To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Mówi, że marzył on, aby wznieść świątynię ku czci swego ojca. Jedynym trwałym materiałem, jakim rozporządzał, były doczesne szczątki jego niefortunnych przeciwników. Nie pozostawało nic innego, jak wykorzystać ten budulec. Owa idea, sama w sobie dość makabryczna, nie jest przecież aż tak bardzo odległa od estetyki baroku. Antajos kolekcjonował tedy kości zabitych, jak dobry budowniczy z miłością kolekcjonuje kamienie, cegłę i drewno. Dbał o to, aby zabezpieczone były z dala od słońca, wszystko-żernego piasku i wilgoci. Raz po raz zmieniał projekt budowli. Chciał, aby mauzoleum wznoszone ku czci rodziców miało idealne proporcje ludzkiego ciała. Jego apsydy były z żeber, używał także żeber jako sklepienia świątyni. Ze sklepienia zwisały paciorkowate kostki nadgarstka, tworząc złudzenie lamp i pająków. Kości kręgosłupa były kolumnami. Wiązał je po kilka, aby zapewnić gmachowi konieczną wytrzymałość. Co roku, w porze deszczów i wichrów, świątynia waliła się i cały trud budowniczego przypominał teraz opuszczone obozowisko hien. Bezładne kości leżały na piasku. Był to jakby szyderczy żart bogów, którzy tępią wywyższenie. I co roku Antajos zaczynał od nowa, z równym uporem, pietyzmem i beznadziejną miłością. Antajos, widziany z daleka i oświetlony z góry, przypominał wolno sunący przez bezdroża głaz. Jego chód przypominał sposób poruszania się zmanierowanych aktorów westernu. W przypadku olbrzyma nie była to wcale maniera, ale twarda konieczność. Całą swoją energię, wszystkie swoje siły, czerpał z ziemi, z fizycznego kontaktu ze skałą, gliną, prochem nawet. Gdyby nie to, że był dzieckiem bogów, a tego nikt nie ośmielał się kwestionować, można by sądzić, że przyroda potraktowała go po macoszemu i przez roztargnienie odmówiła mu określonego miejsca w porządku gatunków. Kto wie, czy forma drzewa, cedru na przykład, nie byłaby najbardziej stosowną formą dla jego istoty. Ale Antajos był tworem naziemnym, wyzbytym korzeni, napiętnowanym strachem przed osaczającymi go ze wszystkich stron otchłaniami powietrza. Ptaki i zawieszone w górze gwiazdy napawały go odrazą, każdy skok przyprawiał o zawrót głowy i omdlenie. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi - noce na pustyni zapadają szybko: szara błyskawica zmierzchu, a potem już ciemność - Antajos, który nie miał ani domu, ani nawet stałego miejsca postoju, budował swój schron, głęboki podziemny korytarz, tak wąski, że mógł tylko pomieścić jego leżące ciało. Wciskał się w ten mroczny wilgotny azyl jak wielki robak i zapadał w sen, błogi i pożywny. Owe nocne praktyki Antajosa można tłumaczyć symbolicznie - jako powrót do łona matki lub nostalgiczną wędrówkę do źródeł. Ale po co mnożyć ukryte znaczenia, skoro wszystko da się wyjaśnić w sposób prosty, a mianowicie - cyklami wegetacji. Każdy, kto był na pustyni, zauważył na pewno toczone wiatrem wiązki gałązek i liści, zupełnie - z pozoru - obumarłe. Na pierwszy rzut oka - śmiecie stworzenia, okruchy ze stołu matki natury. Ale gdy tylko spadną pierwsze deszcze, następuje nagła metamorfoza, i to, co zdawało się być na zawsze odtrącone od życia, zapuszcza korzenie, kwitnie, pachnie oszałamiająco, wydaje owoce - słowem - żyje rozrzutnie, mocno i wspaniale. Istnieją powody, aby sądzić, że spotkanie Antajosa z Heraklesem było przypadkowe, nie zaplanowane w kalendarzu herosa, ot, jeden z jego gościnnych występów. Dlatego nie zostało zapisane na spiżowej tablicy głównych prac bohatera. Wszystkie źródła są zgodne co do wyników zapasów, natomiast ich przebieg relacjonowany był różnie. Diodorus Siculus opisuje pojedynek jako mecz zapaśniczy, połączony z zakładem, polegającym na tym, że pokonany musi zginąć (nie mówi jednak, czy własnoręcznie, czy też ma zostać przez zwycięzcę zgładzony). Jest to wersja wulgarnie płaska, przywodząca na myśl reguły walki gladiatorów lub, co gorsza, zasady rosyjskiej ruletki. Inne przekazy, również mało budujące, mówią, że Herakles zasłonił własnym ciałem wejście do podziemnego azylu Antajosa, co w języku późniejszych strategów określa się terminem „wziąć miasto głodem". W istocie był to pojedynek otwarty, męski, mano al mano, i morderczy. Antajosa uczłowieczali nie tylko Pindar, ale także sam Platon, który przypisał mu zasoby inteligencji zawodowej, w szczególności wynalazek pewnych chwytów zapaśniczych. Tak więc poezja, czas i filozofia pracowały nad tym, aby walce nadać cechy prawdziwego agonu, w którym przeciwnicy mieli szansę statystycznie równe. Herakles pojął od razu, że stacza walkę bez precedensu. Zarówno bitwy, jak i zawody siłaczy, polegają na tym, że usiłuje się pozbawić wroga pozycji wyprostowanej, zredukować go do leżącego obiektu. Tymczasem Antajos obalony na ziemię podnosił się coraz bardziej krzepki i ochoczy, krzykliwy i agresywny. Bohater musiał zatem porzucić normalną taktykę, co więcej, pokonać głęboko zakorzenione w nas wszystkich pojęcie tego, co nazywamy górą i dołem, wywyższeniem tryumfatora a rzuceniem w pył klęski. Bowiem każde uniesienie w górę oznaczało dla Antajosa śmierć