To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. Nieprawdopodobnie wysoki, niemożliwie szczupły czarny mężczyzna stał na środku ulicy. Usuwał się nieznacznie na widok mijających go samochodów, machał, by przejeżdżały i miał nienormalnie błogi wyraz twarzy. Motocykl podjechał do niego prawie z prędkością pieszego i mężczyzna miał czas przyjrzeć się twarzom Farrella i Julii oraz ich strojom. Poklepał ich z namaszczeniem po głowach i pochylił się ku nim. Twarz miał wklęsłą i połyskliwą, gładką niczym stara drewniana łyżka. Poczuli lekki, zagubiony, kpiący dotyk jego głosu. - Przypomnijcie mnie dziewczynie. Powiedzcie Aiffe ze Szkocji, by pamiętała Prestera Johna. - Skręć tu w prawo - rozległ się za plecami ostry głos Julii. Farrell skinął głową czarnoskóremu i przeciął ulicę obok kina, w którym reklamowano przegląd filmów Rhondy Fleming. Potem popędził pod górę, ponownie w ciemności. - To mi się podoba - rzucił radośnie przez ramię. - Prester John z Afryki i Indii, ten, którego kucharzem był król, a szambelanem arcybiskup. To tam była Fontanna Młodości, w krainie Prestera Johna. - Julia nic nie odpowiedziała, więc Farrell ciągnął dalej w zamyśleniu. - Aiffe ze Szkocji. Ją też chyba znam. Przywodzi mi na myśl kogoś ze starej ballady. - Ale tak naprawdę to imię przywiodło mu na myśl ciepłą, kłującą cierpkość basenu i Crofa Granta, gderającego o dziewczynie, której się obawiał. - To miasto zawsze miało najbardziej elokwentnych pomyleńców. - On nie jest pomyleńcem. Nie nazywaj go tak - powiedziała Julia twardym i niskim głosem. - Przepraszam - odpowiedział Farrell. - Nie wiedziałem, że jesteście przyjaciółmi. Przykro mi, skarbie. - Byliśmy przyjaciółmi. On nazywa się Rodney Micah Willows. Farrell przycisnął nieco gaz i skierował się pod górę, ku Barton Park. Julii zwiało kaptur i jej włosy smagały mu policzek. Przytuliła się do niego mocniej, ponownie nucąc wiedźmią śpiewkę: Burza z wichrem nadleci, Ciemność nocy rozświeci Błyskawicą jak łuną. Duch z mogiły powstanie, Stawi się na wezwanie Pośród huku piorunów. Wjechali do parku od południa, od przeciwnej strony niż zoo. Główna droga wiła się serpentyną wokół zarośniętego krzakami wzgórza, co jakiś czas rozszerzała się w wykoszone polanki, gdzie drewniane stoły, ławki i huśtawki przebłyskiwały pod sekwojami. Pod matowosrebrzystym niebem urządzenia piknikowe wyrastały niczym wielkie granitowe monolity, z cienkimi, płytkimi rowkami do odprowadzania krwi, postawione, by prowadzić wymarłych matematyków i podtrzymywać wiarę. Kalifornijskie Stonehenge. Będą myśleli, że cały park służył do przewidywania trzęsień ziemi. Węższe ścieżki wiodły z terenów piknikowych w dół, w kierunku boisk do koszykówki i żużlowych szlaków lub w górę, przez zagajniki pokryte butwiejącymi szczątkami sięgających kolan sekwoi pachnących jak chłodne, upudrowane wnętrze pachy. Julia skierowała Farrella na jedną ze stromych pochyłości. Pojechał nią wolno pomiędzy czarnymi arkadami drzew. Księżyc dumał w ich koronach. Po jakimś czasie nagle wyjechali na łąkę i zobaczyli tańczące w oddali światła. - Stąd pójdziemy - powiedziała Julia. Po obu stronach ścieżki zaczęły się wyłaniać zarysy samochodów i motocykli. Farrell zgasił silnik i usłyszał sowy. Usłyszał również taniec Gervaisa “La Volunte”, grany na rożku i rebece. Dźwięki migotały na łące, drobniutkie, błyszczące i ostre niczym nowe gwoździki. - Niech to cholera - odezwał się cicho. Zaparkował przy innym motocyklu i przykazał, żeby były grzeczne. Potem ruszyli w kierunku świateł. Julia wzięła go za rękę, chowając palce wewnątrz jego dłoni. - Wybierz imię - powiedziała. Na zakończenie “La Volunte” rozległ się śmiech. Przed nimi ciemny namiot wznosił się nad powierzchnią łąki niczym odległa góra. - Lester Young. Nie, Tom a'Bedlam - rzucił. Julia zatrzymała się i wbiła w niego spojrzenie. - No wiesz. Z czeredą wściekłych zjaw, których jestem dowódcą.... - Przestań się wygłupiać - powiedziała z zaskakującą zawziętością. - Imiona mają tu swoje znaczenie, Joe. Wybierz dobre imię, szybko, później ci powiem dlaczego. Ale muzyka, kołysząc nim rozkosznie, wprawiła go w mile swawolny nastrój. - No dobrze, Solomon Daisy. Malagigi Karzeł Czarodziej. Wspaniałe imię - powiedział