To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– Co go tam będziesz pytał! – zawołał Olizar – po co tu chodził? kraść chodził – a wszystko, co on ci powie, to brechnia. Ten szelma tak łże, że i księdza na spowiedzi obelga. Na hak z nim przed świtem, bo i tego nie godzien, aby go słońce zastało żywego. Bardzo więc krucho już było z Kundratem. Już w nim nie grzmiało, jeno oczy zaszły mu białkiem, a dusza siedziała mu na ramieniu. Już nie dygotał zębami, jeno się, trząsł całym ciałem, jak gdyby go spod lodu wyjęto. Ale go Frąc wyratował. Albowiem Frąc już od chwili stał za Łopatką i przypatrywał się tej tarapacie, w jakiej się Kundrat znajdował, A jako to swój zawsze trzyma za swoim, teraz się naprzód wysunął i rzekł z niemiecką powagą: – Nie trzeba go wieszać bez inkwizycji. Jeżeli się bowiem wywiedzie, że tu przyszedł z Kijasem, ażeby duszę Tigranesa obaczyć, to oczywiście nie winien. I zaraz się zbliżył do niego i spytał: – Gdzież Kijas? Zaczem Kundrat odetchnął, spojrzał wdzięcznymi oczyma na Frąca i opowiedział im jeszcze raz, jak to było. Więc wszyscy szli szukać Kijasa. Szukali go długo i znaleźć nie mogli. Kundrat już był w rozpaczy i mówił: – Nie wiedzieć gdzie się zaprószył w tym strachu pomiędzy końmi. Zapewne się ratował ucieczką i poszedł do domu. Jeżeli więc nie dziś, to jutro wam zezna. Zresztą i pan Kergolaj był tutaj z nami, a świadectwo takiego rycerza przecież u pana starosty coś znaczy. A wtem krzyknął jeden z żołnierzy: – Ot! jakiś człowiek tu leży. Wszyscy się zbiegli w to miejsce, przyświecili latarnią i wszyscy zaraz Kijasa poznali. Leżał on rozciągnięty na plecach, z rozkrzyżowanymi ramiony i nie ruszał się wcale. Rany żadnej na nim nie było, tylko na jego czarnych aksamitnych sukniach widać było błotniste ślady kopyt końskich i suknia była w jednym miejscu rozdarta. Natomiast wszakże twarz jego wyglądała okropnie. Albowiem cera na niej była żółtawoblada jak stary pergamin, pod którym ani śladu krwi nie ma, oczy miał otwarte i w słup obrócone i gębę miał rozwartą. Ten strach, który go objął, kiedy go nagle z ogromnym rumorem najechała konnica, odbił się na jego twarzy i zakrzepł, jak gdyby go śmierć zamroziła. Olizar pochylił się nad nim, potrząsł go, ale Kijas się nie obudził. Zaczem Olizar rzekł: – Poszedł ad patres74, chyba że na dzień sądny się zbudzi. Kundrat zacisnął obydwie ręce przed sobą na piersiach i wpatrzył się wytrzeszczonymi oczyma w martwą twarz swego patrona. A wtedy już nie strach, ale zgroza jego duszę przejęła, w której też skostniał, bo już sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Pod tym wrażeniem zaczął drżeć na całym ciele, bo mu straszliwa myśl przeszła przez głowę, że go teraz pewnie uznają winnym tej śmierci i bez sądu powieszą. Wszyscy obecni także byli przejęci żalem za tym poczciwym człowiekiem i przez chwilę milczeli. Dopiero Olizar ich zbudził, bo przystąpił do Kundrata, trącił go pięścią w ramię i zawołał: 74 ad patres (łac.) – do ojców 163 – To ty, kołtunie, wyprawiłeś tego człowieka na tamten świat! Czy słyszał kto kiedy, ażeby takiego starego dziada prowadzić o północy na cmentarz? Ty duszę chciał wywoływać?... A czy to ty jesteś czarownik, czy cudotwórca? Ty jego tu zaprowadził, aby go zabić. Dałbym ja tobie pierwej pięćset batogów, a dopiero potem założyłbym ci stryczek na szyję. Jednak Łopatka, chłop w gruncie rzeczy dobrego serca, a do tego niegłupi, inaczej osądził tę sprawę. Z jednej strony, żal mu było starego Kijasa, w którego gościnnym domu był zawsze kubek małmazji dla niego, a z drugiej, nie zdało mu się, aby to było rzeczą roztropną, rozgłaszać przed całym światem, że zamkowa konnica, wyprawiwszy się na złodziejów, nie tylko że nie schwytała ani jednego złodzieja, ale jeszcze roztratowała niewinnego człowieka i tak zacnego obywatela. Zaczem odwrócił się do Kundrata i spytał: – Na cóż ty chciał wywoływać tę duszę? – Bo Kijas mi spokoju nie dawał – odpowiedział mu Kundrat ze łzami w oczach, a kłaniając się nisko – i zawsze mi mówił, że dopiero wtedy go na jakiś czas uspokoję, jeżeli to zrobię, ażeby duszę swojego syna obaczył. – Jużci duszę swojego syna obaczył – rzecze Łopatka – może się nią nacieszyć do woli, aleś go też uspokoił na zawsze. Jakże ty teraz rozumiesz? dlaczego Kijas umarł tu na cmentarzu? – Jużci go roztratowali żołnierze – rzekł Kundrat. – A co ty powiedział, gałganie! – krzyknął na niego okrutnym głosem Łopatka – a gdzie ty tu widział żołnierzy? Tu żadnych żołnierzy nie było. Rozumiesz? Kijas obaczył duszę swojego syna i umarł ze strachu. A jak będziesz gadał inaczej, to dopiero wtenczas będą batogi. Zabierzże teraz twojego dziada i każ go zanieść do kamienicy, moi żołnierze ci dopomogą. A pamiętaj, com ci powiedział! To rzekłszy, Łopatka wziął Olizara pod ramię i obydwa odeszli do zamku. Jak o kilkanaście kroków się oddalili, słychać ich było, jako się śmiali i wesoło ze sobą gwarzyli. Frąc został przez grzeczność i dopilnował, ażeby żołnierze włożyli zwłoki Kijasa na płaszcze i sam ich odprowadził do bramy miejskiej, za co Kundrat mu bardzo był wdzięczny. We trzy dni potem pochowano Kijasa przy wielkim napływie ludu w piwnicach cerkwi ormiańskiej. Formoza odziedziczyła po nim cały jego majątek. Zostawiła zarząd przy Kundracie, ale wydała mu rozkaz, ażeby wszystkie sklepy i składy pozwijał, a otrzymane za nie pieniądze złożył w jej kasach. Kundrat, bezpieczny zupełnie na gruncie miejskim, gdzie też miał urząd, dający mu pewne znaczenie, postawiony odtąd sam jeden na czele tak ogromnego majątku i rozporządzający losem tak wielu ludzi, prędko zapomniał swojej konfuzji, a natomiast poczuł się teraz tym więcej w swojej potędze i wpływach, ile że był tego pewnym, że wszystkie sklepy i składy sam od Formozy kupi i zajmie tym jeszcze znaczniejsze stanowisko w mieszczaństwie lwowskim