To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jego mięsista dłoń opadła na moje ramię. Pokrzepił mnie ten przyjazny gest. Nie oglądając się za siebie wyszliśmy na parking, do samochodu, który w słońcu wygrzewał zakurzoną karoserię. - Chyba będzie lepiej - rzekłem - jak ty poprowadzisz. Ja gonię w piętkę. No i te zaburzenia psychosensoryczne. Mogą się powtórzyć. Już raz mi się to przytrafiło za kierownicą i to akurat na zakręcie. Omal nie wjechałem wtedy do salonu konfekcyjnego przez szybę wystawową. - Usiadłem tuż przy drzwiczkach i rozpiąłem koszulę pod szyją. Zaczekałem, aż Reinhard uruchomi silnik, po czym zagadnąłem: - Przywiozłeś ten numer „Bern Zeitung"? - Kurwa - pięścią walnął w obręcz kierownicy. - Leslie mnie zabije. I uniewinnią ją, bo będzie to zabójstwo w afekcie. Obaj skwapliwie sprowadziliśmy rozmowę na ten nowy temat, z ulgą oddalając się od bramy Parku Bohaterów. - Ale za to - mówił Reinhard - ustaliłem nazwisko informatorki pana „zeza". Mike, przygotuj się. - Na co? - Na cios. To twoja żona. - Leslie?! - Twoja była żona. - Emmelina! - Dałem się zaskoczyć. - Ale dlaczego? Jaki ona ma w tym cel? - Reklamę. - Reklamę kogo? Nepa? Skąd ona o nim wie? Przemknęliśmy pod tablicą bramową, na której od strony Parku Bohaterów podane były orientacyjne odległości od Chur, Davos, Lugano i Lucerny. Z wprawą rajdowca Reinhard pokonał zakręt i powiedział: - W dywizji jej kochanków, wybacz mi tę okrutną szczerość, znajdzie się przynajmniej pluton zuchów, którzy związani są z OKSZ. Żaden z nich nie wygada się przed prasą, ale niech no jakaś ściśnie takiego namiętniej kolanami, wyśpiewa nawet tajemnicę państwową. Emmelina spodziewa się, że po tym artykule w „Bern Zeitung" reporterzy obiegną wasz dom, a przy okazji ich uwaga skupi się i na niej. Ktoś, kto pamięta, że była twoją żoną, spreparuje tekścik pod tytułem „Szczęśliwa komuna małżeńska", inny napomknie o jej sukcesach w „Terra" i w filmie; jeden, drugi, trzeci wywiad, jedno, drugie, trzecie zdjęcie z Nepem, przy Nepie, obok Nepa, i znowu wypłynie na szersze wody. - Przywiozła ze sobą sześć waliz! - No wiesz, jak to jest z paniami. „Przecież muszę jakoś wyglądać"... Taki najazd reporterów może potrwać tydzień, a ona nie będzie im się pokazywać stale w tej samej kiecce. Opuściłem daszek przeciwsłoneczny. Niewesołe perspektywy odsłaniały się przede mną na najbliższe dni: sfora dziennikarzy w moim domu, między nimi rozegzaltowana i uwodzicielska Emmelina, tupot i nawoływania, zwoje kabli na podłodze salonu, pokój Nepa zamieniony w czatownię, błyski fleszów, Leslie zamknięta w kuchni, ja w swoim gabinecie, z uchem przy drzwiach... - Tylko, na miłość boską, nie strasz tą apokalipsą mojej żony - powiedziałem. Powiedziałem to przede wszystkim do siebie. - Ona i tak mnie Zabije - odparł Reinhard z filozoficzną rezygnacją. Leslie jednak zbyt zaabsorbowana była mozaiką, by myśleć o artykule w „Bern Zeitung". Prawdopodobnie nie spostrzegała też naszej dwugodzinnej nieobecności, tak jak i pozostali, zajęci każde swoją szklaneczką i wspólnie debatujący nad projektem. Ortros miał już dwa łby, ten drugi zadarty; z rozdziawionego pyska zwieszał mu się czerwony jęzor. - Teraz jest dobrze? - spytała Leslie człapiącego ku niej Reinharda. - Doskonale. - Och, nie widziałeś jeszcze mojego Sylena - ze skrzyni wypełnionej sypkim styropianem wydobyła spatynowany posążek, kupiony przez nią w prywatnym sklepiku ze starzyzną, na peryferiach Lucerny. - Przymocujemy go do wierzchołka fontanny. Pokryty grynszpanem łysy satyr siedział z nogami podkurczonymi i przyciśniętymi do obwisłego brzucha, otoczony girlandami kwiatów. Na wysokości starczej twarzy trzymał w ręku dwuuszny puchar. Ten posążek, który Leslie dźwignęła z wysiłkiem, mierzył trzydzieści centymetrów i nosił ślady brutalnego traktowania. Reinhard obejrzał go z umiarkowaną ciekawością. - Cenny nabytek - powiedział, powtórnie dzisiejszego dnia wkupując się w łaski mojej żony. - Jesteś artystką, Leslie. Zaproś mnie koniecznie, kiedy wszystko będzie tu na medal. I pozwól się pożegnać. Leslie naburmuszyła się. - Myślałam że zjesz z nami obiad. - Obowiązki, moja droga. Obowiązki wzywają mnie do Davos. Na dzisiaj, na osiemnastą, zwołano tam Konferencję Wydawców Europejskich. Tak się składa, że mam zagaić obrady. Powinienem tam być już od rana