To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Problem polega na fizjologicznej reakcji, która może je nawet zabić. Ich komórki zawierają duże ilości soli, co powoduje absorpcję wody, aż do ich uszkodzenia. Dla stworzeń żyjących w morzu znalezienie się w słodkiej wodzie jest więc niebezpieczne, i to nawet wtedy, gdy zanurzą się w niej tylko na chwilę. - Hm - zamyślił się Jim. Przed oczami stanął mu widok węży, które po wyjściu na brzeg jak ognia unikały strumieni. - A więc fosa powstrzymywała je do tej pory. Czy nie domyślacie się po co część z nich poszła do lasu? - Gdyby były żołnierzami... tak jak my - zabrał głos Chandos - zbudowałyby most, ale bardziej prawdopodob- ne wydaje się, że wykorzystają gałęzie do zasypania fosy. Smoczy Rycerz też sądził, że chodzi o gałęzie mogące posłużyć do wypełnienia rowu. - Rzeczywiście! - przyznał Brian. - Tak właśnie postąpilibyśmy. Ale czy węże morskie są w stanie pomyśleć o faszynie? Z pewnością nie. - Ten pomysł z gałęziami mógł przyjść im do głowy. Muszą czymkolwiek wypełnić fosę, by dotrzeć do bramy. Nawet przy opuszczonej kracie i podniesionym moście jest to wciąż najsłabszy punkt naszej obrony. - O, jeden już wraca - zauważył Dafydd. - Widzę, że wlecze coś wielkiego, ale nie rozpoznaję co to takiego. Jim zapragnął mieć teraz smoczy wzrok. Przypomniał sobie jednak, że jest tu Secoh. - Secohu, co widzisz? Co ciągnie ten wąż? - Wygląda mi to na całe drzewo, panie - odparł błotny smok. - Wlecze je za korzenie, a z tyłu ciągną się gałęzie. A tam jest drugi, też z takim drzewem. Oba drzewa nie są zbyt duże. - Ale wystarczą, jeśli przywloką ich tu więcej - za- uważył ponuro Smoczy Rycerz. - Zobaczmy, czy rzeczy- wiście zachowają się, jak to przewidywaliśmy, i wrzucą je do fosy na wysokości bramy. Na otwartej przestrzeni stłoczone węże robiły miejsce towarzyszom ciągnącym brzemię. Jasne już było, że nie pomylili się w swych przewidywaniach. Dafydd wystrzelił kilka strzał do pierwszego węża spośród wlokących drzewa. Jednak pomimo jego mistrzostwa poci- ski nie uszkodziły witalnych części ciała potwora. Oczy węża były zabezpieczone łuskowatymi powiekami, których strzała nie potrafiła przebić. Jedna utkwiła w czasz- ce, ale bez widocznego rezultatu. Dotarł wreszcie na skraj fosy i z pomocą towarzyszy cisnął do niej drzewo. Upadło korzeniami w górę. Obserwujący to zdali sobie sprawę, jak niewiele potrzeba, by wypełnić wąską fosę i dotrzeć do kraty. Wisiała ona na grubych łańcuchach, które mogły jednak zostać rozerwane przez potężne szczęki. Wówczas ostatnią przeszkodą dla węży pozostawała już tylko brama. Rozdział 36 Jim, wychyliwszy się poza mur ponad potężnymi skrzyd- łami bramy, przyjrzał się kracie i mostowi zwodzonemu. Nie podniosło go to na duchu. - Musi być jakieś rozwiązanie - rzekł wreszcie. - Oczywiście - stwierdził Chandos. - I jestem pewien, że twoja pani też je zna. - Niech wypełnią fosę i zbliżą się do mostu - rzekła Angie. - Nie można jednak pozwolić, żeby sięgnęły łańcuchów. Będą budować przejście jak najwyższe, żeby uchronić się przed wodą. Drzewa muszą wystawać na jakieś dwa metry ponad poziom fosy. - I co zrobimy? - zapytał Jim. - Użyjemy tego - oświadczyła Angie, pokazując umie- szczony na drągu kocioł wielkości beczki. Wisiał on nad paleniskiem w taki sposób, że łatwo było wylać jego zawartość poza mury. - Zbierałam zjełczały olej na taką ewentualność. Należy jak najszybciej wlać go do kotła i zacząć podgrzewać. Gdy sterta drzewa będzie już wysoka, oblejemy ją tłuszczem, a później rzucimy w dół płonące pochodnie - ciągnęła. - A, jeśli tłuszcz się nie zapali? - zapytał wciąż ogarnięty wątpliwościami Jim. - Jeśli będzie odpowiednio gorący, zapali się natych- miast - uspokoił go Chandos. - A od niego zajmą się gałęzie. - Kilka tych potworów nieźle się podsmaży - rzekła Angie z zawziętością, której Jim nawet się po niej nie spodziewał. - Ale przede wszystkim zniszczymy ich bu- dowlę. - Wspaniale! - wykrzyknął Smoczy Rycerz, a jego nastrój radykalnie się poprawił. Lecz nagle do głowy przyszła mu niepokojąca myśl. - Ile masz oleju? Jeśli spróbują raz jeszcze... - Nie spróbują - uspokoił go Carolinus. - To niemal pewne