To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Niech Bóg czuwa nad wami. Dan w mieście Grandchamp pod pieczęcią osobistą w dniu Świętej Katarzyny, roku naszego panowania w Anglii szesnastego, we Francji trzeciego". W początkach stycznia roku 1343 krypta katedry Świętego Pawła w Londynie przyjęła najcięższą trumnę, jaką kiedykolwiek do niej spuszczono. * * * ... Tu autor zmuszony przez historię do zabicia swego ulubionego bohatera, z którym współżył w ciągu sześciu lat, odczuwa smutek równy zmartwieniu króla Anglii Edwarda; pióro wypada mu z rąk, jak mówią starzy kronikarze, i nie pragnie ciągnąć opowieści, przynajmniej na razie, a jedynie zaznajomić czytelnika z końcem życia niektórych głównych bohaterów tej historii. Przekroczmy jedenaście lat i przekroczmy Alpy. Epilog Jan I Nieznany Droga do Rzymu W poniedziałek 22 września roku 1354 znamienity sieneńczyk Giannino Baglioni otrzymał list w pałacu Tolomeiów, siedzibie banku należącego do owej kompanii; list od słynnego Coli di Rienzi, który zawładnął był Rzymem i przybrał starożytny tytuł trybuna. W piśmie tym, datowanym w ubiegły czwartek na Kapitolu, Cola di Rienzi pisał do bankiera: "Wielce drogi przyjacielu, w poszukiwaniu was wysłaliśmy ludzi z poleceniem, by spotkawszy was prosili o łaskawe przybycie do nas, do Rzymu. Donieśli nam, że istotnie odnaleźli was w Sienie, lecz nie zdołali skłonić do odwiedzin. Uprzednio nie pisaliśmy do was, ponieważ nie było pewne, czy was odnajdą, lecz teraz, gdy wiemy, gdzie przebywacie, prosimy, abyście niezwłocznie do nas przyjechali, natychmiast po otrzymaniu tego listu, i to w wielkiej tajemnicy w sprawach tyczących Królestwa Francji". Z jakiego powodu trybun, który wychował się w oberży na Trastevere, lecz twierdził, że jest nieprawym synem cesarza Niemiec Henryka VII - a więc przyrodnim bratem króla Jana Czeskiego - sławiony przez Petrarkę jako wskrzesiciel starożytnej wielkości Italii, z jakiego powodu Cola di Rienzi chciał rozmawiać, i to pilnie, i w tajemnicy z Gianninem Baglioni? W następnych dniach, w czasie drogi do Rzymu wciąż zadawał sobie to pytanie. Podróżował ze swym przyjacielem notariuszem Angelem Guidarellim poprosiwszy go, aby mu towarzyszył, przede wszystkim dlatego, że jazda we dwójkę wydaje się krótsza, a także dlatego, że notariusz był młodzieńcem roztropnym i biegłym we wszystkich bankowych sprawah. We wrześniu słońce jeszcze ogrzewa wioski otaczające Sienę, a słoma na ścierniskach okrywa pola niby płowe futro. Jest to jeden z najpiękniejszych w świecie krajobrazów; Bóg lekko nakreślił falistą linię pagórków i zasiał obfitą, różnorodną roślinność, wśród której króluje cyprys. Człowiek pracowicie uprawia tu ziemię i wszędzie pobudował swe siedziby, wszystkie one, od książęcej willi po najskromniejsze folwarczne budynki w barwie ochry, mają krągłe dachówki, jednaki wdzięk i harmonię. Droga nigdy nie jest monotonna, wije się, wznosi, opada ku nowym dolinom wśród tysiącletnich oliwek i półek schodzących tarasami. W Sienie tak Bóg, jak i człowiek, wyróżnili się talentem. O jakichże to francuskich sprawach rzymski trybun pragnie rozmawiać, i to potajemnie, ze sieneńskim bankierem? Dlaczego aż dwukrotnie do niego wysyłał ludzi i przesłał ów ponaglający list, w którym go nazywał "wielce drogim przyjacielem"? Czy aby nie chodziło o udzielenie nowych pożyczek królowi w Paryżu lub zapłacenie okupu za jakichś możnych panów w niewoli angielskiej? Giannino Baglioni nie przypuszczał, że Coli di Rienzi aż tak leży na sercu los Francuzów. A gdyby tak było istotnie, dlaczego trybun nie zwrócił się do innych członków kompanii, do starszych, do Tolomea Tolomei, Andrea, Giacoma lepiej obeznanych z owymi sprawami, bo ongiś jeździli do Paryża, by zlikwidować spadek po starym wuju Spinello, gdy trzeba było pozamykać kantory we Francji? Oczywiście Giannino miał matkę Francuzkę, piękną, młodą damę, trochę smutną, która jawiła mu się wśród dziecięcych wspomnień na tle starego zamku w dżdżystym kraju. Oczywiście, ojciec jego Guccio Baglioni, kochany ojciec, zmarły już przed czternastu laty podczas podróży do Kampanii... i Giannino kołysząc się na koniu kreślił na piersi dyskretny znak krzyża... ojciec jego, gdy przebywał we Francji, był mocno zamieszany w wielkie dworskie sprawy między Paryżem, Londynem, Neapolem i Awinionem. Obcował z królami i królowymi, a nawet osobiście uczestniczył w słynnym konklawe w Lyonie... Jednak Giannino nie lubił wspominać Francji, właśnie z powodu matki, której nigdy już nie zobaczył i nie wiedział, czy żyje jeszcze, czy już umarła; z powodu swego pochodzenia, prawego w opinii ojca, nieprawego w oczach pozostałej rodziny, wszystkich tych krewniaków nagle odnalezionych, gdy miał dziewięć lat: dziadka Mina Baglioni, wujów Tolomeiów, mnóstwa kuzynów. Długo Giannino czuł się wśród nich obco. Wszystko robił, by zatrzeć różnice, wejść do wspólnoty rodowej, stać się sieneńczykiem, bankierem, Baglionim. Wyspecjalizował się w handlu wełną, może dlatego, że wciąż trochę tęsknił do owiec, zielonych łąk i dżdżystych poranków; w dwa lata po śmierci ojca poślubił posażną pannę z dobrej sieneńskiej rodziny, Giovannę Vivoli, która obdarzyła go trójką synów, i żył z nią bardzo szczęśliwie, zanim zmarła podczas moru w 1348. W następnym roku ponownie się ożenił z bogatą panną Francescą Agazzano i dwóch następnych synów rozweselało jego dom, teraz zaś oczekiwał nowych narodzin. Szanowali go rodacy, uczciwie załatwiał sprawy i powszechnemu uznaniu zawdzięczał urząd kamerlinga w szpitalu Matki Boskiej Miłosiernej. San Quirico d'Orcia, Radicofani, Acqapendente, jezioro Bolsena, Montefiascone; noce spędzane w gospodach o grubych portykach, a rankiem dalsza podróż..