To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Znam ludzi nawykłych do poobiedniej drzemki, albo przedwieczornej, albo okazjonal- nej o różnych porach — dla zregenerowania sił. Więc uspokajałem siebie: — Cóż z tego, że dotąd sześć albo siedem godzin nocnego snu starczyło mi, abym czuł się rześki przez całą dobę? Organizm może nabywać — na przykład z wie- kiem — nowych wymagań. Uczucie zniechęcenia, biernego poddawania się otępiają- cemu próżniactwu ogarniało mnie coraz częściej. Wreszcie zacząłem zlecać robotom takie zajęcia, które dotąd wolałem sam wykonywać. Nie kryłem się z tym, bo nie potrzebowałem. A jednak nikt nie zwrócił na to uwagi — jak i ja nie spostrzegłem takich albo podobnych zmian w zachowaniu kolegów. Na to zleniwiałem zanadto. Inni także. Życie toczyło się jak w spowolnionym filmie. Dziecinnie łatwo wykryłby to zewnętrzny obserwator, lecz w odczuciu nas samych, coraz głębiej pogrążających się w tym gnuś- nieniu, wszystko przebiegało normalnie. Komputery też nie uprzedziły o niczym, bo nie nakazaliśmy im analizy kontrol- nej naszych własnych zachowań. Sygnał ostregawczy uderzył z innej strony: postępy w edu- kacji Seda załamały się na niektórych odcinkach. Chłopiec — już prawie siedmioletni — czytał płynnie, opanował podstawowe metody utrwalania tekstu i rachowania kieszon- kowym komputerkiem. Uczenie Seda przebiegało bez za- kłóceń, lecz pojawiły się u niego rażące luki w wiadomościach przedtem solidnie przyswojonych. Nadto, raz po raz gubił świadomość poszczególnych faktów, które przedtem znał wyśmienicie z własnego doświadczenia. Zapominanie to było selektywne. Jaskrawo dotyczyło życia Seda w puszczy — co dało się sprawdzić, gdyż mieliśmy zupełną dokumentację zwierzeń naszego chłopaka. Szukając wyjaśnień porównywaliśmy, że najpierwsze obrazy z dzieciń- stwa rozpływają się potem w mgle: dorośli nie pamiętają rozmaitych przeżyć, które niegdyś w umysłach ich samych, wówczas sześcio- lub siedmiolatków, tkwiły mocno — jako odbicie wcześniejszych zdarzeń, ostro odgraniczone od teraź- niejszości. Na tej drodze nie mogliśmy jednak objaśnić, czemu Sed już nie wie czy wędrował po puszczy z matką, czy też z ojcem; oraz czy miał rodzeństwo. Natomiast relacja kontrol- na chłopca o okolicznościach schwytania go, łącznie z topo- grafią tamtego miejsca, porą dnia i pogodą, nie różniła się od tego co uprzednio podawał, i od naszej własnej dokumentacji. Ale to nie znaczyło, iż Sed lepiej zachował w pamięci smutne doznania: całkiem zapomniał wyjątkowo nie lubiane- go dotąd zdarzenia, kiedy po raz drugi zniewoliliśmy go (a przecież to się stało później). Stąd — chłopak nie zna już genezy powstania wybiegu. Za to świetnie przypomina sobie Karola i Leona z partnerkami (wie od nas, że to były androidy). Mniej wiernie odtwarza kontakty z Mariettą — choć z żadnym dzieckiem nie bawił się tyle, co z nią. Ale żywo widzi jej paniczną ucieczkę i rychłe zniesienie potem wybiegu. Jesteśmy głęboko przybici. Nieoceniona wartość Seda jako jedynego łącznika ze światem leśnych ludzi cofa się w cień. Chodzi po prostu o naszego chłopaka. Przywiązaliśmy się do niego ogromnie. W gruncie rzeczy, Sed był zawsze bardzo miły __jeśli nie patrzeć nań powierzchownie. Nawet początkowo, kiedy upartą negacją wszystkiego, co związane z nami, przypominał leśnego ptaka tłukącego się w klatce — uosabiał nie tylko dzikość puszczy, ale znacznie więcej. Rozpierała go owa pierwotna, nieposkromiona niezależność, którą przed tysiącami wieków rodzący się Homo (jeszcze nie sapiens!) rzucił wyzwanie przyrodzie, uwznioślił się tamtą buńczuczną cnotą i sam siebie pasował na rycerza. Seda wyróżnia właśnie tamta odwieczna duma człowiecza, rozlewna, nie znająca granic i konwenansów — nie uświadomiona, samorodna duma dla dumy. Żyje w nim w najczystszej postaci wszystko to, co z nas niestety odpadło, włos po włosie i skóra po skórze, na złudnej drodze ku wygodom i kompromisom cywilizacji. Sed nie stracił niczego z tamtych skarbców duchowej niezawisłości. Dziecię lasów, wychowane przez astronautów, zatrzymało w swym wnętrzu tę szczerość i prostomyślność, jakiej — w tak źródlanym wydaniu — daremnie poszukiwali- byśmy w nas samych, pocerowanych niezliczonymi nićmi na obraz tego, kim jesteśmy od urodzenia i od pokoleń: straż- ników cywilizacji. Sed nie jest więc dla nas tylko upragnioną i kochaną maskotką w mikrospołeczności, która na razie nie ma innych dzieci. On spełnia nieocenione posłannictwo: przypomina nam, czym są pierwotne, niczym nie zafałszowane treści naturalnego humanizmu — z czasów zanim nazwaliśmy go humanizmem, wysławili w uczonych rozprawach, a potem rozmienili na drobne i sparodiowali w marszu ku wielkiej technokracji. Sed daje sobą przykład, za którym możemy jedynie tęsknić i uzmysławiać sobie, ile z tamtych niewymier- nych dóbr złożyliśmy w ofierze złotym cielcom łatwizny życia i wyreżyserowanych standardów. To straszne: Sed, nasz chłopak, mówiący spośród niemo- wów, kształcony spośród nie kształconych, ubrany spośród nagich, kulturalny spośród nieokrzesanych — czyżby miał powrócić do dzikości? Widmo takiej przegranej wstrząsa mną do głębi, choć podchodzę do tego dramatu inaczej niż większość kolegów. W ich oczach byłaby to degradacja dżentelmena do poziomu jaskiniowca: zwyczajne stoczenie się w dół. Ja natomiast — między innymi w oparciu o wrodzone przymioty Seda — widziałbym w tym przejście z jednego świata do innego, nie odważając się wartościować ich na ozyrysowej wadze. Takie przejścia nie bywają bezbolesne. To z punktu widzenia Seda