. Ich liczba rosła. W tłumie chłopiec dostrzegł wielu członków pirackiej załogi. Adar Sa uśmiechnął się złośliwie. - Przypuszczam, że znam tę twoją prawdę. Zapewne twierdzisz, że statek należy do ciebie. Wintrow potrząsnął głową i odwzajemnił uśmiech. - „Vivacia” jest żywostatkiem i należy tylko do samej siebie. Jest wolną istotą, ma prawo decydować o własnym losie. Czy ty, który nosiłeś ciężkie łańcuchy niewolnictwa, odważysz się uczynić ją swoją służącą? Potraktujesz ją z takim samym okrucieństwem, z jakim ktoś potraktował niegdyś ciebie? Pozornie zwracał się wyłącznie do kapłana. Nie rozglądał się, aby zobaczyć reakcję innych. Milczał, sugerując, że oczekuje odpowiedzi. Po chwili Adar Sa parsknął pogardliwie. - Ten młodzieniec chyba kpi sobie z nas - oświadczył zebranym. - Galion potrafi mówić za sprawą jakichś czarów. To jedynie sztuczka typowa dla Miasta Wolnego Handlu. Niemniej jednak statek to statek. Rzecz, nie osoba. I wedle wszelkich praw należy się nam! Tylko kilku niewolników zdążyło wymamrotać słowa poparcia. W sekundę później odezwał się któryś z piratów. - Mówisz może o buncie?! Jeśli tak, weź głęboki wdech, bo zaraz wylądujesz za burtą. - Błysnął nieprzyjaznym uśmieszkiem, obnażając czarne pieńki zepsutych zębów. Stojący po jego lewej stronie wysoki pirat roześmiał się gardłowo. Przeciągnął potężne ramiona, manifestując wytatuowanym obrońcom Adara Sa swą siłę. Obaj mapnicy wyprostowali się, mocno zmrużyli oczy. Kapłan wyglądał na zaszokowanego. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej reakcji ze strony załogi. Podniósł z dumą głowę i spytał oburzonym tonem: - A cóż was to obchodzi? Muskularny pirat dźgnął wysokiego Adara Sa palcem w pierś. Nie cofając palca, odparł: - Kennit jest naszym kapitanem. Będzie tak, jak on powie. Zgadza się? - Kiedy Adar Sa zrobił krok w tył, pirat ostrzegł: - Lepiej mu się nie sprzeciwiaj. I nie miel jęzorem za jego plecami. Jeśli coś ci się nie podoba, poskarż mu się w twarz. To twardy człowiek, ale też uczciwy i sprawiedliwy. Nie obgaduj go, bo w razie kłopotów jego gniew może się skupić na tobie. Po tych słowach piraci spokojnie wrócili do pracy. Adar Sa nie dawał jednak za wygraną. Nie skrywał gniewu, lecz jego głos zabrzmiał słabo i dziecinnie. - Bądź pewny, że porozmawiam o tej sprawie z Kennitem. Z pewnością z nim porozmawiam! Wintrow spuścił wzrok na pokład. Może jego ojciec miał rację. Może istniał sposób odzyskania ich rodzinnego statku, odebrania go zarówno niewolnikom, jak i piratom. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Serce zabiło mu szybciej. Był zaskoczony. Skąd mu się wzięły takie myśli? * * * „Vivacia” była bardzo zaabsorbowana. Chociaż z pozoru wpatrywała się wprost przed siebie, ponad wodą, w rufę „Marietty”, naprawdę skupiła uwagę na swym wnętrzu. Mężczyzna za sterem prowadził statek pewną ręką, po linach skakali prawdziwi marynarze. Co do jednego doskonale wyszkoleni! Załoga zmywała brud z jej pokładów i ładowni, reperowała stolarkę i polerowała metalowe części. Po raz pierwszy od wielu miesięcy galion nie miał wątpliwości co do kompetencji kapitana. „Vivacia” mogła sobie pozwolić na rozmyślania o własnych problemach, wiedziała bowiem, że pracujący na pokładzie ludzie znają swój fach. Żywostatek - poprzez swe czarodrzewowe kości - był świadom wszystkiego, co działo się w jego wnętrzu. Większość zdarzeń wydawała się przyziemna i niemal niewarta uwagi. Takie sprawy jak splatanie lin czy siekanie cebuli w kuchni statku nie interesowały galionu. Te drobiazgi nie mogły zmienić jego losu. Kennit natomiast mógł. Ów zagadkowy mężczyzna spał obecnie niespokojnie w kapitańskich kwaterach. „Vivacia” nie mogła go zobaczyć, lecz wyczuwała w sposób niemożliwy do opisania ludzkim językiem. Wiedziała, że kapitanowi ponownie rośnie gorączka, a kobietę, która go dogląda, dręczą obawy. Więź była zbyt słaba. „Vivacia” nie znała jeszcze tych dwojga wystarczająco dobrze i nie mogła śledzić każdego ich gestu. Zresztą Kennita i tak rozumiała o wiele lepiej niż Ettę. Jego rozgorączkowane sny niedbale przesączały się w umysł galionu niczym krew przelana na pokładzie statku. „Vivacia” wchłaniała myśli mężczyzny, choć (niestety) nie potrafiła ich zrozumieć. Nie miały dla niej żadnego sensu