To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Byliśmy zbyt twardzi, żeby z nich korzystać. I oto stałem tam, młodzik z prądownicą w rękach, czując przypływ adrenaliny i starałem się spisać jak najlepiej. Człowieku, jak ta woda waliła! Jakie to było ciśnienie! Ledwo mogłem utrzymać prądownicę w rękach, ale trzymałem z całych sił i w końcu udało się nam stłumić pożar. Wciąż pamiętam, jak wychodziłem z tego budynku - brudny, wyczerpany, spocony. Dałem radę i wszyscy o tym wiedzieli. Trzymałem prądownicę. Tak naprawdę nie ma słów, które mogłyby wyrazić, co czułem tego pierwszego razu. To uniesienie. Dumę i satysfakcję. Poczucie siły. Celu. I wszystko to spotęgowane, jeśli zdarzyło się walczyć z ogniem w budynku mieszkalnym, ratować ludzi. Ta myśl, że naprawdę gasisz pożar. Ty. Człowiek trzymający prądownicę. Wszyscy inni - od dowódcy w dół - tylko cie wspierają, a ty grasz główną rolę. Nie może się z tym równać żadne inne uczucie na świecie. To lepsze niż seks. Lepsze niż rozstrzygnąć w krytycznym momencie o losie meczu base ballu. A pierwszy raz jest zawsze najsłodszy. Stąd już prowadziła dalej prosta droga. Moi rodzice wciąż mieszkają na Staten Island, w tym samym domu, w którym mieszkaliśmy, gdy chodziłem do gimnazjum. Mój ojciec pracuje w zakładach oczyszczania miasta, matka jest pielęgniarką. Byłem pewny, że śledzą przebieg tego dramatu w telewizji, zadają sobie pytanie, gdzie jestem, czemu nie daję znać. Moja córka Lisa na uczelni - Pace University, dwie przecznice stąd - także się martwi. Podejrzewa, że jestem w którymś z tych budynków. I ma rację. Stephen powinien być w szkole w New Jersey, dostatecznie daleko, żeby to, co się tu dzieje, zbytnio go nie zaprzątało. A Debbie... ona zawsze się denerwuje, kiedy jestem w robocie, ale potrafi ten niepokój od siebie odpychać. Zawsze jej się to jakoś udawało, tym razem też sobie poradzi. Jest teraz w pracy, w szpitalu. Da sobie radę, pewnie myśli, że wciąż jestem w jednostce,, parę kilometrów od miejsca katastrofy. Jeszcze nie czeka na znak, bo nie ma na co czekać - robi to, co do niej należy, i wie, że ja też robię to, co do mnie należy. Jakiś czas później Debbie powiedziała mi, co rzeczywiście robiła tego dnia, w czasie tych długich, pełnych niepewności godzin. Tego ranka pracowała na oddziale noworodków, jeśli mogła, śledziła przebieg wydarzeń w telewizji, tuliła cudze dzieci, jakby to były jej własne, myślała o Lisie znajdującej się tylko o dwie przecznice od miejsca dramatu. Myślała o mnie, nie chciała uwierzyć, że mogę być gdzieś w pobliżu tego strasznego miejsca, a zarazem nie mogła uwierzyć, że mogłoby mnie tam nie być. Debbie... Wróciło do mnie wspomnienie chwili, kiedy się spotkaliśmy. W tym samym czasie chodziliśmy do Staten Island Community College, ale nie tam się poznaliśmy. Musieliśmy powędrować aż na brzeg Jersey, żeby nasze ścieżki się zeszły, ale potem nie było mowy, żeby się mogły rozejść. Właśnie skończyłem Baruch College i poszedłem do Akademii Policyjnej. Myślałem, że zostanę stróżem prawa, nawet byłem ulicznym gliną na Lower East Side przez dwa i pół roku. Gdy zwolniono mnie w okresie oszczędności w budżecie miasta, i tak miałem już tego dość. Wiedziałem, że chcę być strażakiem. Jako dzieciak roznosiłem gazety. Nosiłem je także do jednostki straży pożarnej i pamiętam, że już wtedy mnie tam ciągnęło. Ci strażacy to byli wielcy, dobrzy faceci. Chciałem być jednym z nich, jednym z tych silnych, porządnych facetów, uwielbiałem przesiadywać z nimi w kuchni. Wyrastałem w dzielnicy zamieszkanej przez ludzi, którzy ciężko i uczciwie pracowali na chleb, pośród pracowników służb miejskich; i gdzieś wśród tych służb sam miałem sobie szukać roboty. To nie jest tak, że od dziecka chciałem być strażakiem - u diabła, gdyby tak było, nie próbowałbym pracować w po licji - ale kiedy miasto ogłosiło nabór, a straż sięgnęła po listę ludzi, którzy przeszli test przydatności, nie wahałem się ani chwili. I kiedy to zrobiłem, zrozumiałem, że to było moje miejsce