To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Opowiedz mi. - Uciekłam do domu, do Dorset. Ale nie mogłam przecież opowiedzieć matce, co zaszło. Andrew wrócił do kraju, nalegał, żebyśmy się spotkali w Londynie. - Na myśl o tym wspomnieniu pokręciła głową. - Był zrozpaczony, bliski samobójstwa i na koniec uległam mu. Oszczędzę ci szczegółów. Nie zgodziłam się na małżeństwo i zaangażowałam się do tej londyńskiej szkoły głównie po to, żeby móc być z dala od Cambridge. Ale... cóż, znów próbowaliśmy ze sobą sypiać... i ciągnęło się to wiele miesięcy. Dwoje, można by przypuścić inteligentych, osób powoli rozdzierało się na strzępy. Kiedy dzwonił i mówił, że nie uda mu się przyjechać na weekend do Londynu, czułam tylko ulgę. - Znów umilkła, potem zebrała się na odwagę i wyznała odwracając twarz. - Jeszcze najlepiej było wtedy, gdy grałam wobec niego rolę chłopca. Nienawidziłam tego. I on w gruncie rzeczy też. - Zaczerpnęła powietrza. - Na koniec June zmusiła mnie, żebym zrobiła to, co powinnam była zrobić już dawno. On od czasu do czasu jeszcze do mnie pisuje. Ale to wszystko. - Znów milczenie. - I tak się skończyła ta smutna historyjka. - Naprawdę smutna. - Przysięgam, że nie jestem purytanką. Ale to wszystko... - To nie była twoja wina. - Pod koniec było w tym z mojej strony coś z masochizmu. Było to straszne, a ja rozkoszowałam się własną szlachetnością. - I od tego czasu nie było w twoim życiu nikogo? - Na początku tego roku chodziłam jakiś czas z kolegą z teatru. Ale szybko doszedł do wniosku, że niewiele ma ze mnie pożytku. Bawiłem się jej włosami. - Dlaczego? - Bo nie chciałam pójść z nim do łóżka. - Dla zasady? - Miałam już przedtem kogoś. W Cambridge. Kiedy byłam na pierwszym roku. - No i co się stało? - Zupełnie odwrotna sytuacja. Był dużo milszy w łóżku niż poza tym. - I dodała oschłym tonem: - Niestety, wiedział o tym. I któregoś dnia odkryłam, że ma nie tylko mnie. - Co za bałwan! - Wiem, że z mężczyznami jest inaczej. W każdym razie z takimi mężczyznami. Ale czułam się upokorzona. Jeszcze jedna zdobycz. Ucałowałem jej włosy. - Muszę przyznać, że pochwalam jego gust w wyborze trofeów. Znów nastąpiło krótkie milczenie. Zniżyła głos i spytała nieśmiało, niemal naiwnie: - A ty spałeś z wieloma dziewczynami? - Nigdy z taką jak ty. I nigdy z dwiema naraz. Musiała zdać sobie sprawę z niezręczności swego pytania. - Nie chciałam bynajmniej... rozumiesz. - Nie był to temat, nad którym miałbym ochotę się rozwodzić, ale ja, wyraźnie interesował. - June podchodzi do tego w sposób kliniczny. Ja nie. - Mnie też tak traktuje? - Możesz się cieszyć. Uzyskałeś jej aprobatę. Jeżeli ma to dla ciebie jakąś wartość. - Mogłabyś chociaż udawać, że ma ją dla ciebie. - W niedzielę jej nienawidziłam. - Trąciła mnie łokciem. - A także ciebie za to, żeś jej też nie znienawidził. - To było niemożliwe, pomogła mi wyobrazić sobie ciebie w tej sytuacji. - Od tej pory bez przerwy mi dokucza. Mówi, że jest bardziej w twoim typie niż ja. Przytuliłem ją mocniej. Wzięła mnie za rękę i zaczęła się bawić moimi palcami. - Przyszłyśmy tu wczoraj w nocy. - Po co? - Było tak upalnie. Nie mogłyśmy spać. Chciałyśmy popływać. June miała nadzieje, że spośród drzew wyłoni się jakiś piękny grecki pasterz. - A ty? - Ja myślałam o moim angielskim pastuszku. - Szkoda, że nie mamy dziś ze sobą kostiumów. Ona dalej bawiła się moimi palcami. - Wczoraj też nie miałyśmy. - Czy to propozycja? Sekundę milczała. - June założyła się ze mną, że się nie ośmielę. - Nie pozwolimy jej wygrać. - Ale tylko popływamy... - Czy to jedynie dlatego, że ty jesteś... Czułem, że się uśmiechnęła. Potem nachyliła się i szepnęła mi do ucha: - Czemu mężczyźni stale żądają słów? W sekundę później zerwała się i pociągnęła mnie za sobą. Zeszliśmy na brzeg morza. Czerwone światełko kołysało się na burcie białego jak duch jachtu. Od strony domu poprzez drzewa prześwitywał odblask świateł. Zatem ktoś tam jeszcze czuwał. Podniosła ręce, żeby ułatwić mi zdjęcie koszulki; potem odwróciła się plecami i rozpiąłem jej staniczek, a ona zaczęła mocować się z zamkiem błyskawicznym spódnicy. Przesunąłem ręce na jej piersi. Spódnica opadła. Przez chwilę Julie opierała się o mnie i przytuliła moje dłonie do piersi. Pocałowałem ją w kark. I zaraz pobiegła w stronę morza, szczupła sylwetka z rozpuszczonymi włosami z białym paseczkiem na biodrach; nocne echo swej siostry. Zrzuciłem z siebie ubranie. Julie nie obejrzawszy się nawet weszła w wodę aż po pas, a potem zaczęła płynąć żabką w stronę jachtu. W pół minuty później byłem już koło niej i razem popłynęliśmy w morze. Ona zatrzymała się pierwsza, wyprostowała się (woda była tu już bardzo głęboka) i uśmiechnęła się do mnie zaczepnie i filuternie, jakby udał nam się wspaniały żart. Zaczęła coś mówić po grecku, ale nie był to znany mi współczesny język, brzmiało to archaicznie i znacznie dostojniej. - Co to? - Sofokles. - Ale co? - Nieważne. Chodzi o dźwięk